– To co, przyszedłeś nas zabić? – spytałam Strickera. – Ty jesteś katem? – Mówiąc to, odsunęłam się o krok czy dwa od Kita. Lepiej, żebyśmy nie stali za blisko siebie.
– Nie taki miałem zamiar. Oczywiście, w każdej chwili mogę zmienić zdanie. Proszę, niech pani tego nie robi, doktor O’Neill. To nie najlepszy pomysł.
Ja uparcie przesuwałam się w bok.
– Czego mam nie robić?
– W swoim życiu nie brałeś udziału w ani jednej prawdziwej akcji – powiedział Kit. – Nigdy nie ubrudziłeś sobie rąk, Peter. Przez wszystkie te lata siedziałeś za biurkiem. Ja nigdy nie dałbym ci stanowiska szefa biura regionalnego.
– Dosyć tego! – Stricker podniósł głos i wycelował pistolet w moją pierś. – Potrafię wykonywać mokrą robotę, Tom. Patrz.
Kit błyskawicznie rzucił się na Strickera i z całej siły uderzył go w szczękę. Agent padł na jedno kolano.
Ale natychmiast zerwał się na równe nogi. To mnie zaskoczyło. Stricker był o wiele silniejszy i bardziej wytrzymały, niż mogło się wydawać.
Kit trafił go hakiem w podbródek. Z twarzy Strickera od razu zniknął wzgardliwy uśmieszek. Niewiele brakowało, żebym zaczęła wiwatować.
Kolejny cios trafił Strickera w brzuch. Kit też był silniejszy, niż wyglądał, a wyglądał na twardziela. Uprawianie boksu amatorskiego na coś mu się jednak przydało.
Zanim Stricker zdążył ochłonąć, Kit uderzył go pięścią między oczy; rozległ się trzask łamanego nosa. Agent padł na ziemię i tym razem już nie wstał. Stracił przytomność.
Kit pochylił się i zabrał mu pistolet. Nawet się nie spocił. Najwyraźniej dobrze się bawił podczas tej jednostronnej potyczki. Zresztą, ja też.
– Chodźmy stąd.
Michael obserwował walkę szeroko otwartymi oczami.
– To było ekstra – wykrztusił. – O rany. Fajowo. Dobrze się bijesz.
– Dzięki, Michael. A teraz pokaż nam, gdzie są Oz, Ikar i bliźniaki – poprosiłam.
„Następny etap ewolucji rodzaju ludzkiego” uśmiechnął się, jak normalny czterolatek. Wziął mnie nawet za rękę.
– Wiem, gdzie oni są, ciociu Frannie. Zaprowadzę was tam.
Michael stał się moim bohaterem. Prowadził nas przez podziemny labirynt. Po długiej wędrówce znaleźliśmy się na małym korytarzu kończącym się złowieszczo wyglądającymi szarymi drzwiami. Modliłam się, by dzieciom nic się nie stało, by nie zostały uśpione.
– Koniec drogi? – mruknął Kit, kiedy stanęliśmy pod drzwiami. – Dokąd teraz, Michael?
– Możemy pójść tędy. Tak będzie szybciej – powiedział chłopiec. – Nie bójcie się, jestem bystry jak na mój wiek.
– Wiemy. No to jazda – rzucił Kit i otworzył ciężkie drzwi. Weszliśmy do wielkiego laboratorium. Kiedy zobaczyłam, co jest w środku, zaparło mi dech w piersiach, a zmysły na chwilę odmówiły posłuszeństwa.
Wszędzie wokół stał sprzęt laboratoryjny. Cylindry miarowe. Pipety Pasteura. Rurki mikrowirówki z mieszarką wirową. Wstrząsarki – urządzenia wywołujące drgania stojaków z probówkami, konieczne dla wzrostu niektórych bakterii. Stały tu także inkubatory o rozmiarach pralek. Nie miałam pojęcia, do czego służyły, ale sam ich widok budził we mnie lęk. W ścianę wbudowany był autoklaw do sterylizacji sprzętu.
Po przeciwnej stronie pomieszczenia na szpitalnych łóżkach leżały trzy młode kobiety w zaawansowanej ciąży. Niedługo miały rodzić.
Wysoki, dobrze zbudowany pielęgniarz dostrzegł nas i pospiesznie ruszył w naszą stronę. Był zaniepokojony, może zdenerwowany, a może jedno i drugie.
– Przyszliście na inspekcję? Chcecie obejrzeć nasze laboratoria? Nie wolno tu wchodzić bez eskorty – powiedział.
