– Pamiętasz tę pielęgniarkę, która stała w drzwiach w sobotę, gdy wychodziłaś? To Pepper Gray. Zaczęła ostro o ciebie wypytywać. Nie puściłam pary z ust, powiedziałam tylko, że wrócisz tu dzisiaj, żeby porozmawiać z panią S. Nieźle mnie objechała. Dowiedziałam się, że nie powinnam z nikim rozmawiać o sprawach kliniki. Wkurzyła mnie jak diabli. Jakim prawem tak mnie traktuje? Nawet nie pracuje w moim dziale.
– Ile mogła usłyszeć?
– To nie ma znaczenia. Nie jej interes. Pomyślałam jednak, że powinnaś o tym wiedzieć, gdybyś się gdzieś na nią natknęła.
Skręciłyśmy w lewo, mijając pokój dla personelu, magazyn i kilka pokoi pacjentów. Wiele drzwi było zamkniętych, a na niektórych przyklejono kartki z życzeniami i wianuszki z zasuszonych kwiatów. Gdzieniegdzie kolorowe litery zawieszone na cienkich sznureczkach układały się wesoło w imiona mieszkańców danego pokoju. Przez drzwi, które pozostawiono otwarte, widać było stojące w środku duże łóżka przykryte narzutami w kwiaty i zdjęcia członków rodziny ustawione na komodach. Każdy pokój był urządzony w innej tonacji kolorystycznej, a okna wychodziły na niewielki ogród, gdzie liście krzewów drżały od pierwszych kropel padającego deszczu. Minęłyśmy starszą kobietę sunącą przez korytarz z pomocą balkonika. Szła bardzo energicznym krokiem, a kiedy dotarła do rogu, odwróciła się tak gwałtownie, że o mało nie upadła. Merry wyciągnęła rękę i pomogła jej utrzymać równowagę. Kobieta przechyliła się lekko, zatoczyła szeroki łuk i ruszyła dalej.
Ruby Curtsinger siedziała na miękkim krześle przy przesuwanych drzwiach, które lekko uchylono, by wpuścić do środka trochę chłodnego, wilgotnego powietrza. Stopy opierała na małym podnóżku. Na gałęzi rosnącego w ogrodzie drzewa wisiał karmnik. Na jego brzegu siedziało kilka małych brązowych ptaków, a reszta czekała w kolejce na podtrzymujących konstrukcję sznurkach. Ruby była drobną, zasuszoną kobietą o małej kościstej twarzy i rękach chudych jak patyczki. Miała rzadkie siwe włosy, lecz wyglądały na świeżo umyte i ułożone. Zwróciła na nas jasnobłękitne oczy i uśmiechnęła się, pokazując mocno przerzedzone zęby. Merry przedstawiła mnie i wyjaśniła, w jakiej sprawie przychodzę, po czym zniknęła.
– Musi pani porozmawiać z Charlesem – powiedziała Ruby. – On widział doktora Purcella po tym, jak ja się już z nim pożegnałam.
– Nie wiem, kto to taki.
– To sanitariusz pracujący na nocnej zmianie. Pewnie gdzieś się tu kręci. Lubi przychodzić wcześniej do pracy, żeby odwiedzić panią Thomton i inne dziewczyny. Grają w remika na pieniądze i musi pani koniecznie posłuchać, jak przy tym wrzeszczą. Kiedy nie mogę zasnąć, dzwonię po niego i wozi mnie po holu na wózku. Czasem siadam w pokoju dla personelu i gramy w euchre *. On uwielbia karty. Jadam posiłki u siebie w pokoju. Nie przepadam za towarzystwem ludzi w jadalni. Jedna kobieta je z otwartymi ustami. Nie chcę na to patrzeć przy stole. To obrzydliwe.
Tej nocy, o którą pani pyta… kiedy ostatni raz widziałam doktora, wzięłam pigułki, ale nie pomogły mi zasnąć. Zadzwoniłam więc po Charlesa. Powiedział, że zabierze mnie na Szaleńczą Jazdę. Tak nazywał nasze wieczorne wypady. Miał straszną ochotę na papierosa, więc zostawił mnie w holu i wyszedł na zewnątrz. Dlatego tu siedziałam. Charles próbuje rzucić palenie i jest przekonany, że kiedy pali ukradkiem, to się nie liczy. Doktor Purcell nie pozwala nikomu palić w budynku. Twierdzi, że i tak wiele osób ma kłopoty z oddychaniem. To jedna z rzeczy, o których wtedy rozmawialiśmy.
– Która była godzina?
– Chyba za pięć dziewiąta. Nie rozmawialiśmy długo.
– Czy pamięta pani coś jeszcze?
