James Patterson - Podmuchy Wiatru

Здесь есть возможность читать онлайн «James Patterson - Podmuchy Wiatru» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Podmuchy Wiatru: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Podmuchy Wiatru»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Doktor Frannie O’Neill spotyka w lesie niedaleko szpitala dziewczynkę. Jedenastolatka jest zadziwiająco silna i inteligentna. Ale nie to wprawia Frannie w największe zdumienie… Kilka dni później lekarkę odwiedza agent FBI. Kieruje śledztwem w sprawie szokujących eksperymentów genetycznych prowadzonych w tajnym laboratorium.

Podmuchy Wiatru — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Podmuchy Wiatru», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Następnie wóz przedarł się przez zarośla i podskakując na nierównej murawie, zaczął staczać się po stromym zboczu. Skalista otchłań zdawała się wychodzić mu naprzeciw.

Zauważyłam twarz Gillian przyciśniętą do bocznej szyby, z szeroko otwartymi ustami, na których zamarł krzyk. Widziałam też doktora Anthony’ego Peysera, uwięzionego we wnętrzu samochodu. Miał szeroko otwarte oczy i wyglądał tak, jakby już nie żył.

Mercedes przekoziołkował, raz, drugi, nabierając szybkości. Kierowca przebił głową przednią szybę. Boczne drzwi samochodu były powyginane, a dach zapadł się do wnętrza. Przednia szyba rozpadła się na setki odłamków.

Na koniec samochód wbił się w porośnięte mchem głazy znajdujące się sześćdziesiąt czy siedemdziesiąt metrów w dole. Oni wszyscy już na pewno nie żyją, pomyślałam.

Wygramoliłam się z land-rovera. Świat wirował mi przed oczami. W głowie miałam całkowity chaos. Choć z trudem trzymałam się na nogach, ruszyłam w stronę Max. Bałam się, że jest już za późno.

Dziewczynka leżała pod drzewem. Jej pierś przecinała wielka głęboka rana. Jedno skrzydło było na pewno złamane.

– Max! Max! – wołał Matthew, nadlatując ku niej. Z jego gardła wydarł się przeciągły krzyk, który wydawał się bardziej ptasi niż ludzki.

– Max, och, Max! – krzyczałam razem z nim.

ROZDZIAŁ 124

Minęły prawie dwie godziny, ale mnie wydawało się, że upłynęły nie więcej niż dwie minuty. Przeżyłam silny wstrząs, ale to nie miało znaczenia. Musiałam wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, choć nawet to mogło nie wystarczyć.

W szpitalu komunalnym w Boulder panował chaos. Ludzie biegali we wszystkie strony, wnoszono kolejnych rannych. Dwie sale dalej operowano Kita. Ja czuwałam przy Max w największej sali operacyjnej szpitala. Była przytomna, cicho pojękiwała, ale przynajmniej żyła.

Odniosła ciężkie obrażenia klatki piersiowej i obydwu skrzydeł. Oprócz licznych głębokich ran, miała połamane kości i zapadnięte płuco. Straciła mnóstwo krwi, a w jej przypadku stanowiło to poważny, a zarazem nietypowy problem. Otóż krew Max nie była ani ludzka, ani ptasia. Łączyła w sobie cechy charakterystyczne dla obydwu gatunków. Na szczęście, ta sama krew płynęła w żyłach Matthew, jak również bliźniąt, które bez zwłoki oddały jej tyle, ile mogły.

Miałam na sobie fartuch i jasnoniebieską maskę; pierwszy raz w życiu znajdowałam się na sali operacyjnej jako lekarz. W okolicach Boulder byłam jedynym ekspertem od ptaków. W swojej karierze zawodowej przeprowadziłam mnóstwo zabiegów na rannych ptakach, zabiegów, o których miejscowi chirurdzy nie mieli – bo i mieć nie mogli – żadnego pojęcia. Dlatego to kierowałam zespołem prowadzącym tę operację. I dobrze. Nie chciałam, by ktokolwiek inny zajmował się Max.

Miała nitkowate tętno. Nie był to dobry znak. Prawdę mówiąc, był to zły znak. Rozejrzawszy się po sali operacyjnej zobaczyłam utkwione we mnie ponure i wystraszone spojrzenia. Nikt nie wiedział, co ma robić, co myśleć o mnie i o tym wszystkim. Zdawali sobie tylko sprawę z tego, że Max jest w stanie krytycznym.

Zaczerpnęłam powietrza i uznałam, że czas przystąpić do działania.

– Do roboty – powiedziałam do naprędce zebranego zespołu.

Do narkozy postanowiłam zastosować gaz izofluorowy, ponieważ był bezpieczniejszy dla ptaków, a nie miałam pojęcia, jak inne środki podziałałyby na Max. Poza tym dzięki temu, że wielokrotnie stosowałam izofluor, mogłam obliczyć bezpieczną dawkę. Jeden czy dwóch lekarzy patrzyło na mnie sceptycznie, ale żaden otwarcie nie wyraził sprzeciwu.

Zgodnie z moimi instrukcjami, członkowie zespołu medycznego przed podaniem narkozy przywiązali skrzydła Max do jej ciała. Gdyby tracąc przytomność wpadła w panikę i zaczęła nimi gwałtownie machać, mogłaby narobić masę szkód.

