Telefon zadzwonił raz jeszcze. Tym razem Joel nie zwrócił na niego uwagi, więc ciągnęłam dalej.
– Sądzi pan, że wyszła za niego dla pieniędzy?
Zastanawiał się przez chwilę, po czym potrząsnął głową.
– Tego bym nie powiedział. Myślę, że szczerze go kocha, ale przez całe życie była biedna. Chce czuć się bezpieczna na wypadek, gdyby coś mu się przytrafiło.
– A co z plotkami na temat jej romansu?
– Musi pani zapytać o to Danę. To ona zauważyła, co się dzieje. Ja wolałbym się trzymać od tego z daleka.
– Czy doktor Purcell wspominał o czymś, co mogłoby sugerować ucieczkę?
Joel potrząsnął głową.
– Nic takiego sobie nie przypominam. Czy policja skłania się ku takiej ewentualności?
– Nie mogą jej wykluczyć. Zaginął jego paszport, brakuje też sporej sumy pieniędzy.
Joel patrzył na mnie, przetrawiając tę informację.
– Gdyby zdecydował się na ucieczkę, musiałby uciekać już do końca życia.
– Może to nie jest takie złe wyjście w porównaniu z tym, co mogło go czekać tutaj. Z tego co pan powiedział, można jasno wywnioskować, że był przerażony.
– Tak. Bał się śmiertelnie, że postawią go w stan oskarżenia.
– Rozmawiałam z prawnikiem, który twierdzi, że nie byłoby to aż tak groźne. Być może musiałby zapłacić grzywnę, ale nie trafiłby wcale do więzienia.
– On tak tego nie odbierał. Był ogromnie przygnębiony. Rząd stoi na bardzo twardym stanowisku. Dow wiedział doskonale, że może posłużyć jako przykład dla innych. Mówimy tutaj przede wszystkim o utracie twarzy, a tego na pewno by nie zniósł. – Urwał, przesuwając ołówki z jednego końca biurka na drugi. Patrzył na nie niewidzącym wzrokiem.
– O czym pan myśli?
Potrząsnął głową.
– Bałem się komukolwiek o tym wspominać. Po spotkaniu z nim tamtego dnia przyszło mi do głowy, że mógłby się targnąć na życie. Próbował ukryć zdenerwowanie, ale sytuacja mogła go przerosnąć. Nie był pewny, czy Crystal stanie u jego boku, gdy skandal wyjdzie na jaw. Trzeba zadać sobie pytanie, jak bardzo był zrozpaczony i jak daleko gotów był się posunąć. Powinienem był go zapytać, jak się czuje. Powinienem był go uspokoić, podtrzymać na duchu, ale nie zrobiłem tego.
– Joel?
Odwróciliśmy się oboje. W drzwiach stała Dana.
– Na drugiej linii czeka Harvey. Dzwoni już drugi raz.
– Przepraszam. Chyba muszę z nim porozmawiać.
– Oczywiście. Dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas. Możliwe, że niebawem będę chciała spotkać się z panem ponownie.
– W każdej chwili.
Wstał, gdy podniosłam się z fotela, i uścisnęliśmy sobie dłonie na pożegnanie. Kiedy dotarłam do drzwi, rozmawiał już przez telefon.
Dana odprowadziła mnie do małej, dwuosobowej windy, która bardziej przypominała budkę telefoniczną. Jazda trwała tak długo, że szybciej zbiegłabym po schodach.
– Co to za sprawa z tym Clintem Augustine?
– To proste. Przez pół roku Augustine wynajmował od nas domek dla gości. Kiedy Dow wyjeżdżał do pracy, Crystal natychmiast wymykała się tylnymi drzwiami i biegła do niego przez ogród. Spędzała tam mniej więcej godzinę, po czym wracała ukradkiem do domu. Rand w tym czasie zajmował się małym, spacerując po Horton Ravine. Cała okolica aż huczała od plotek. – Dotarłyśmy do holu na parterze.
– Można to jakoś inaczej wytłumaczyć?
Dana uśmiechnęła się zjadliwie.
– Może popijali razem herbatę.
