Dick Francis - Płatne Przed Gonitwą
Здесь есть возможность читать онлайн «Dick Francis - Płatne Przed Gonitwą» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Триллер, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Płatne Przed Gonitwą
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Płatne Przed Gonitwą: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Płatne Przed Gonitwą»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Płatne Przed Gonitwą — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Płatne Przed Gonitwą», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Roncey popatrzył na mnie z przestrachem i pośpieszył do łba swojego pupila. Zajrzał mu w pysk i w oczy, obmacał szyję i nogi, trącił butem małą kupkę odchodów i przyjrzał im się uważnie. Potrząsnął głową.
– Jaki tam narkotyk. Nie widzę nic podejrzanego – powiedział.
– Nigdy się nie denerwował – odezwał się Peter. – Ma to po przodkach.
Po jego wyglądzie można by sądzić, że jego przodkowie ciągnęli wózki z mlekiem. Powstrzymałem się przed wypowiedzeniem tego na głos. Wyszedłem na wybieg z Ronceyem i wymogłem na nim, że jeżeli zgodzi się na to kierownictwo wyścigów, to osiodła konia nie w boksach do siodłania, ale w stajni.
Kierownictwo, w skład którego wchodził Erie Youll, nie miało żadnych obiekcji. Przykazano tylko, żeby Tomcio Paluch odbył przepisową trzykrotną rundę po padoku tak, aby publiczność mogła go sobie obejrzeć bez dżokeja, ale pozwolono, żeby szedł kilka kroków od ogrodzenia, prowadzony i pilnowany przeze mnie i Petera.
– To tylko strata czasu – burknął Roncey. – Nikt tam nie będzie niczego próbował.
Pierwsze dwie gonitwy obejrzałem z trybuny prasowej, a dzielącą je przerwę wykorzystałem na przechadzkę bez celu w tłumie, przekonując sam siebie, że nie robię tego wcale, by choć przelotnie ujrzeć Gail.
Nigdzie jej nie zauważyłem. Natomiast wpadł mi w oko Dermot Finnegan. Karłowaty irlandzki dżokej umyślnie przeciął mi drogę, odsłaniając szczerbate zęby w szerokim uśmiechu. Zobaczyłem, że jest ubrany w barwy właściciela konia, jakby za chwilę miał startować w gonitwie. Kurtkę miał z przodu umyślnie rozpiętą. Uprzytomniłem sobie wreszcie, do kogo należy fioletowa gwiazda na tle w różowe i białe poprzeczne pasy, a kiedy spostrzegł moje zdumienie, zaśmiał się.
– Jak Bozię kocham, też nie mogę w to uwierzyć, tak jak pan – powiedział. – Ale to fakt, dostałem swoją wielką szansę, pojadę na głównym asie mojego komendanta i jeżeli nawalę, niech Bóg mi przebaczy, boja sobie tego nie daruję.
– Nie nawali pan.
– Zobaczymy – powiedział wesoło. – Wspaniale mnie pan opisał w tym magazynie. Bardzo panu dziękuję. Kiedy przyszedł zaniosłem go komendantowi, ale powiedział mi, że już to czytał. I wie pan, nie dałbym głowy, czy to nie przez ten artykuł przyszło mu na myśl, żeby posadzić mnie na Rockville’a, kiedy dwóch innych poharatało się w czwartek. Iza to też panu bardzo dziękuję.
Kiedy powiedziałem o tym Derry’emu na trybunie prasowej podczas drugiej gonitwy, tylko wzruszył ramionami.
– Jasne, że jedzie na Rockville’u. Nie czytasz gazet?
– Wczoraj nie czytałem.
– Ach tak. Tym razem to szczyt jego możliwości. Rockville to trudny koń, nawet dla najlepszych dżokejów, a Dermot się do nich nie zalicza – powiedział Derry, czyszcząc zawzięcie szkła lornetki. – Znajomy bukmacher Jana Łukasza przyjął widocznie znaczną część tych pięćdziesięciu tysięcy Bostona, bo typowania Tomcia Palucha spadły na łeb na szyję i zamiast sto do ośmiu wynoszą zaledwie cztery do jednego. Jak na takiego konia, kurs Tomcia Palucha jest idiotyczny, ale co na to poradzisz.
Przeprowadziłem małe obliczenie. Jeżeli Boston przyjmował zakłady w stosunku dziesięć lub dwanaście do jednego, a udało mu się je przenieść do innego bukmachera po kursie tylko cztery do jednego, wobec tego została mu do wyrównania wielka różnica kursów sześć lub osiem do jednego. Gdyby Tomcio Paluch wygrał, właśnie w takim stosunku musiałby wypłacić wygrane, co i tak dawało w sumie ponad ćwierć miliona funtów i oznaczało, że byłby zmuszony sprzedać sieć kolektur, aby spłacić dług. Głupi Boston – najpierw zadaje się z wielkimi macherami, a potem spłukuje się do suchej nitki.
