Przez dłuższą chwilę podziwiałam piękną beznamiętną twarz, nasłuchując ledwie słyszalnego oddechu. Złocisty kosmyk włosów uciekł spod diademu i na ukos przecinał wysokie czoło. Uwolniłam rękę i ostrożnie schowałam go za ucho. Wal, który przez całą noc chrapał i głośno się wiercił, nareszcie uspokoił się i przestał zagłuszać aksamitne basowe mruczenie Tyśki.
Len poruszył się we śnie, przekręcając głowę. Nie mogłam się powstrzymać i lekko dotknęłam wargami jego muskularnej szyi. Było w tym coś budzącego grozę – z premedytacją przymierzać się do gardła śpiącego wampira…
– Coś nie tak? – zapytał, nie otwierając oczu.
– Nie, wszystko w porządku.
– To czemu mnie obwąchujesz?
– Tak sobie. Próbuję dojść, czym wampirowi pachnie z ust – zdobyłam się na złośliwość.
– O. I czym? – wyraźnie zaciekawił się Len.
– Kaszą gryczaną – przyznałam nieśmiało. – Przypaloną…
– Następnym razem sama będziesz gotować – wtrącił się do rozmowy troll. – I chciałbym wiedzieć, co to za leszy siedzi na drzewie, pod którym ślini się nasza kicia?
– Gdzie? – podskoczyłam, zrzucając koc. Zimny wiatr nieprzyjemnie uderzył w gołe kolana. Troll ze śmiechem rzucił w moim kierunku spodnie, które zdążyły przez noc przeschnąć na kołku przy ognisku. Zapinając pasek i zawieszając miecz na plecach ze zdziwieniem stwierdziłam, że wczorajsza kąpiel nie odbiła się na moim zdrowiu. Mięśnie nie strzelały, głowa nie bolała, w gardle nie drapało, a ogólny nastrój można było ocenić jako „pełna energii".
Tyśka z radosnym mruczeniem rzuciła się do mnie, otarła o nogi, zatoczyła honorowe kółko i natychmiast wróciła na swoje stanowisko pod wysokim rozłożystym grabem. Za niewątpliwy plus tego drzewa uznać należy solidne, regularnie ułożone konary: gałąź po lewej – gałąź po prawej, w odległości łokcia. A do tego konary są mocne i przy samym pniu proste i gładkie. I bardzo wygodnie jest się po nich, jak po schodach, ewakuować przed poirytowaną mantykorą. Nic dziwnego, że nieproszeni goście wybrali ze wszystkich możliwości właśnie grab. Niechby spróbowali z rozpędu wpiąć się na sosnę masztową, kłujący rozłożysty świerk czy grubaśny wiekowy dąb!
Grab uparcie sprzeciwiał się destrukcyjnemu wpływowi jesieni, liście na nim zbrązowiały i poskręcały się, ale nie spieszyły się ze zlatywaniem. Dlatego też jedyną widoczną z mojej pozycji częścią wspinaczy były solidnych rozmiarów buty na grubych podeszwach, ze srebrzystymi okuciami i niedbale zawiązanymi sznurowadłami.
– No to zaczynamy – powiedziałam, strzelając kostkami palców. – Tyśka, psik!
Wiatr zawył, liście rozwiało na boki i zobaczyliśmy dwa niezwykłe ptaszki, siedzące na nagich gałęziach. Ten wyżej na oko miał co najmniej osiemdziesiąt lat. Siwa broda powiewała na wietrze jak flaga tonącego okrętu. Długa luźna szata i zagięta laska zdradzały przynależność do braci magicznej. Towarzystwa dotrzymywał mu wyrostek w przepasanej sznurem chłopskiej koszuli. Jego spodnie składały się z pstrokatych łatek, a buty połyskiwały od wosku.
– Moje buty! – zakrzyknął troll, rzucając się w kierunku grabu. – Już mi ściągaj cudzą własność, złodzieju jeden!
– Wypchaj się! – bez cienia szacunku krzyknął chłopak. – Spadaj, najemniku, póki mój mistrz nie zmienił cię we wstrętną pluskwę!
Staruszek skrzywił się z niezadowoleniem i pociągnął ucznia za łokieć.
Wal barwnie wyjaśnił, gdzie chłopak może wsadzić swojego mistrza, wstrętną pluskwę, a przy okazji jeszcze ważącego pół puda buraka cukrowego. Chłopak zademonstrował trollowi solidną figę.
„Zielarz” – pomyślałam. Mag praktyk jednym palcem poradziłby sobie nie tylko z najemnikiem, ale i z mantykorą. A magia zielarzy, z rzadkimi wyjątkami, nie sięgała dalej niż eliksiry, prościutka telekineza i nieszkodliwe iluzje.
