Mogła na tym poprzestać. I tak bardzo dużo dziś osiągnęła. Zrobi duplikaty kluczy i wróci, kiedy Jordana nie będzie. Wtedy spokojnie sfotografuje to, co znajdzie w gabinecie. Mogłaby tak zrobić. Ale ona chciała więcej. Udowodni Voglowi, że jest utalentowaną agentką. Wedle swoich szacunków wyślizgnęła się z łóżka przed niecałymi dwoma minutami. Stać ją na jeszcze dwie.
Otworzyła drzwi gabinetu, weszła do środka i zapaliła światło. Pokój był ładny, umeblowany podobnie jak salon, po męsku. Stało w nim duże biurko, skórzany fotel, deska kreślarska, a przy niej wysoki drewniany stołek. Catherine sięgnęła do torebki i wyjęła dwie rzeczy: aparat fotograficzny i swojego mauzera z tłumikiem. Położyła broń na biurku. Przysunęła aparat do oka i pstryknęła dwa zdjęcia pokoju. Potem otworzyła aktówkę Jordana. Niewiele tam znalazła: portfel, etui na okulary i mały kalendarz w skórkowej okładce.
Zawsze to coś – pomyślała. Może są w nim nazwiska ważnych osobistości, z którymi spotyka się Jordan. Jeśli Abwehra będzie wiedziała, z kim się widuje, może się domyśli, nad czym pracuje.
Ile razy robiła to w czasie szkolenia? Boże, sama już nie zliczy; ze sto razy na pewno. I ten Vogel, który wiecznie wisiał nad nią z cholernym stoperem. „Za długo! Za głośno! Za dużo światła! Za mało! Zaraz cię dopadną! Już cię mają! I co teraz zrobisz?". Położyła kalendarzyk na biurku i zapaliła lampkę. Wygięła ją, żeby światło padało wprost na kartki – idealne warunki do fotografowania dokumentów.
Trzy minuty. Bierz się ostro do roboty, Catherine.
Otworzyła notatnik, poprawiła lampkę. Jeśli światło będzie padać pod złym kątem albo ze zbyt bliska, zniszczą się negatywy. Zrobiła dokładnie tak, jak uczył ją Vogel, i zaczęła robić zdjęcia. Nazwiska, daty, krótkie, nabazgrane notatki. Po kilku stronach natknęła się na coś bardzo interesującego: szkic czegoś w rodzaju pudełka. Z boku widniały liczby, zapewne wymiary. Fotografując tę kartkę, dbała, by zachował się rysunek.
Cztery minuty.
Jeszcze jedna rzecz. Sejf. Stał na podłodze, obok biurka. Vogel przekazał Catherine kombinację, która miała go otwierać. Przyklęknęła i obróciła gałkę. Sześć cyfr. Po ostatniej usłyszała, jak zamek się otwiera. Pchnęła rygiel. Odskoczył. Czyli podali jej dobrą kombinację. Pociągnęła drzwiczki i zajrzała do środka: dwie teczki papierzysk, sporo notatników z pojedynczymi kartkami. Sfotografowanie tego zajmie jej godziny. Poczeka. Skierowała obiektyw na wnętrze sejfu i zrobiła zdjęcie. pięć minut.
Pora odłożyć wszystko na miejsce. Zamknęła sejf, zatrzasnęła zamek i obróciła gałkę. Ostrożnie włożyła do torebki masę, żeby nie zniszczyć odcisków. Potem wrzuciła do niej aparat i mauzera. Odłożyła kalendarzyk Jordana z powrotem do teczki i zamknęła ją. Zgasiła światło i wyszła z gabinetu. Przekręciła klucz w zamku.
Sześć minut. Za długo.
Odniosła klucze, walizkę i torebkę z powrotem na miejsce. Gotowe! Potrzebuje wymówki. Chciało jej się pić. To była prawda: w ustach jej zaschło z napięcia. Poszła do kuchni, wyjęła z szafki szklankę i napełniła zimną wodą z kranu. Wychyliła ją jednym haustem, znowu nalała i wróciła ze szklanką do sypialni.
Ogarnęła ją ulga, a równocześnie rozsadzało zdumiewające poczucie władzy i triumfu. Wreszcie, po miesiącach treningu i latach wyczekiwania, coś zrobiła. Nagle zdała sobie sprawę, że odpowiada jej szpiegostwo – satysfakcja, jaką daje drobiazgowe opracowanie planu, wykonanie zadania, dziecinna radość odkrycia sekretu, poznanie czegoś, czego ktoś nie chce zdradzić. Oczywiście, Vogel od samego początku miał rację. Pod każdym względem nadawała się do tego zawodu.
Otworzyła drzwi i wsunęła się do pokoju.
