Zauważyłam superczułą wagę i kilka areometrów. W laboratorium znajdowały się również laserowe spektrografy, zbiorniki, w których hodowano kultury bakterii, ultrawirówki. Nie skąpiono tu pieniędzy na sprzęt.
W głosie Max zabrzmiała duma.
– To moje stanowisko, Frannie. Chodź, zobacz. Nauczono mnie, że powinnam stać się użyteczna dla innych i byłam. Dobrze pracowałam.
– Nie wątpię, kochanie.
Max z dumą usiadła na wysokim metalowym stołku. Jej własne stanowisko pracy. Włączyła światło. Na biurku stała mała tabliczka z napisem: TINKERBELL ŻYJE.
Następnie Max pokazała mi, w jaki sposób za pomocą szklanej pipety przenosiła krople roztworu DNA z tacy z małymi otworami na płytki z pożywką.
– W tym naczyniu izolujemy chromosomy – wyjaśniła.
Nie rozpoznałam chromowanego urządzenia, które wskazała, ale był to nowy model. Zanim zdążyłam zadać kolejne pytania, Max zeskoczyła ze stołka.
– Chodźmy – powiedziała. – Jest jeszcze wiele do oglądania.
Ruszyłam za nią.
– Już idę.
– Wiem. Mam bardzo czuły słuch.
– Zauważyłam. Kim jest Tinkerbell?
Max spojrzała na mnie ponurym wzrokiem.
– Właściwie nikim. Ona już nie żyje.
Tinkerbell, myślałam sobie. Czyżby to tak nazywano Max w „Szkole”? Pewnie nie podobał jej się ten przydomek. Zapewne ci tak zwani naukowcy posługiwali się nim w czasie badań laboratoryjnych.
Przeszłyśmy przez mniejsze pomieszczenie pełne stalowych zbiorników kriogenicznych. Co oni tu zamrażali, u licha? W kolejnym, jeszcze mniejszym pomieszczeniu, znajdowało się kilka urządzeń do badania krwi.
Nie, ludziom, którzy tu pracowali, nie wystarczał wysłużony uniwersytecki sprzęt. Ktoś szczodrze finansował ich działalność. Któż to mógł być? Skąd zainteresowanie pracą tych naukowców?
– Myszy – wyjaśniła Max, wskazując drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. – To sala Myszki Miki. Obrzydlistwo. Zatkaj nos, Frannie. Ja nie żartuję. Ostrzegam cię.
Odór śmierci zdawał się wydobywać właśnie z tego pomieszczenia. Wstrzymałam oddech, ale to niewiele pomogło. Bałam się, że zaraz zwymiotuję. Z trudem powstrzymałam mdłości.
Zajrzałam przez oszklone drzwi do środka i spostrzegłam niezliczone metalowe szafki, po dwanaście półek w każdej. Jak okiem sięgnąć, widać było klatki, tysiące klatek wyściełanych cedrowymi wiórkami, w których leżały skulone myszy.
Sala Myszki Miki wyglądała jak pokój z najstraszniejszego horroru; w życiu nie widziałam nic bardziej przerażającego. Nic nie mogło się z tym równać. Max poczerwieniała na twarzy. Wydawało się, że zupełnie o mnie zapomniała. Mówiła do siebie, powtarzając jakieś niezrozumiałe frazy.
Udało mi się wychwycić tylko słowa „maleństwa” i „uśpione”.
Weszłyśmy do środka. Od razu uświadomiłam sobie, że myszy nie były zwyczajnymi zwierzętami laboratoryjnymi. Z ich ciał, w najbardziej niespodziewanych miejscach, wyrastały dziwne guzy. Niektóre ze zwierząt miały dodatkowe kończyny i zostały dziwnie oznakowane.
Pod względem genetycznym myszy są tak podobne do ludzi, że to aż przerażające. Ich genotyp w osiemdziesięciu pięciu procentach niczym nie różni się od ludzkiego. Dlatego właśnie można je zarażać ludzkimi przypadłościami: rakiem, chorobami serca, dystrofią mięśniową – a z ich reakcji wnioskować, jak najlepiej leczyć te choroby u ludzi.
Kocham zwierzęta, ale z drugiej strony wiele zyskałam dzięki badaniom na nich prowadzonym. Mogłabym z równym zapałem stanąć po stronie zwolenników, jak i przeciwników eksperymentów na zwierzętach. Jednak nie potrafię znaleźć w sobie zrozumienia dla okrucieństwa. Bez względu na przesłanki, jakimi kieruje się naukowiec, jest odpowiedzialny za los swoich zwierząt.
