Spojrzałem na nią. Moja rana w okamgnieniu się podgoiła.
– O co chodzi – spytała. Odetchnąłem głęboko.
– Opowiedz mi, co się stało, kiedy się rozstaliśmy. Opowiedz mi o człowieku, który mnie śledził – poprosiłem.
– Zagadnął mnie na ulicy tuż przed hotelem.
– Jak wyglądał?
– Wydał mi się trochę dziwny. Jak by tu powiedzieć… sama nie wiem… zbyt wytworny, to jest chyba właściwe określenie, jak na prywatnego detektywa. Miał na przykład ubranie szyte na miarę. Zwróciłam też uwagę na nietutejszą wymowę i żółtawą cerę. Wysoki. Gdzieś około czterdziestki.
– Co powiedział?
– Powiedział, że twoja żona chce się rozwieść i że on się tym zajmuje. Poprosił mnie o… namacalny dowód.
– Rachunek z hotelu?
Skinęła głową, unikając mojego wzroku.
– Zgodziłam się po niego wrócić – powiedziała.
– Dlaczego to zrobiłaś? Nie odpowiedziała.
– Zapłacił ci za to?
– Mój Boże, Ty – wybuchnęła. – A czemu nie? Potrzebowałam tych pieniędzy. Widzieliśmy się tylko trzy razy, a przecież nie jesteś lepszy ode mnie, żyjesz z żoną tylko dlatego, że jest bogata.
– Tak – odparłem. A ile ci dał?
– Zaproponował mi pięćdziesiąt funtów i kiedy już się oswoiłam z myślą, że mi zapłaci, powiedziałam mu, żeby się zastanowił, bo twoja żona ma tyle pieniędzy, że stać ją na zapłacenie większej sumy za swoją wolność.
– I co potem?
– Powiedział, że jeżeli dostarczę mu wyczerpujących i wymownych informacji, podwyższy znacznie zapłatę.
– Umilkła, po czym trochę z zażenowaniem, a trochę wyzywająco, dodała: – Zgodził się w końcu zapłacić” mi tysiąc funtów.
Parsknąłem głośno, jakbym miał się roześmiać.
– Twoja żona nic ci nie mówiła? – spytała.
Potrząsnąłem przecząco głową.
– To chyba niemożliwe, żeby miał przy sobie tyle gotówki
– powiedziałem. – Zapłacił ci czekiem?
– Nie. Spotkaliśmy się później, pod moją szkołą, i wręczył mi brązową torbę z uszami… Piękne nowe banknoty, w paczkach. Dałam mu rachunek i powiedziałam mu… wszystko, co wiedziałam.
– Tak.
– Dlaczego zapłacił mi aż tyle, skoro ona nie chce rozwodu? – Ponieważ nie odpowiadałem, mówiła dalej. – Nie chodziło mi tylko o pieniądze… Myślałam, że ona chce się z tobą rozwieść, więc dlaczego, do diabła, miałabym ją powstrzymywać. Zapowiedziałeś, że jej nie opuścisz, ale gdyby to jej zechciało się porzucić ciebie, byłbyć wolny i moglibyśmy mieć dla siebie więcej niż kilka niedziel…
Pomyślałem, że być może kiedyś rozśmieszy mnie ironia tej sytuacji.
– To nie moja żona ci zapłaciła – odparłem. – Zapłacił ci ten człowiek. Nie zbierał dowodów zdrady, żeby moja żona mogła wystąpić o rozwód, ale po to, żeby mnie szantażować.
– Och! – jęknęła. – Och, nie, Ty! Mój Boże, tak mi głupio, przepraszam. – Oczy rozszerzyły jej się raptownie. – Więc pomyślałeś… pomyślałeś chyba… że cię sprzedałam!
– Niestety tak, byłem niemądry – powiedziałem przepraszająco.
– Wobec tego jesteśmy kwita – oznajmiła. Raz-dwa odzyskała pewność siebie. – Ile od ciebie wyciągnął? – spytała z pewną troską, ale bez szczerego zaniepokojenia.
– Nie żądał pieniędzy. Chciał, żebym co tydzień pisał dla „Famy” artykuł pod jego dyktando.
– Coś takiego. No, to chyba nie takie trudne.
– Robiłabyś projekty sukienek, gdyby wymuszono je na tobie groźbą?
– Ach.
– Właśnie. Ach! Dlatego sam powiedziałem o tobie żonie. Musiałem.
– I co… co ona na to?
– Zmartwiła się – odparłem krótko. – Przyrzekłem więcej się z tobą nie spotykać. Rozwodu nie będzie.