Rozległo się syczenie gazu i Max zaczęła się szarpać, tak, jak się tego spodziewałam. Był z niej prawdziwy wojownik. W końcu jednak uległa. Łzy napłynęły mi do oczu; jedna z pielęgniarek otarła je. Nie czas to i nie miejsce na uleganie uczuciom.

– Jestem przy tobie, Max – szepnęłam. – Zaufaj mi. Jestem tu, kochanie.

– To moja przyjaciółka – wytłumaczyłam pielęgniarce stojącej po mojej prawej ręce. – Nic mi nie będzie.

– Nie wątpię – szepnęła pielęgniarka. – Jestem przy pani.

Ze wszystkich sił starałam się zapanować nad emocjami. Byłam na sali operacyjnej jako pełnoprawny chirurg. Musiałam uratować ludzkie życie, życie kogoś, na kim bardzo mi zależało. Wiedziałam jednak, że zadanie jest niezwykle trudne.

Anestezjolog kiwnął na mnie głową. Byliśmy gotowi. Upewniwszy się, że Max jest nieprzytomna, powoli ją rozwiązałam. Następnie obejrzałam pokaleczone skrzydła dziewczynki i wielką, otwartą ranę w piersi. Na widok tej ciemnej, głębokiej dziury coś ścisnęło mnie za gardło.

Nie mogłam pozwolić sobie na sentymenty; musiałam pozostać w pełni skoncentrowana. Powyrywałam pióra w okolicy rany. Następnie oczyściłam ją z kawałków metalu, drewna, szkła i resztek piór. Bałam się, że płuco Max jest przebite.

Za pomocą skalpela zaczęłam usuwać zniszczoną skórę i tkanki. A potem przystąpiłam do cięcia.

Zaczęłam od rany w piersi. Bałam się, że krew przesiąka do jamy osierdzia. Ale okazało się, że płuco nie jest przebite. Nie zapadło się. Zrobiłam, co mogłam, i zajęłam się innymi poważnymi ranami.

– Jestem tu, Max – szeptałam. – Słyszysz mnie? Wiem, że masz lepszy słuch niż większość ludzi.

Ścięgno biegnące od kości barkowej do trzeciego palca lewego skrzydła było mocno poszarpane, ale nie zerwane. Zszyłam ścięgna szwem Bunnella-Mayera i zamknęłam nacięcie. Wszystko robiłam instynktownie, bez namysłu.

Stojąca obok mnie chirurg z oddziału pediatrii zszywała długą, głęboką ranę w policzku Max, a potem zajęła się inną, przecinającą skórę w okolicach obojczyka. Doskonale znała się na rzeczy. Bywały takie momenty, że niemal zapominałam, iż stoi obok mnie.

Max tak dzielnie walczyła o życie. Wiedziałam, że się nie podda.

– Świetnie sobie radzisz, Max. Tak trzymać. Jesteś najlepsza, Maximum.

Jedna z pielęgniarek gąbką otarła mi pot z czoła. Taka pomoc przydałaby mi się w „Zwierzyńcu”.

Dobiegały do mnie strzępy rozmów pielęgniarek i lekarzy, ale w pełni skoncentrowana na skomplikowanej operacji nie zwracałam uwagi na ich treść. Musiałam improwizować. Opisu takiej operacji nie można było znaleźć w podręcznikach anatomii – ani na uniwersytecie stanu Kolorado, ani w Berkeley, Harvardzie, czy w Chicago. Przynajmniej do tej pory. Spojrzałam na zegar ścienny. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że minęło już trzy i pół godziny. Uświadomiłam sobie, że jestem spocona jak mysz. Poczułam na ramieniu czyjąś rękę i usłyszałam głos jednego z lekarzy:

– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

ROZDZIAŁ 125

Nie mogliśmy stracić Max. Zwłaszcza po tym, co przeszliśmy – co ona przeszła.

Zaczekałam, aż pielęgniarki zaaplikują jej amoksycylinę i wstrzykną solankę, a potem przewiązałam jej skrzydła bandażami, by nie zrobiła sobie krzywdy, gdy ocknąwszy się zacznie szaleć. To była właściwie drobnostka, ale oprócz tego zrobiłam już dla niej wszystko, co mogłam. Miałam nadzieję, że to wystarczy.

Zbierało mi się na płacz, ale powstrzymywałam się ze wszystkich sił. Nie mogłam rozpłakać się tutaj, przy tych wszystkich pielęgniarkach i lekarzach. Zdjęłam fartuch w szatni chirurgów i szybko się umyłam. Potem poszłam na oddział intensywnej terapii.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Podmuchy Wiatru»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Podmuchy Wiatru» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


James Patterson - WMC - First to Die
James Patterson
James Patterson - Filthy Rich
James Patterson
James Patterson - French Kiss
James Patterson
James Patterson - Truth or Die
James Patterson
James Patterson - Kill Alex Cross
James Patterson
James Patterson - Murder House
James Patterson
James Patterson - Maximum Ride Forever
James Patterson
James PATTERSON - Cross Fire
James PATTERSON
James Patterson - The 8th Confession
James Patterson
James Patterson - Wielki Zły Wilk
James Patterson
James Patterson - Cross
James Patterson
Отзывы о книге «Podmuchy Wiatru»

Обсуждение, отзывы о книге «Podmuchy Wiatru» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x