Nie pokazał się na wybiegu. Roncey osiodłał swojego konia w stajni i przyprowadził go od razu na padok niedługo przed dosiadem koni przez dżokejów. Peter prowadził konia za uzdę, a ja szedłem równo z jego zadem. Nikt jednak nie wychylił się przez ogrodzenie, żeby oblać go kwasem. Nikt jednak nie okazał żadnych złych zamiarów.
– A nie mówiłem? – burknął Roncey. – Tyle zamieszania i krzyku.
Oddał dżokejowi konia, klepnął Tomcia Palucha po zadzie i odszedł pośpiesznie, żeby zająć dobre miejsce na trybunie dla trenerów. Peter wyprowadził konia z padoku na tor, puścił go i Tomcio Paluch pokłusował beztrosko długim, nonszalanckim krokiem, tak nie pasującym do jego wyglądu. Odetchnąłem z ulgą i wróciłem na trybunę prasową, żeby razem z Derrym obejrzeć gonitwę.
– Tomcio Paluch jest faworytem – powiedział. – Na drugim miejscu Zygzak, a po nim Rockville. Spodziewam się, że Zygzak wygra w cuglach.
Podniósł lornetkę do oczu i obserwował konie tłoczące się na starcie. Nie zabrałem ze sobą lornetki, bo przekonałem się, że przyczepiony do niej pasek nieznośnie uciska bolesne miejsca. Brakowało mi jej tak, jak ślimakowi czułek. Start do Pucharu Latarnika znajdował się ćwierć mili od trybun. Skupiłem uwagę na barwnych strojach dżokejów, ale zdołałem rozpoznać tylko cztery.
– Ki diabeł…! – wykrzyknął raptem Derry.
– Tomcio Paluch – powiedziałem z obawą.
Byle nie teraz. Nie na samym starcie. Jak mogłem nie przewidzieć… nie postawić tam kogoś… No, ale było to przecież tak widoczne miejsce, tylu ludzi szło obejrzeć start… Gdyby ktoś chciał tam właśnie zaszkodzić koniowi, miałby świadków bez liku.
– Ktoś uczepił się jego cugli. Nie, odciągnięto go. Boże święty… – Zdumiony Derry parsknął śmiechem. – Nie do wiary. Po prostu nie do wiary.
– Co się tam dzieje? – dopytywałem się. Widziałem tylko ustawiające się spokojnie w szeregu przed linią startu konie, wśród których jakimś cudem znalazł się również Tomcio Paluch, a w tłumie po drugiej stronie ogrodzenia jakieś poruszenie.
– To Ronceyowa… Tak, na pewno ona. Żadna inna tak nie wygląda… Tarza się po trawie z jakimś grubaskiem… szamoczą się. Odciągnęła go od Tomcia Palucha… widać same ręce i nogi… – Ze śmiechu mowę mu odjęło. – Są z nią jej synowie… zwalili się na tego biedaczynę i zrobili młyn jak w rugby…
– Stawiam sto do jednego, że ten biedaczyna to Charlie Boston – powiedziałem ponuro. – I jeżeli to Ronceyowa, a nie „Fama” ocaliła konia, Roncey będzie nam to wypominał do końca życia.
– Do diabła z Ronceyem – powiedział Derry. – Poszły. Sznur koni wyrwał naprzód, zmierzając do pierwszej przeszkody. Siedemnastu konkurentów, dystans trzy i pół mili, a dla zwycięzcy złoty puchar i czek na okrągłą sumkę.
Jeden z nich runął na pierwszej przeszkodzie. Nie Tomcio Paluch, którego biało-czerwone szewrony podrygiwały w pędzie w tylnej grupie. Nie Zygzak, już wysunięty na czwartą pozycję, z której zazwyczaj wygrywał. Nie Egocentryk, przewodzący stawce przed trybunami, by dostarczyć Huntersonom chwili chwały. Nie Rockville pod Finneganem walczącym o swoją karierę w potyczce z koniem, żeby nie dać mu się ponieść.
Konie przeskoczyły rów z wodą przed trybunami. Tłum jęknął, kiedy jeden z nich rozbryzgał wodę wpadając do rowu zadnimi nogami. Dżokej w pomarańczowo-zielonym stroju wyleciał z siodła i przekoziołkował po torze.
– Ten koń zawsze się kąpie – skomentował beznamiętnie Derry. – Powinni go zachować wyłącznie na płotki.
Ani głos, ani ręce nie drżały mu z emocji. Nic go nie kosztowało doprowadzenie Tomcia Palucha na ten tor. Mnie kosztowało aż nadto.
Konie minęły pierwszy zakręt i zaczęły okrążenie. Miały przed sobą jeszcze dwie długości toru. Nie spuszczałem oka z Tomcia Palucha, spodziewając się, że upadnie albo zostanie z tyłu i dżokej zatrzyma go, albo z powodu osłabienia po kolce nie ukończy biegu.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Płatne Przed Gonitwą»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Płatne Przed Gonitwą» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Płatne Przed Gonitwą» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.