Wreszcie zapłonęło zielone światło. Wślizgując się przez olbrzymie podwójne drzwi, Vicary poprzysiągł sobie, że nie ruszy się stąd, dopóki nie oczyści atmosfery.
Boothby siedział za biurkiem.
– Wal, Alfredzie.
Vicary przekazał mu treść obu wiadomości oraz swoje podejrzenia co do ich znaczenia. Boothby słuchał, bawiąc się palcami i wiercąc w fotelu.
– Na miłość boską! – wybuchnął. – Wiadomości robią się z dnia na dzień gorsze.
Kolejna budująca uwaga, sir Basilu – pomyślał Vicary.
– Poczyniliśmy pewne postępy w rozpracowywaniu kobiety. Karl Becker zidentyfikował ją jako Annę von Steiner. Urodziła się w Londynie w dzień Bożego Narodzenia tysiąc dziewięćset dziesiątego roku. Jej ojciec, Peter von Steiner, był dyplomatą i bogatym arystokratą z Prus. Matka była Angielką, nazywała się Daphne Harrison. Rodzina aż do wybuchu wojny mieszkała w Londynie, potem przenieśli się do Niemiec. Ze względu na pozycję Steinera Daphne Harrison nie internowano, jak to uczyniono z wieloma brytyjskimi obywatelami. W dziewięćset osiemnastym roku zmarła na gruźlicę w majątku Steinera w zachodnich Prusach. Następnie von Steiner wraz z córką przenosił się z jednej placówki na drugą, między innymi przez krótki czas na początku lat dwudziestych przebywał w Londynie. Steiner pracował również w Rzymie i Waszyngtonie.
– Wygląda mi na szpiega – skomentował Boothby. – Ale mów dalej, Alfredzie.
– W trzydziestym siódmym roku Anna Steiner zniknęła. Od tego momentu możemy wyłącznie snuć spekulacje. Przechodzi szkolenie w Abwehrze, jest wysłana do Niderlandów, gdzie występuje jako Christa Kunst, następnie przekracza granicę Wielkiej Brytanii. A przy okazji: oficjalnie Anna Steiner zginęła w wypadku samochodowym w marcu trzydziestego ósmego roku. Niewątpliwie sfabrykował to Vogel.
Boothby wstał i zaczął krążyć po gabinecie.
– Wszystko to bardzo ciekawe, Alfredzie, ale ma jedną wielką wadę. Opiera się na informacjach Karla Beckera. A on zrobiłby wszystko, byle się wkupić w nasze łaski.
– Becker nie miał powodów kłamać w tej sprawie, sir Basilu.
A jego opowieść doskonale się zgadza z tymi szczegółami, które udało nam się ustalić.
– Powiadam tylko, Alfredzie, że bardzo wątpię w prawdziwość słów tego człowieka.
– W takim razie dlaczego poświęcił mu pan tak wiele czasu w październiku? – odparował Vicary.
Sir Basil stał w oknie, spoglądając na ostatnie promienie dnia. Poderwał głowę, ale zapanował nad sobą i wolno odwrócił się do Vicary'ego.
– To, dlaczego rozmawiałem z Beckerem, pana w ogóle nie dotyczy.
– Becker jest moim agentem. – Do głosu Vicary'ego zaczął się wkradać gniew. – Ja go aresztowałem, ja go przeciągnąłem na naszą stronę. Ja nim kieruję. Przekazał panu informacje, które mogły się okazać użyteczne w tej sprawie, a mimo to zataił je pan przede mną. Chciałbym wiedzieć, dlaczego.
Boothby już całkowicie się uspokoił.
– Becker powiedział mi to samo, co panu: specjalni agenci, sekretny obóz w Bawarii, specjalne szyfry, procedury. I jeśli mam być z panem szczery, Alfredzie, nie uwierzyłem mu. Żadne dowody nie potwierdzały jego zeznań. Teraz już wierzymy.
Całkiem logiczne wyjaśnienie, przynajmniej z pozoru.
– Dlaczego mi pan o tym nie powiedział?
– To było dawno temu.
– Kto to jest Brum?
– Przykro mi, Alfredzie.
– Chcę wiedzieć, kim jest Brum.
– A ja staram się bardzo kurtuazyjnie dać panu do zrozumienia, że nie upoważniono mnie do poinformowania pana, kim jest Brum. – Boothby pokręcił głową. – Na Boga! Wszak to nie klub dyskusyjny, gdzie sobie siedzimy i wymieniamy poglądy. Pracuje pan w kontrwywiadzie. A tu wszystko się opiera na jednej, bardzo prostej zasadzie: wiesz tylko to, co musisz wiedzieć. Nie musi pan wiedzieć, kim jest Brum, ponieważ to w żaden sposób nie dotyczy żadnej z prowadzonych przez pana spraw. Dlatego też to nie pana interes.
– Czy w regule: „Wiesz tylko to, co musisz wiedzieć" mieści się też zwodzenie współpracowników?
