– Z doktor Burchill proszę – powiedział i chwilę odczekał.
– Halo? – odezwał się jej głos.
– Jean? Tu Rebus.
– John, właśnie chciałam do ciebie zadzwonić.
– Możesz nic nie mówić: prześladują cię, tak?
– Może nie aż tak, ale…
– Naprzykrza ci się reporter nazwiskiem Steve Holly i chce rozmawiać o lalkach, zgadza się?
– Do ciebie też już trafił?
– Najlepsza rada, jaką mogę ci dać, Jean, to nic nie mów. Nie odbieraj jego telefonów, a jeśli i tak do ciebie dotrze, to mu powiedz, że nie masz nic do powiedzenia. I to niezależnie od tego, jak mocno będzie cię przyciskał…
– Jasne. To znaczy, że Bev Dodds wszystko wypaplała?
– Moja wina. Powinienem wiedzieć, że nie umie trzymać języka za zębami.
– Nie przejmuj się. Potrafię sobie poradzić.
Pożegnali się i odłożył słuchawkę. Potem podszedł do biurka Siobhan i odczytał wiadomość na ekranie.
Ta gra to nie gra. To wyzwanie. Potrzebna jest siła i wytrwałość, nie mówiąc o inteligencji. Ale nagroda będzie wspaniała. Czy nadal chcesz zagrać?
– Odpowiedziałam mu, że jestem zainteresowana, ale spytałam, jak długo ta gra potrwa. – Siobhan błądziła palcem po klawiaturze. – Odpisał, że może potrwać albo kilka dni, albo kilka tygodni. Potem zapytałam, czy będę mogła zacząć od Piekliska. Odpowiedział natychmiast, że Pieklisko to czwarty poziom, a grać trzeba od początku. Odpisałam, że zgoda, i wtedy o północy przyszło to.
Na ekranie pojawiła się nowa wiadomość.
– Do jej wysłania użył jakiegoś innego adresu – powiedziała Siobhan. – Bóg raczy wiedzieć, ile on ma tych różnych adresów.
– Chodzi mu o to, żeby go było trudniej namierzyć? – domyślił się Rebus i przeczytał wiadomość na ekranie: Skąd mam wiedzieć, że jesteś tym, za kogo się podajesz?
– Chodzi mu o mój nowy adres e-mailowy – wyjaśniła Siobhan. – Przedtem używałam adresu Philippy, teraz Granta.
– I co mu odpowiedziałaś?
– Odpowiedziałam, że będzie mi musiał zaufać. A jak nie, to zawsze możemy się spotkać.
– Ucieszył się?
– Niespecjalnie. Ale wtedy przysłał mi to. – Nacisnęła kolejny klawisz.
Sevenfins high is king. This queen dines well before the bust. [W dosłownym tłumaczeniu: Siedem płetw w górę czyni króla. Ta królowa jada dobrze przed wpadką. ]
– I to wszystko?
Siobhan kiwnęła głową.
– Brzmi to bez sensu, więc spytałam, czy może mi coś podpowiedzieć. W odpowiedzi po raz drugi wysłał mi to samo.
– Pewnie dlatego, że w tym już zawarta jest podpowiedz.
Siobhan rozczesała sobie włosy palcami.
– Przez pół nocy nie spałam. Pewnie tobie też się to z niczym nie kojarzy?
Potrząsnął głową.
– Musisz znaleźć kogoś, kto lubi zagadki. Czy przypadkiem młodzieniec Grant nie bawi się krzyżówkami z kodowanymi hasłami.
– Naprawdę? – Siobhan spojrzała w drugi koniec sali, gdzie Grant Hood rozmawiał właśnie przez telefon.
– Najlepiej spytaj go sama.
Siobhan stanęła nad Grantem i poczekała, aż skończy rozmawiać.
– Jak się sprawuje mój laptop? – zapytał.
– W porządku. – Podała mu kartkę. – Słyszałam, że lubisz zagadki.
Wziął kartkę do ręki, ale nawet na nią nie spojrzał.
– Jak się bawiłaś w sobotę? – spytał.
– Fajnie – kiwnęła głową.
I rzeczywiście tak było. Najpierw wypili parę drinków w pubie, potem zjedli kolację w sympatycznej knajpce na Nowym Mieście. Rozmowa głównie obracała się wokół pracy, jako że nie mieli wielu innych wspólnych tematów. Ale i tak było sympatycznie móc się trochę pośmiać i powspominać. Zachował się jak dżentelmen i po kolacji odprowadził ją do domu. Nie zaprosiła go na górę na kawę, a on oświadczył, że na Broughton Street złapie taksówkę.
Grant uśmiechnął się i kiwnął głową. „Fajnie” całkowicie go zadowalało. Potem spojrzał na kartkę i przeczytał głośno:
– Siedem płetw w górę czyni króla. A co to niby ma znaczyć?
– Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz.
Raz jeszcze przyjrzał się tekstowi na kartce.