Tymczasem troll wkurzył się nie na żarty i postanowił wspiąć się na grab. Chłopak z kolei zaczął z niego złazić. Rozdrażniony noclegiem pod gołym niebem uczeń maga był nastawiony dosyć radykalnie.
– Hej, hej, czekajcie no! – wtrąciłam się, łapiąc trolla za nogę. – Wal, złaź! Młody człowieku, niech pan pomoże swojemu mistrzowi. Tyśka, psik powiedziałam! Proszę się nie bać, ona jest oswojona. Len, weź ty ją w końcu zawołaj! Ostrożnie, tu jest jeszcze jedna gałąź!
Nie udało mi się powstrzymać trolla, ale za to wprost w moje ramiona spadł zielarz, który poślizgnął się na ostatniej gałęzi. Słysząc odgłos naszego wspólnego upadku, Wal odłożył zemstę na lepszą okazję i zeskoczył na ziemię.
– Bakałarz zielarstwa, jeśli się nie mylę? – stłumionym głosem odezwałam się zza pleców staruszka.
– Zgadła pani, młoda damo. – Staruszek ze stękaniem i pomocą trolla podniósł się na nogi i szarmancko wyciągnął do mnie rękę. – A chyba i pani kroczy ścieżką magii? I jak długo pani już praktykuje?
– Dopiero się uczę. Tu jest mój znak.
– Wolha Redna – śpiewnie przeczytał zielarz. – No to miło mi panią poznać, koleżanko. Jaką katedrę wybrała pani dla doskonalenia swoich umiejętności – zielarzy, pytii, alchemików?
– Praktyków – przyznałam skromnie.
– Powinienem się domyślić – mruknął bakałarz, oglądając głownię wiszącego za moimi plecami miecza.
– Ale czemu nie wołał pan o pomoc? – spytałam ze zdziwieniem. Tyśka leżała na kocu przy nogach Lena.
Wampir prawą ręką przytrzymywał mantykorę za obrożę, a lewą drapał za uchem. Kicia omdlewała z zachwytu, lekko poruszając ogonem.
– Było ciemno i was nie zauważyliśmy. A poza tym bardzo trudno jest się na czymkolwiek skupić, kiedy taki kiciuś mruczy pod drzewem.
– Ależ co pan mówi, Tyśka jest zupełnie oswojona. Chcieliśmy ją panu podarować zamiast psa.
– Trochę za długie ma kły, jak na domowego pieszczocha – wtrącił chłopak.
– No i dobrze, będzie was długimi zimowymi nocami chronić.
– Wilk się w baranią skórę przebrał i owiec pilnuje – niedowierzająco burknął uczeń zielarza. – Pókiście tu nie przywlekli tego stwora, nie musieliśmy nocować na drzewach.
– Kuźma! – z naciskiem przerwał mu bakałarz. – Jak byś był trochę odważniejszy, to nie uciekałbyś przed niebezpieczeństwem, nie zastanowiwszy się nawet, czy jest aż tak duże, jak się wydawało na pierwszy rzut oka.
– A mistrz? – odgryzł się uczeń, grzebiąc czubkiem buta w wilgotnej ziemi.
– Kuźma! – poważnie zdenerwował się zielarz. – Ot, bogowie zesłali ucznia, łeb jak bryła granitu. Natychmiast przeproś!
Chłopak mruknął coś pod nosem.
– Każ mu, żeby buty oddał – poprosił troll, wrzucając do ledwie się tlącego ogniska parę gałęzi.
– Pomarzyć se możesz – najeżył się chłopak. – Co żem znalazł, to moje, gapo pyskata!
– Kuźma, wziąłeś jego buty? – srodze zapytał bakałarz.
– A niech najpierw udowodni!
– A to może poprosimy telepatę o konsultację! – znalazłam wyjście. – Len?
Wampir odrzucił koc, ziewnął, demonstrując kły i przeciągnął się serdecznie, łącznie ze skrzydłami. Komuś, kto nie znał prawdy, mogło by się wydać, że wampir właśnie zamierza wystartować do lotu. Kiedy szare błony zwinęły się znowu w malutkie wałki na jego plecach, odważny uczeń maga znowu siedział na grabie.
– Ściągaj obuwia, do ciebie gadam! – ryknął troll.
Lewy, a po chwili i prawy but miękko uderzyły o ziemię.
– Kuźma, nie rób z siebie pośmiewiska! – z wyrzutem poprosił mag. – To tylko wampir, przecież ci o nich opowiadałem.
Читать дальше