Peter Jordan siedział na łóżku.
– Gdzie się podziewałaś? Martwiłem się o ciebie. – Konałam z pragnienia.
Nie wierzyła, że ten spokojny, opanowany głos rzeczywiście należy do niej.
– Mam nadzieję, że i dla mnie trochę przyniosłaś. Och, dzięki Bogu. Znowu mogła oddychać normalnie.
– Oczywiście.
Dała mu szklankę, wypił.
– Która godzina? – spytała Catherine.
– Piąta. Muszę za godzinę wstać, żeby zdążyć na spotkanie o ósmej.
Pocałowała go.
– Więc została nam jeszcze godzina.
– Catherine, przecież nie dam…
– Och, założę się, że dasz.
Zsunęła z ramion jedwabny szlafrok i przyciągnęła Jordana do swoich piersi.
Kiedy później tego samego dnia Catherine Blake szła Chelsea Embankment, nad rzeką siąpiła zimna mżawka. W trakcie przygotowań Vogel przekazał jej kombinację dwudziestu różnych spotkań, każde w innym punkcie centrum Londynu, każde o nieco innej porze. Kazał wbić je sobie do głowy i zakładała, że to samo zrobił z Horstem Neumannem, zanim go wysłał do Anglii. Ustalono, że to Catherine zdecyduje, czy ma dojść do spotkania. Jeśli zauważy coś, co jej się nie spodoba – podejrzaną twarz, mężczyzn w zaparkowanym samochodzie – nie nawiąże kontaktu, i wtedy mają spróbować w kolejnym miejscu z listy, o określonej porze.
Catherine nie zauważyła niczego niezwykłego. Zerknęła na zegarek. Przyszła o dwie minuty za wcześnie. Spacerowała i, co zrozumiałe, wróciła myślami do wydarzeń ubiegłej nocy. Bała się, czy nie posunęła się za daleko, czy to się nie stało za szybko. Miała nadzieję, że Jordana nie szokowały jej pieszczoty ani pieszczoty, których zażądała. Może angielska mieszczka tak by się nie zachowała.
Teraz już za późno na wątpliwości, Catherine.
Ranek upłynął jak we śnie. Czuła się, jakby w tajemniczy sposób zmieniono ją w kogoś innego i wrzucono do innego świata. Ubrała się i przygotowała kawę, podczas gdy Jordan się golił i brał prysznic; zwyczajna domowa scenka wydawała jej się dziwaczna. Strach ją ogarnął, kiedy Jordan otworzył drzwi gabinetu i wszedł do środka.
Czy nie zostawiłam jakichś śladów? Czy domyśla się, że tam wczoraj byłam?
Razem jechali taksówką. W czasie krótkiej przejażdżki do Grosvenor Square uderzyła ją kolejna obawa: a jeśli nie będzie chciał się z nią więcej spotkać? Aż do tej chwili nawet jej to nie przeszło przez myśl. Wszystko by poszło na marne. Chyba że naprawdę ją pokochał. Jej niepokój okazał się bezpodstawny. Kiedy samochód zatrzymał się przy Grosvenor Square, Jordan zaprosił Catherine na wieczór na kolację we włoskiej restauracji przy Charlotte Street.
Zawróciła i znów ruszyła wzdłuż rzeki. Neumann już tam był, szedł w jej stronę, z rękami w kieszeniach płaszcza, z kołnierzem postawionym dla ochrony przed deszczem i kapeluszem nasuniętym na oczy. Nadawał się na agenta terenowego: drobny, nie rzucający się w oczy, a równocześnie emanujący czymś groźnym. Ubrać go w garnitur, a mógłby się pokazać w najlepszym towarzystwie. W tym stroju, który teraz miał na sobie, mógłby przejść po najgorszych dzielnicach doków i nikt nie odważyłby się dwa razy na niego spojrzeć. Ciekawe, czy studiował aktorstwo, tak jak ja? – pomyślała przelotnie Catherine.
– Wyglądasz, jakbyś potrzebowała filiżanki kawy – odezwał się Neumann. – Tu w pobliżu jest przyjemna kafejka.
Podał jej ramię. Przyjęła je i ruszyli brzegiem Tamizy. Panował przenikliwy chłód. Dała Horstowi negatyw, beztrosko wrzucił go do kieszeni, jakby to były drobniaki. Vogel dobrze go wyszkolił.
– Rozumiem, że wiesz, gdzie to dostarczyć? – spytała Catherine.
– Na Cavendish Square. Pracownik ambasady portugalskiej, niejaki Hernandez, odbierze to dziś o trzeciej i dołączy do poczty dyplomatycznej. Dziś wieczorem przesyłka pojedzie do Lizbony, a w Berlinie wyląduje rano.
Читать дальше