– Nie użyłbym tu słowa „zwodzenie". – Boothby wymówił ten wyraz tak, jakby był wulgaryzmem. – Po prostu oznacza to, że ze względów bezpieczeństwa pracownik musi wiedzieć wyłącznie to, co mu pomoże w wykonaniu zadania.
– A co pan powie na wyraz „kłamstwo"? Czy tego słowa już by pan użył?
Rozmowa zdawała się sprawiać Boothby'emu fizyczny ból.
– Moim zdaniem czasem trzeba być nie do końca szczerym ze swym podwładnym i w ten sposób osłaniać akcję, którą prowadzi ktoś inny. To pana chyba nie dziwi, prawda?
– Oczywiście, że nie, sir Basilu. – Vicary zawahał się, zastanawiając się, czy utrzymać ten ton rozmowy czy też go zmienić. – Po prostu ciekawiło mnie, dlaczego pan mnie oszukał, twierdząc, że nie czytał akt Kurta Vogla.
Krew odpłynęła Boothby'emu z twarzy. Vicary widział, jak generał zaciska i otwiera w kieszeniach pięści. Cóż, obrał ryzykowną taktykę, ryzykował, że poleci głowa Grace Clarendon. Po jego wyjściu Boothby może zadzwonić do Nicholasa Jago z archiwum i zażądać wyjaśnień. Jago z pewnością się domyśli, że źródłem przecieku była Grace Clarendon. To poważne oskarżenie, kobieta może stracić pracę. Ale Vicary założyłby się, że nie tkną Grace, bo w ten sposób by potwierdzili prawdziwość jej informacji. Modlił się w duchu, by się nie okazało, że się pomylił.
– Szuka pan kozła ofiarnego, co, Alfredzie? Kogoś, na kogo pan zrzuciłby winę za swoją nieudolność w rozwiązaniu sprawy? Kto jak kto, ale pan powinien zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiej postawy. W historii aż się roi od słabeuszy, którzy musieli koniecznie znaleźć sobie kozła ofiarnego.
A ty nie odpowiadasz na moje pytanie – pomyślał Vicary. Wstał.
– Dobranoc, sir Basilu.
Boothby milczał. Vicary ruszył do drzwi.
– Jeszcze jedno – odezwał się w końcu generał. – Nie wydaje mi się, żebym musiał panu przypominać, ale na wszelki wypadek to zrobię. Nie dysponujemy nieograniczonym czasem. Wkrótce, jeśli nadal nie będzie postępów w poszukiwaniach, będziemy zmuszeni… no, do zmian. Zdaje pan sobie z tego sprawę, prawda, Alfredzie?
Londyn
Kiedy weszli do restauracji Grill w Savoyu, orkiestra zaczęła grać „And a Nightingale Sang on Berkeley Square". Była to dość kiepska wersja – za mało płynna, trochę za szybka – ale melodia i tak się obroniła. Jordan bez słowa wziął Catherine za rękę i ruszyli na parkiet. Okazał się doskonałym tancerzem – wyrobionym, pewnym – i mocno ją tulił do siebie. Jako że zjawił się prosto z pracy, miał na sobie mundur. Przyniósł również teczkę, ale widać nie było w niej nic ważnego, bo zostawił ją przy stoliku. Mimo to nie spuszczał jej prawie z oka.
Po pewnym czasie Catherine coś zauważyła: wszyscy w sali im się przyglądali. Fatalnie to na nią działało. Od sześciu lat robiła, co było w jej mocy, by nikt nie zwracał na nią uwagi. A teraz tańczy z oszałamiająco przystojnym amerykańskim oficerem w najlepszym londyńskim hotelu. Miała wrażenie, że jest naga, wystawiona na cios, a jednocześnie czerpała dziwną satysfakcję z tego, że wreszcie robi coś zupełnie normalnego.
Niewątpliwie jej wygląd miał pewien związek z uwagą, jaką na siebie zwracali. Zobaczyła to przed kilku minutami w oczach Jordana, gdy weszli do baru. Dziś wieczorem wyglądała olśniewająco. Ubrała się w sukienkę z czarnej krepy, z głębokim wycięciem na plecach i dekoltem odsłaniającym linię biustu. Rozpuszczone włosy spięła z tyłu elegancką cenną klamerką, na szyi zawiesiła dwa sznury pereł. Starannie się umalowała. Jakość wojennych kosmetyków pozostawiała wiele do życzenia, ale ona nie potrzebowała dużo: odrobina szminki do podkreślenia pełnych warg, nieco różu do zaakcentowania wyrazistych kości policzkowych, troszeczkę tuszu na oczy. Nie czerpała szczególnej satysfakcji ze swego wyglądu. O swojej urodzie zawsze myślała beznamiętnie, tak jak się myśli o ulubionej porcelanowej zastawie i starym, cennym kobiercu. Ale istotnie od bardzo dawna nie weszła do lokalu z poczuciem, że wszyscy się za nią oglądają. Bo zauważali ją i mężczyźni, i kobiety. Mężczyźni z trudem nad sobą panowali, by nie rozdziawić ust, kobiety powściągały gniewny grymas.
Читать дальше