Olga Gromyko - Zawód - Wiedźma. Część II

Здесь есть возможность читать онлайн «Olga Gromyko - Zawód - Wiedźma. Część II» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zawód: Wiedźma. Część II: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zawód: Wiedźma. Część II»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Jak mówi stare przysłowie, gdzie mag nie może, tam… magiczkę pośle. Zasada ta obowiązuje także w drugim tomie opowieści o W.Rednej – nie takiej znowu wrednej – adeptce VIII roku Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa… Jej `wiedźmowatość` ma niezwykły talent do magii, nieprzeciętną intuicję i wściekłą inteligencję. Zawsze czyta cudzą korespondencję. Wiedzy tajemnej używa z wielkim hukiem. Widywana jest wyłącznie w złym i podejrzanym towarzystwie. Ostatnio: trolla-najemnika, w bagnie z zombie, u oszalałego nekromanty, wśród szumowin-wałdaków. Typowa kobieta, ze słabością do czarusia typu `blond Bond`. Idzie za nim na koniec świata, choć wie, że to…wampir.

Zawód: Wiedźma. Część II — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zawód: Wiedźma. Część II», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Jeszcze jedna pokrzepiająca piosenka o śmierci – i jest trupem – ponuro wycedził Wal.

Ulubieniec muz go nie zawiódł. Weselszego utworu w życiu nie słyszałam. Lamenty płaczek nad otwartym grobem nie dorastały mu do pięt. W połowie zwrotki troll zerwał się na nogi i z wściekłym rykiem rzucił w stronę światła ogniska. Po niecałych pięciu sekundach usłyszeliśmy przenikliwy krzyk i brzęk gęśli rozbijanych o głowę pechowego barda. Słuchacze nagrodzili widowisko burzliwą owacją.

– Starczy, zbieramy się. – Dysząc ciężko, Wal podszedł do okna i sięgnął po leżącą na stole torbę. – Czas na nas.

Skupiona uwaga, z jaką dwóch dorosłych facetów oglądało świeże kretowisko rozmiarów sporego wieprzka, wzbudziła we mnie zachwyt. Wypróbowali w tej ziemi wszystko: smak, sypkość, wilgotność, a na końcu doszli do wspólnego wniosku, że wejście jest używane, w związku z czym prawdopodobnie otworzy się z nastaniem zmroku. Nie było to główne wejście do Moltudiru, ani nawet służbowe. Porównując do zwykłego miasta, był to raczej tajny przełaz w murze obronnym, skutecznie schowany za krzakami i obrośnięty bluszczem, przełaz, o którym wiedzieli wyłącznie rozbójnicy i przemytnicy.

– Właśnie tego nam trzeba – autorytatywnie stwierdził Len.

– A ja nie rozumiem, czemu z marszu odrzuciłeś pomysł oficjalnej wizyty – powiedziałam, z zimna drepcząc w miejscu. – Ostatecznie nie jesteś jakimś tam poszukiwanym w wielu krajach bandytą, a władcą Dogewy, któremu skradziono prawowitą własność i który ma prawo żądać wydania złodzieja. Jakim sposobem, ja się ciebie pytam, mamy odszukać tego wałdaczka w wielotysięcznym podziemnym mieście?

– Szukamy kamienia, nie złodzieja – spokojnie wyjaśnił wampir. – Nawet jeśli ten drugi nieszczególnie pali się do spotkania ze mną, zew klejnotu słyszę już stąd. Nie martw się, pójdziemy jak po nitce do kłębka. A co do wizyty oficjalnej… Coś mi podpowiada, że nie warto informować wałdaków o naszym przybyciu. Jeżeli miecz skradziono z rozkazu nowego wodza, to i tak mi go nie oddadzą. Jeżeli bez jego wiedzy – to tym bardziej.

– A po co wałdakom w ogóle ta twoja pamiątka rodzinna? Komu ona w ogóle jest oprócz ciebie potrzebna?

– Właśnie nad tym się cały czas zastanawiam – z wyraźnym niepokojem przyznał Len. – Nikomu. Kamień jak kamień. Jako artefakt jest kompletnie bezwartościowy, moc ma tylko w rękach władcy Dogewy.

– Nie no, po co wy teraz gdybacie? – Troll lekko machnął ręką. – Zawrócić i tak nie zawrócimy.

– Jasne, że nie.

– Ale i naprzód mnie jakoś nie ciągnie – złapałam go za słowo. – To już śmierdzi nie kradzieżą… tylko nekromancją… I po co im potrzebna panna? Chyba że… ojej! Len, co ja sobie przypomniałam!

– Cicho! – przerwał mi wampir – Patrz…

Kretowisko poruszyło się, od szczytu rudą falą posypała się świeża ziemia i jakaś istota ze zwinnością łasicy wyskoczyła z korytarza. Otrząsnęła się, kichnęła i wyczekująco zapatrzyła się na nas, bynajmniej nie zdziwiona. Wałdak ubrany był w skórzaną kamizelkę i zatłuszczoną opaskę na niskim czole przytrzymującą długie włosy zaplecione w drobne warkoczyki. Jego ciało pokrywała krótka czarna sierść. Wyglądał jak stojący słupka szczur – na pół zgiętych tylnych łapkach z wąskimi wyciągniętymi jak u zwierzęcia stopami. Przednie łapy miał muskularne, z długimi palcami i pozbawionymi włosów dłońmi, jak u człowieka. Pysk przypominał psi – krótki i uzbrojony w kły ryjek, ostre sterczące uszy, czarne koraliki oczu. Za plecami na dwóch rzemieniach dyndał wypchany worek.