Zaczęłam zdejmować klatki jedną po drugiej, potrząsając nimi.
– Nie ma w nich pokarmu. Wszystkie zwierzęta zdechły z głodu – szepnęłam.
– Zostały uśpione – powiedziała Max. Jej oczy zaszkliły się łzami.
To był niezapomniany widok – piękna mała dziewczynka opłakująca los martwych myszy.
Max nie lubiła płakać, nie lubiła okazywać słabości. Nie chciała zdradzić się przed Frannie z tym, że zaczynała odchodzić od zmysłów ze strachu, przerażały ją własne myśli, a w jej duszy rozgorzał dziki gniew. Nikt nie powinien mieć prawa robić takich rzeczy.
Jej zmysły w tej chwili były niezwykle wyostrzone. Wzrok, słuch, węch, dotyk. Tak samo jak wówczas, gdy uciekała ze „Szkoły”. Wcześniej nie wiedziała, że posiada tak wspaniały dar.
W powietrzu unosiły się zapachy przypalonej kawy, rozmaitych związków chemicznych, nagrzanego metalu oraz dolatujący z bliskiej odległości odór rozkładającego się ciała.
To wszystko ją przerażało. Jak Harding Thomas i reszta tych kretynów mogli coś takiego zrobić? Czy to dlatego, że ona uciekła? Czy przez nią zginęły te wszystkie stworzenia? Och, proszę, niech się okaże, że to nie stało się przeze mnie.
Krótsza wskazówka zegara wiszącego nad zbiornikami kriogenicznymi stała w miejscu, jakby czas też umarł.
Max szła dalej. Kiedy znalazła się w dobrze jej znanym Głównym Biurze Nadzoru, opadły ją wspomnienia. Przed oczami Max stanął wujek Thomas, głaszczący ją swoją ogromną dłonią po głowie. Często powtarzał, że jest „w głębi duszy naukowcem”. Kochał swoją małą Tinkerbell, a przynajmniej tak mówił. Była taką mądrą dziewczynką. Kochana mała Tink.
Kłamca! – pomyślała. Morderca. Drań – niższa forma życia od ameby.
Miała ochotę skulić się w kłębek i popłakać sobie. Gdzie byli wszyscy, wujek Thomas i cała reszta? Czy ukrywali się przed nią? Czy ją obserwowali? Bardzo lubili obserwować kogoś, aby nagle wyskoczyć znikąd i złapać delikwenta w najmniej spodziewanym momencie.
W „Szkole” panował rygor, tak jak w szkołach wojskowych, przynajmniej takich, jakie pokazywano w filmach. Każdy dzień był rozplanowany co do minuty. Max uczyła się, pracowała, robiła testy, ćwiczyła albo oglądała telewizję. Nigdy nie darzono jej miłością, nie dodawano otuchy, nie nagradzano wysiłków. Była tylko jednym z okazów, tyle że miała dość oleju w głowie, by stać się użyteczna. I wiedzieć w głębi ducha, że jest czymś więcej niż tylko okazem.
Za Głównym Biurem Nadzoru korytarz rozgałęział się w dwie strony. Max odruchowo skręciła w prawo. Znała drogę, znała ten budynek jak własną kieszeń. Trafiłaby wszędzie nawet z zawiązanymi oczami.
Dwadzieścia kroków, dziesięć, pięć. Zaczynamy odliczanie.
Aż wreszcie stanęła przed ciężkimi metalowymi drzwiami z napisem ŻŁOBEK.
Dosłyszała za sobą jakiś dźwięk i wstrzymała oddech. Jej umysł pracował na przyspieszonych obrotach. Tak, to bez wątpienia kroki. Ktoś nadbiegał! I to szybko! Więcej niż jedna osoba.
Max zwróciła się do Frannie. W jej oczach błysnął strach. Była przygotowana na najgorsze. I nagle parsknęła śmiechem. To tylko Kit i Pip. Co za ulga. Znów mogła spokojnie odetchnąć. Jak to dobrze, że razem stawią czoło temu, co może ich wkrótce spotkać.
– W końcu jakoś dostaliśmy się do środka – wydyszał Kit.
Max nie wiedziała, co myśleć. W tej chwili jednak nie miało to znaczenia.
– Kit, Frannie – powiedziała – a teraz patrzcie. To ważne. Proszę. Oto, dlaczego tu wróciłam.
Max otworzyła drzwi „Żłobka” i krzyknęła.
Odskoczyłam do tyłu.
Kiedy zobaczyłam, co znajdowało się za drzwiami, i ja chciałam krzyczeć, a zarazem, choć może dziwnie to zabrzmi, dziękować Bogu.
Читать дальше