Rebus znów pojechał tą samą drogą, ale tym razem nie stanął przy bramce i pojechał dalej. Po około ośmiuset metrach droga rozszerzyła się w wyłożony czerwonawym żwirem podjazd, który doprowadził go do potężnej bramy z kutego żelaza. Rebus zatrzymał się i wysiadł z samochodu. Na bramie wisiała masywna kłódka, a przez pręty widać było drogę ciągnącą się dalej i niknącą wśród drzew zasłaniających widok na dom. Nie było żadnej tablicy, ale nie miał wątpliwości, że to Jałowce. Po obu stronach bramy sterczał wysoki kamienny mur, który jednak kawałek dalej obniżał się i wyglądał na możliwy do pokonania. Rebus przeszedł wzdłuż muru około stu metrów, potem wspiął się na niego i zeskoczył po drugiej stronie. Wokół były zarośla i obawiał się, że puszczenie się na przełaj może się skończyć długim błądzeniem po lesie, wrócił więc wzdłuż muru do wyżwirowanej drogi i ruszył nią w nadziei, że zbytnio się nie wije.
Okazało się, że właśnie tak było i zza jednego zakrętu wyłaniał się następny. Idąc, rozmyślał smętnie, jak oni tu rozwiązują sprawę dostaw zaopatrzenia albo jak sobie z tym radzi listonosz. Tyle że pewnie takie drobiazgi nie zaprzątają myśli komuś takiemu jak John Balfour. Dom ukazał się Rebusowi w oddali dopiero po pełnych pięciu minutach marszu. Była to dość ponura, dwupiętrowa, rozległa gotycka budowla zakończona po obu stronach wieżami, której mury z wiekiem przybrały barwę ciemnoszarą. Rebus nie miał zamiaru podchodzić za blisko, zresztą nie wiedział, czy ktoś jest w domu. Zakładał, że dom jest pod obserwacją – jakiś policjant siedzący przy telefonie – ale jeśli tak było, to nie rzucało się to w oczy. Przed domem rozciągał się wypielęgnowany trawnik, obrzeżony rabatami kwiatowymi. Z boku domu widać było coś, co przypominało zagrodę dla koni, Rebus nie zauważył natomiast żadnych samochodów, garaży ani zabudowań gospodarczych. Pomyślał, że pewnie znajdują się za domem. Nie wyobrażał sobie, by ktoś mógł się dobrze czuć, mieszkając w takim ponurym otoczeniu. Miało się niemal wrażenie, że dom z grymasem niezadowolenia na swym obliczu zniechęca wszystkich do okazywania radości. Był ciekaw, czy matka Philippy nie czuje się w nim trochę jak eksponat muzealny. A potem w jednym z okien na piętrze pojawiła się twarz, zanim jednak zdążył się jej przyjrzeć, twarz znikła. Pomyślał, że to może zjawa strasząca w starym domu, ale chwilę później drzwi frontowe otworzyły się i wybiegła z nich postać kobieca. Zbiegła po schodach, wbiegła na żwirowy podjazd i z rozwianymi włosami opadającymi jej na twarz zaczęła biec w jego kierunku. Nagle potknęła się i upadła. Rebus ruszył, by jej pomóc, jednak ona, widząc to, szybko zerwała się na nogi. Nawet nie spojrzała na zadrapane kolana z przylgniętymi kawałkami żwiru. Z dłoni wysunęła się jej słuchawka telefonu bezprzewodowego, ale zaraz ją podniosła.
– Nie zbliżać się! – krzyknęła. Odgarnęła sobie włosy z twarzy i wtedy Rebus rozpoznał w niej Jacqueline Balfour. Jednak zreflektowała się i uniosła w górę obie ręce w geście pojednania. – Niech pan słucha, przepraszam. Tylko… proszę nam tylko powiedzieć, czego od nas chcecie.
I dopiero wtedy Rebus zdał sobie sprawę, że stojąca przed nim kobieta bierze go za porywacza swej córki.
– Proszę pani – powiedział, też unosząc obie ręce w geście poddania – jestem z policji.
W końcu udało jej się opanować szloch. Siedzieli na stopniach schodów wiodących do drzwi wejściowych, jakby wolała nie wracać do mrocznego wnętrza domu. Kilkakrotnie powtórzyła, że przeprasza za swoje zachowanie, a Rebus odparł, że to on ją powinien przepraszać.
– Po prostu nie przyszło mi do głowy – rzekł. – To znaczy nie pomyślałem, że ktoś może być w domu.