– Może to jakiś anagram. Ale mało prawdopodobne, bo jest zbyt mała rozmaitość samogłosek. Same tylko „i” i „e”. Jada dobrze przed wpadką – może chodzi o jakąś wpadkę narkotykową? – Siobhan wzruszyła jedynie ramionami. – Może byłoby łatwiej, gdybyś mi nieco więcej powiedziała – dodał.
Siobhan kiwnęła głową.
– No to chodźmy na kawę – zaproponowała.
Rebus patrzył z daleka, jak wychodzą, potem wziął do ręki pierwszy wycinek. Z boku słychać było czyjąś rozmowę, coś na temat następnej konferencji prasowej. Rozmawiający byli tego samego zdania, że jeśli komisarz Templer życzy sobie, by się tym zająć, to znaczy, że nie popuści. Rebus nagle zmrużył oczy. Natrafił na zdanie, które musiał przegapić za pierwszym razem. Znajdowało się w wycinku z 1995 roku opisującym znalezienie przez psa trumienki z kawałkiem materiału w pobliżu hotelu Huntingtower koło Perth. Pod koniec notatki zacytowano wypowiedź anonimowego pracownika hotelu, który miał powiedzieć: „Trzeba uważać, bo inaczej Huntingtower może sobie zdobyć złą sławę”. Rebusa zaciekawiło, co to mogło znaczyć. Chwycił słuchawkę, by zadzwonić do Jean – może ona będzie coś wiedziała – ale po chwili ją odłożył. Nie chciał, żeby sobie pomyślała, że… że właściwie co? Mile wspominał wczorajszy dzień i miał wrażenie, że jej też było miło. Odwiózł ją do domu do Portobello, ale z zaproszenia na kawę nie skorzystał.
– Już i tak zabrałem ci dziś zbyt dużo czasu – powiedział, a ona nie zaprzeczyła.
– To może kiedy indziej – odparła.
Wracając do Marchmont, Rebus miał uczucie, jakby coś im umknęło. Niewiele brakowało, by do niej wieczorem zadzwonił, jednak w końcu włączył telewizor i zaczął oglądać jakiś program przyrodniczy, z którego, jak się później okazało, nic nie pamiętał. Siedział tak, póki nie przypomniał sobie o zaplanowanej na ten wieczór rekonstrukcji zdarzeń, wtedy wstał i wyszedł.
Jego dłoń wciąż spoczywała na słuchawce, więc ją podniósł, wybrał numer do hotelu Huntingtower i poprosił o połączenie z menedżerem.
– Przykro mi – odparła recepcjonistka – ma teraz spotkanie. Czy chce pan zostawić wiadomość?
Rebus wyjaśnił, kim jest, i dodał:
– Chciałbym porozmawiać z kimś, kto pracował w hotelu w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku.
– A jak nazwisko? – spytała recepcjonistka.
Nieporozumienie trochę go rozbawiło.
– Nie, proszę pani, nie chodzi mi o nikogo konkretnego. To może być ktokolwiek.
– No cóż, ja tu pracuję już od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku.
– Zatem może pamięta pani historię ze znalezieniem trumienki koło hotelu?
– Jak przez mgłę.
– Mam tu przed sobą wycinek z gazety, w którym jest mowa o tym, że hotelowi grozi zła sława.
– A dlaczego?
– Nie jestem pewna. Może chodziło o tę amerykańską turystkę.
– Jaką turystkę?
– No tę, która zniknęła.
Przez chwilę go zamurowało, a potem poprosił ją, by to jeszcze raz powtórzyła.
Rebus udał się do filii Biblioteki Narodowej na Causewayside. Z biura na St Leonard’s był to zaledwie pięciominutowy spacerek. Kiedy wylegitymował się i wyjaśnił, czego mu potrzeba, posadzono go przy biurku z ustawionym na nim czytnikiem mikrofilmów. Był to właściwie duży podświetlony ekran zaopatrzony w dwie szpule. Na jedną z nich zakładało się mikrofilm i przewijało na drugą. Rebus miał już kiedyś do czynienia z takim urządzeniem, jeszcze w czasach, gdy archiwum prasy znajdowało się w głównym budynku na wiadukcie Jerzego IV. Uprzedził bibliotekarkę, że jego zadanie kwalifikuje się jako „nie cierpiące zwłoki”, jednak minęło niemal dwadzieścia minut, nim ktoś z obsługi przyniósł mu pudełka z mikrofilmami. „Courier” był dziennikiem wydawanym w Dundee i rodzice Rebusa czytywali go regularnie. Pamiętał, że jeszcze do niedawna gazeta utrzymywała tradycyjny wygląd płachty z ogromnymi płatnymi ogłoszeniami na całej pierwszej stronie. Nie było na niej żadnych zdjęć ani żadnych wiadomości. Opowiadano też, że wiadomość o zatonięciu Titanica ukazała się z nagłówkiem: „Mieszkaniec Dundee ginie na morzu”. Ale oczywiście gazeta wcale nie była zaściankowa, nic podobnego.
Читать дальше