– Powiedział mi, że jestem piękna. Zawsze mi to powtarza, choć wiem, że żartuje. Zapytałam go też o synka. Zapomniałam, jak ma na imię.
– Griffith.
– Zgadza się. Doktor prosił żonę, żeby przywoziła go tu co tydzień z wizytą. Oczywiście, po jego zniknięciu nie pokazała się ani razu. Nóżki tego dziecka prawie nigdy nie dotykały podłogi. Nosili go stale na rękach, a kiedy chciał coś dostać, pokazywał tylko rączką i pochrząkiwał. Powiedziałam doktorowi: „Nigdy nie nauczy się mówić, jeśli będziecie go tak traktować”. Od razu się ze mną zgodził. Rozmawialiśmy też o pogodzie. Był piękny wieczór. Zupełnie jak wiosną i księżyc był niemal w pełni. Potem wyszedł i nigdy więcej już go nie widziałam.
– Czy może mi pani powiedzieć, w jakim był nastroju? Był zły? Smutny?
Przyłożyła palec wskazujący do policzka i przez chwilę się zastanawiała. Artretyzm wykrzywił jej zupełnie kciuk, który sterczał nienaturalnie i żałośnie.
– Powiedziałabym, że był jakby nieobecny. Musiałam go dwa razy zapytać, czy zorganizuje nam jakieś wyjście. Karmią nas tu całkiem nieźle. Nie chcę narzekać, ale jedzenie na mieście jest takie zabawne. Moglibyśmy się stąd wyrwać na jakiś czas. Każde małe odstępstwo od codziennej rutyny jest bardzo mile widziane.
W drzwiach pojawiła się Latynoska w szpitalnym fartuchu.
– Przyniosłam pani kolację – powiedziała. – Chce pani zjeść przed telewizorem i obejrzeć swój ulubiony program? Zaczyna się za pięć minut i chyba nie chce się pani spóźnić. Początek jest zawsze najlepszy.
Podeszła do krzesła Ruby i postawiła tackę na małym stoliku na kółkach. Zdjęła aluminiową pokrywkę, odsłaniając żeberka z zapowiedzianymi w menu dodatkami. W zielonej galaretce tonęły kawałki owoców w syropie.
– Dziękuję – powiedziała Ruby i uśmiechnęła się do mnie. – Przyjdzie pani jeszcze do mnie, moja droga? Miło się z panią rozmawiało.
– Postaram się. I wie pani? Następnym razem przyniosę pani wielkiego cheeseburgera.
– I Big Maca. Widziałam w telewizji reklamy. Wygląda bardzo smakowicie.
– To prawda. Może pani na mnie liczyć.
Ruszyłam korytarzem w stronę pokoju dla personelu.
Wsunęłam głowę do środka.
– Szukam Charlesa – rzuciłam.
Mężczyzna siedzący z gazetą przy stole był po pięćdziesiątce. Podobnie jak kobieta roznosząca tace z jedzeniem miał na sobie szpitalny fartuch. Był szczupłym, wąskim w ramionach Mulatem. Odłożył gazetę i wstał z krzesła.
– Charles Biedler – przedstawił się. – W czym mogę pani pomóc?
Wyjaśniłam, kim jestem, i zrelacjonowałam mu moją rozmowę z Ruby Cartsinger.
– Wiem, że odpowiadał już pan na wiele pytań, ale byłabym wdzięczna, gdyby raz jeszcze powiedział mi wszystko, co pamięta.
– Mogę pani pokazać, gdzie doktor zaparkował samochód tego wieczoru i gdzie ja stałem.
– Wspaniale.
Wziął złożoną gazetę i razem ruszyliśmy do wyjścia. Zatrzymałam się, by wziąć parasol i zdjąć z wieszaka pelerynę. Trzymałam ją nad głową, a Charles osłaniał się gazetą przed atakującą nas ostro falą deszczu. Zatrzymał się na końcu podjazdu i wskazał stojące na parkingu samochody.
– Widzi pani tego niebieskiego volkswagena? Tam było miejsce doktora. Widziałem, jak przechodzi przez parking. Wsiadł potem do samochodu i tędy wycofał.
– Nie widział pan nikogo innego?
– Nie, ale o dziewiątej wieczór w tamtej części parkingu jest ciemniej niż teraz. Było dość ciepło. Miałem na sobie koszulkę z krótkimi rękawami, ale nie było mi zimno jak teraz. Jak zawsze, coś do niego krzyknąłem, on mi coś odpowiedział, nic ważnego.
– I nie wydarzyło się nic niezwykłego?
– Nie przypominam sobie.
– Próbuję to sobie wyobrazić. Ruby powiedziała, że przerzucił przez ramię marynarkę. Czy niósł coś jeszcze?
Читать дальше