Wolno uniosła i opuściła ramiona.
– A więc to koniec – powiedziała.
Odwróciłem od niej wzrok, starając się opanować przeraźliwy żal, że to już koniec. Jutro była niedziela. Jutro była niedziela i mogłem ją spędzić jak chciałem, a niczego w świecie nie pragnąłem tak bardzo, jak ujrzeć Gail nagą i utulić ją do siebie, gładką i ciepłą, w półmroku…
– A więc dlatego ten człowiek wydał mi się taki nieprzyjemny, bo to szantażysta – powiedziała w zamyśleniu.
– Nieprzyjemny? Zachowuje się zwykle uprzedzająco grzecznie.
– Rozmawiał ze mną, jakbym była jakimś pełzającym robakiem. Nigdy bym mu nic nie powiedziała… tylko za pieniądze.
– Biedna Gail – powiedziałem współczująco. – On przyjechał z RPA.
Pojęła w czym rzecz i w jej oczach zapaliła się wściekłość.
– Teraz rozumiem. Obrzydliwy Afrykaner! Gdybym wiedziała, nigdy bym na to nie poszła. Naprawdę żałuję, że się na to zgodziłam.
– Nie pleć głupstw – przerwałem jej. – Ciesz się, że go tyle kosztowałaś.
Ochłonęła i roześmiała się.
– Ja przecież w życiu nie byłam w Afryce – powiedziała.
– Nie rozpoznałam jego wymowy, w ogóle się nad nią nie zastanawiałam. Idiotyczne, co?
Podszedł do nas jakiś bywalec w tweedowym garniturze w kratę i poprosił, żebyśmy się odsunęli, bo chce przeczytać wiadomości na tablicy za naszymi plecami. Odeszliśmy kilka kroków dalej i przystanęliśmy.
– A więc będziemy się czasem widywać na wyścigach – powiedziała.
– Pewno tak.
Przyjrzała się dokładnie mojej twarzy i spytała:
– Jeżeli naprawdę masz na to ochotę, to dlaczego… dlaczego jej nie rzucisz?
– Nie mogę.
– Ale moglibyśmy… przecież chcesz być ze mną. Wiem, że chcesz. Pieniądze to nie wszystko.
Uśmiechnęła się krzywo. A jednak mimo wszystko coś dla niej znaczyłem, skoro zdobyła się, żeby to powiedzieć.
– Będziemy się czasem widywać – powtórzyłem jak automat. – Na wyścigach.
Ronceya złapałem, gdy wychodził z jadalni, i zawiadomiłem go, że Tomciowi Paluchowi bynajmniej nie przestało grozić niebezpieczeństwo.
– Przecież tu dojechał – wycedził.
– Dojechał dzięki nam – przypomniałem mu. – A do gonitwy mamy jeszcze dwie godziny.
– Co, według pana, mam robić? Trzymać go za rękę?
– Nie zaszkodziłoby – odparowałem.
Jak zwykle stoczył wewnętrzną walkę, w której instynkt agresji pchał go do niezależności, a rozsądek nakazywał dojście do porozumienia.
– Peter może posiedzieć przy boksie w stajniach – powiedział niechętnie.
– A gdzie on teraz jest?
– Kończy lunch – odparł, wskazując ręką za siebie.
– Jeżeli nie ma przepustki dla stajennych, to sam pan musi go tam wprowadzić.
Burknął coś i zgodził się, po czym wrócił po syna. Poszedłem z nim do zabudowań stajennych i wypytałem strażnika przy bramie, który powiedział mi, że próbowało się dostać do środka tylu, co zwykle, ale nie gość, którego odprawił rano. Pułkownik Ondroy kazał mu złapać faceta za kołnierz i zamknąć go w magazynie, gdyby znów się tu pokazał i zaczął węszyć.
Uśmiechnąłem się z aprobatą i wszedłem do stajni z Ronceyem przyjrzeć się koniowi. Stał cierpliwie w boksie, z przekrzywionym biodrem, dając odpocząć tylnej nodze. Kiedy otworzyliśmy drzwi, odwrócił leniwie łeb i łypnął na nas spokojnym okiem. Wypisz wymaluj koń nie przygotowany do biegu, ani trochę nie podekscytowany, wyglądający tak, jakby mu nie zależało na zdobyciu Złotego Pucharu Latarnika.
– Czy zawsze zachowuje się tak przed gonitwą? – spytałem. – Wygląda jakby go odurzono narkotykiem.
Читать дальше