Kit nie odezwał się, tylko od razu rąbnął pielęgniarza z całej siły w podbródek. Olbrzym nie miał szans. Padł na podłogę z głośnym hukiem. Jego wielka głowa odskoczyła od betonu i przechyliła się na bok.
– Musimy stąd wyjść. Proszę! – ponaglił nas Michael.
Miał rację, ale ja nie mogłam oderwać oczu od tych nieszczęsnych kobiet. Miały nie więcej niż po dwadzieścia lat. Dobre, zdrowe okazy. Co one tu robiły? Jakie dzieci nosiły w swoich łonach?
Obserwowały nas w milczeniu. Dopiero po chwili zauważyłam na ich nogach skórzane pasy. Te dziewczyny przywiązano do łóżek. Nie mogły ot tak podnieść się i wyjść.
– Wezwiemy kogoś do nich – szepnął Kit. – Chodźmy, Frannie.
– Sprowadzimy pomoc – powiedziałam do skrępowanych dziewczyn. Nie mogliśmy ich zabrać ze sobą.
Michael ciągnął mnie w kierunku stalowych drzwi na tyłach laboratorium.
– Wrócimy po was – obiecałam dziewczynie, która nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat.
– Chyba zaczynam rodzić – jęknęła wystraszona.
Eksperymenty na ludziach.
– Większość ludzi przypomina kamienie na ziemi, nieużyteczne, oczekujące biernie na to, co zdarzy się za sześćdziesiąt sekund – mówiła Gillian spokojnym, pewnym siebie tonem. – Na szczęście, to przygnębiające porównanie nie odnosi się do żadnego z nas. Witam wszystkich tu zgromadzonych. Dzisiejszy dzień jest pierwszym dniem nowej ery. Obiecuję wam to i z obietnicy tej się wywiążę.
Gillian i doktor Anthony Peyser patrzyli na zebranych zza długiego stołu ustawionego w sali konferencyjnej.
Doktor Peyser przemówił, nie wstając z krzesła:
– Jest dopiero ósma rano i wszystko odbywa się zgodnie z planem. Jak dotychczas, idzie nam wręcz doskonale, muszę przyznać. Zebraliśmy tu największe gwiazdy inżynierii genetycznej.
– Jak widzicie, wieści mówiące, że opuściłem ziemski padół, okazały się nieco przedwczesne. Zapewne widząc moje „dygotanie” domyśliliście się, że miałem wylew. Teraz już czuję się świetnie. Znalazłem sposób na wydłużenie mojego nędznego życia o dziesięć, może dwanaście lat. Ale o tym później. Wierzcie mi, to tylko marny przypis do tego, co przygotowaliśmy dla was dzisiejszego ranka.
Siedemnaścioro mężczyzn i kobiet pokiwało głowami, a na ich obliczach pojawiły się blade uśmiechy. Wszyscy uczestniczyli w inspekcjach, a teraz mieli wziąć udział w… najważniejszej aukcji wszechczasów.
Właśnie tak, aukcji.
Każdy z nich reprezentował wielką firmę biotechnologiczną, bądź, w niektórych przypadkach, państwo. Zjawił się tu także pewien bogaty jegomość, gotów zainwestować duże pieniądze w nowo powstałą wielką korporację, pod warunkiem, że dzisiejsze spotkanie będzie przebiegać po jego myśli. „Gwiazdy inżynierii genetycznej” niechętnie patrzyły sobie w oczy. Wkrótce cała siedemnastka miała wziąć udział w licytacji, której przedmiotem były najbardziej spektakularne odkrycia naukowe w dziejach, i wszyscy skrzętnie skrywali trawiącą ich żądzę. Truman Capote kiedyś nazwał J.Edgara Hoovera i Roya Cohna „parówami-mordercami”. Ludzi zgromadzonych na tej sali można było określić „jajogłowymi mordercami”.
Doktor Peyser kontynuował swoje przemówienie.
– Czytaliście państwo akta i na własne oczy widzieliście efekty naszej pracy. Każdy eksperyment, każde cudowne dziecko jest jedyne w swoim rodzaju i bezcenne. Wszystkie dokumenty i dane związane z pochodzeniem licytowanych dzisiaj egzemplarzy zostaną przekazane nabywcy. Dla każdego wystawionego na aukcję obiektu ustaliliśmy minimalną cenę. Określa się ją też mianem „ceny wywoławczej”, pewnie dlatego, że sama myśl, iż coś mogłoby zostać sprzedane za tak śmieszną sumę, budzi zgrozę. Cóż, jeśli nie ma więcej pytań, otwieramy aukcję.
Читать дальше