– O, patrzcie ich… – urywanie zaszczekał wałdak. – Już tutaj dotarli… A tamci gdzie?

– Kto? – spytałam za zdziwieniem.

– Froma Anisow i Pańka pośrednik. – Wałdak po raz pierwszy okazał ślady niepokoju. – A wy co, nie jesteście z ich kompanii? Nie kupcy?

– Kupcy, kupcy – spiesznie zapewnił go Wal.

– To spoko. Czego wam trzeba? – Wałdak wygodnie usiadł na kretowisku i skrzyżował tylne łapy.

– Skór – wyszczerzył się Wal. – Czarnych i burych. A ty niezły masz towarek…

Wałdak cienko pisnął i zachichotał:

– Znaczy, żartownisie… Dobra, diamentów dziś prawie nie mam, techniczne tylko, sprzedaję na wagę. Mogę zaproponować rubiny jednokaratowe. Dobre, na kolczyki się nadadzą albo na broszkę rzucić na obrzeże. Szmaragd mam. Dwadzieścia siedem karatów, ale ze skazą – pęknięcie z boku, w sam raz na wisior.

– A turkus?

– Jaki tylko chcecie, pół worka wziąłem – możecie nawet drogę wybrukować! Popyt na niego w tym roku prawie żaden, tanio oddam. Chcecie zobaczyć?

– Pokazuj – wzruszył ramionami wampir.

Gdy tylko wałdak odwrócił się, by zrzucić z ramienia rzemień, na jego potylicę opadła rękojeść miecza.

Bezwładne ciało zawlekliśmy pod najbliższy krzak i zakryliśmy pękami ostu. Dla pewności przeczytałam nad pechowym handlarzem zaklęcie otępiające o sześciogodzinnym czasie działania.

Przejście było dosyć wąskie. Wal, który postanowił iść jako pierwszy, musiał rozebrać się do spodni. Na wszelki wypadek przywiązał do nogi cienki mocny sznurek i wręczył mi kłębek.

– Trzymaj foczka, będziesz łapać mrakobiesy na żywca – zażartował i wpakował się do nory głową naprzód.

Sznurek rozwijał się zrywami. Czasami jego prześlizgiwanie między palcami zamierało w irytującej pauzie, potem znowu ożywał, kręcąc kłębkiem. Gdy poruszył się po raz ostatni, a potem trzykrotnie zadrgał, trzymałam w rękach już tylko kanciasty kłębuszek.

Opadłam na czworakach i zajrzałam do jamy.

– Spoko! – doleciało mnie ledwie słyszalnie. – Foczka, przywiąż moje ubranie i miecz!

Przywiązane rzeczy jak żywe zanurzyły się i znikły w tunelu.

– Teraz ty – Len uprzedził moje pytanie.

– Dobra. – Nie rozbierałam się, ani nie zostawiłam broni. Nawet gdybym założyła kolczugę, a na nią zimowy kożuch, to i tak raczej nie mogłabym równać się z Walem pod względem szerokości barków.

Przejście było ciasne, mroczne i wilgotne. Prawie pionowe, tak że trzeba było zapierać się łokciami i kolanami, by nie wlecieć jak rzucony do studni kamień. Zeszłam szczęśliwie i znalazłam się w okrągłej jamie o ścianach z ubitej ziemi.

Prawdopodobnie było to mieszkanie handlarza – wprost na podłodze stała miska z objedzonymi kośćmi i leżała kupa śmierdzących szmat. Wejście do tunelu zasłonięte było brudnym postrzępionym kawałkiem tkaniny, w której z trudem dało się rozpoznać gobelin z łabędziami. Zamknięte od wewnątrz drzwi dla pewności podpierała sękata pałka. Nasz futrzasty kupiec stanowczo bawił się w nielegalny handel, zatajając część wydobytych przez siebie kamieni na własny użytek.

Z obawą wyprostowałam się. Sufit okazał się nieoczekiwanie wysoko, na wzrost trolla. Utrzymywały go, zamiast belek, jakieś gęsto posplatane korzenie ze zgrubieniami w kształcie szyszek, od których wyraźnie wiało świeżym powietrzem. Wal, ubrany już i uzbrojony, oglądał pieczarę przy świetle znalezionej i zapalonej pochodni.

Z przejścia wydostał się Len. Wampir otrzepał się spiesznie, na palcach podkradł do drzwi i jednym palcem ostrożnie odsunął języczek ukrytego judasza.

– Strażnicy – szepnął z niezadowoleniem. – Dwóch przy samych drzwiach, grają w raksy, dwóch za zakrętem… i tak co pięćdziesiąt łokci. Uzbrojeni po zęby, w kolczugach… Wzdłuż obu ścian palą się pochodnie. Chyba w Moltidurze trwa stan wojenny. Ciekawe, dlaczego?

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zawód: Wiedźma. Część II»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zawód: Wiedźma. Część II» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zawód: Wiedźma. Część II»

Обсуждение, отзывы о книге «Zawód: Wiedźma. Część II» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x