Szpital Santa Teresa – St. Terry – wznosi się w zachodniej dzielnicy miasta, gdzie niegdyś rozciągały się pola uprawne, winnice, stały mleczarnie i stajnie, a wszystko to ze wspaniałym widokiem na góry wyznaczające północną granicę miasta. Stare czarno-białe zdjęcia tej okolicy przedstawiają szerokie, pokryte kurzem drogi, chaty otoczone zagajnikami drzew cytrusowych i orzechów. Wszystko to zniknęło dawno temu. Dziś teren wygląda dziwnie łyso i płasko: połacie ziemi porasta trawa i mikroskopijnych rozmiarów sosenki. Z dawnych czasów pozostało tu tylko parę domów, które wśród nowoczesnych budynków wyglądają jak prawdziwe skarby. Resztę – kościoły, pierwszy budynek sądu, drewniane domostwa, budynek misji, szopę na wózki i liczne trzypiętrowe podrzędne hoteliki – zmiotły nawracające trzęsienia ziemi i pożary, potężne siły pozostające na usługach natury.
Była druga po południu, gdy zaparkowałam samochód w bocznej uliczce i przeszłam dwie przecznice dzielące mnie od frontowego wejścia do St. Terry. Coraz silniejszy wiatr targał gałęziami drzew. Od czasu do czasu spadał z nich niewielki deszczyk. W powietrzu wyczuwało się chłód, więc z radością weszłam do ciepłego holu przez otwierane automatycznie szklane drzwi. Po mojej lewej stronie w szpitalnej kawiarence siedziało parę osób z personelu szpitala i kilku odwiedzających. W informacji skierowano mnie do biura przełożonej pielęgniarek. Minęłam toaletę dla pań i rozejrzałam się pobieżnie, po czym ruszyłam we wskazanym kierunku.
Penelopę Delacorte znalazłam w małym biurze z oknem wychodzącym na ulicę. Blask jarzeniówek ostro kontrastował z szarością panującą na zewnątrz. Penelopa siedziała przy biurku, podkreślając ołówkiem linijki odbitego na kserokopiarce dokumentu. Kiedy zapukałam we framugę drzwi, spojrzała na mnie znad okularów do czytania w szylkretowych oprawkach. Była tuż po pięćdziesiątce i nie zdecydowała się jeszcze, czy ufarbować siwiejące włosy, czy nie. Wyobraziłam ją sobie, jak dyskutuje z fryzjerką, nie mogąc podjąć decyzji, czy wybrać szampon koloryzujący, czy farbę. Na pewno spierały się też w sprawie uczesania, gdyż Penelopa nie chciała zrezygnować z długiej do ramion fryzury na pazia, którą nosiła od lat. Grzywkę miała zdecydowanie zbyt krótką i zastanowiłam się, czy przycina ją sama pomiędzy wizytami w salonie fryzjerskim. Teraz zdjęła okulary i położyła na biurku.
– Słucham?
– Pani Delacorte?
– Tak – odparła ostrożnie, jakby w obawie, że bez ostrzeżenia zarzucę jej biurko stosem papierów.
– Kinsey Millhone. Jestem prywatnym detektywem i wynajęto mnie do zbadania sprawy zaginięcia doktora Purcella. Może mi pani poświęcić parę minut?
Bez specjalnej zachęty z jej strony weszłam do pokoju, zdjęłam pelerynę i usiadłam na krześle stojącym przy biurku. Torbę i pelerynę położyłam na podłodze.
Penelopa wstała i zamknęła drzwi. Nie sprawiała wrażenia zadowolonej z mojej wizyty. Miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, była szczupła i konserwatywnie ubrana w granatową szmizjerkę z małymi metalowymi guziczkami. Granatowe czółenka na niskim obcasie wyglądały na buty zdrowotne przepisane przez ortopedę.
Usiadła i splotła ręce na kolanach.
– Nie wiem, co mogę pani powiedzieć. Kiedy doktor… zaginął, nie pracowałam już w Pacific Meadows.
– A jak długo pani tam pracowała?
– Przez ostatnie osiem lat aż do dwudziestego ósmego sierpnia byłam administratorką. Przez ostatnie czterdzieści siedem miesięcy pracowałam z doktorem Purcellem. – Starannie modulowała głos i zachowywała się bardzo uprzejmie, jakby jakiś wewnętrzny głos powtarzał jej stale: „Bądź miła”.
– Myślałam, że to on był administratorem.
– Był dyrektorem do spraw medycznych i administratorem, a ja zastępcą, więc ma pani chyba rację.
– Czy może mi pani powiedzieć, dlaczego zdecydowała się stamtąd odejść?
– Genesis, firma nadzorująca działalność Pacific Meadows, otrzymała informację, że Medicare prowadzi ostrą kontrolę naszych dokumentów.
Читать дальше