Nie była w nim zresztą sama. W drzwiach zjawiła się umundurowana policjantka, ale pani Balfour zdecydowanym tonem poleciła jej, żeby ją zostawiła. Rebus spytał, czy on też ma ją zostawić, ale przecząco pokręciła głową.
– Czy przyszedł pan, żeby mi coś zakomunikować? – spytała, oddając mu nasiąkniętą łzami chusteczkę.
Łzy: ciągle doprowadza kogoś do łez. Powiedział, żeby ją zatrzymała, a ona skrupulatnie ją złożyła tylko po to, by po chwili znów rozłożyć i zacząć wszystko od nowa. Zdawało się, że nie zauważyła nawet zadrapań na kolanach. Siedziała z rąbkiem spódnicy upchniętym między nogi.
– Nie mamy żadnych wiadomości – powiedział cicho, a widząc, jak wyraz nadziei spływa z jej twarzy, dodał: – Ale może natrafiliśmy na jakiś ślad w wiosce.
– W wiosce?
– W Kaskadach.
– Jaki ślad?
I nagle pożałował, że w ogóle się odezwał.
– Na razie nie wolno mi nic mówić. – Stara policyjna wymówka, która jednak w tej sytuacji nie mogła zdać egzaminu. Wystarczy, że powie o tym mężowi, a ten natychmiast złapie za telefon i zażąda wyjaśnień. A nawet jeśli nie, nawet jeśli uda mu się ukryć przed nią wiadomość o dziwacznym znalezisku, media na pewno nie będą takie taktowne. – Czy Philippa kolekcjonowała może lalki? – spytał po namyśle.
– Lalki? – Bawiła się słuchawką, obracając ją w dłoni.
– Bo ktoś znalazł drewnianą laleczkę obok wodospadu.
Potrząsnęła głową.
– Nie miała lalek. – Powiedziała to cicho, jakby w poczuciu winy, że w życiu Philippy powinny być lalki, a ich brak źle świadczył o niej jako matce.
– Pewnie i tak nie ma to żadnego znaczenia – stwierdził Rebus.
– Pewnie nie – zgodziła się.
– Czy pan Balfour jest w domu?
– Będzie później. Teraz jest w Edynburgu. – Popatrzyła na słuchawkę. – Nikt nie zadzwoni, prawda? Wszystkich partnerów i klientów Johna uprzedziliśmy, by tu nie dzwonili, żeby cały czas linia była wolna. To samo powiedzieliśmy rodzinie. Nie dzwońcie, bo może tamci będą chcieli się dodzwonić. Ale nie będą, ja już wiem, że nie.
– Nie wierzy pani w to, że córka została porwana?
Potrząsnęła głową.
– Wobec tego co?
Popatrzyła na niego oczami zaczerwienionymi od płaczu i podkrążonymi z niewyspania.
– Ona nie żyje. – Powiedziała to niemal szeptem. – Pan też tak uważa, prawda?
– Jest o wiele za wcześnie, żeby tak myśleć. Znam przypadki osób zaginionych, które odnajdują się po tygodniach, czasami po miesiącach.
– Tygodnie, miesiące? Nawet nie chcę o tym myśleć. To już wolałabym wiedzieć… mieć pewność w jedną albo w drugą stronę.
– Kiedy widziała pani córkę po raz ostatni?
– Jakieś dziesięć dni temu. Byłyśmy razem na zakupach w Edynburgu, w naszych stałych sklepach. Nawet nie miałyśmy nic szczególnego do kupienia. A potem poszłyśmy coś zjeść.
– Czy często tu bywała?
Jacqueline Balfour potrząsnęła głową.
– On ją zatruł.
– Słucham?
– David Costello. Zatruwał jej wspomnienia, wmawiał jej, że pamięta jakieś zdarzenia, takie, które nigdy nie miały miejsca. Ten ostatni raz, kiedy się widziałyśmy… Flipa wypytywała mnie o swoje dzieciństwo. Twierdziła, że była bardzo nieszczęśliwa, że ją ignorowaliśmy, że wcale jej nie chcieliśmy. Zupełne bzdury.
– I to Costello jej to wmówił?
Wyprostowała się i głęboko zaczerpnęła powietrza.
– Tak uważam.
Rebus zamyślił się.
– Ale dlaczego miałby coś takiego robić? – spytał po chwili.
– Dlatego, że jest tym, kim jest – rzuciła. Dzwonek telefonu wdarł się nagle w panującą ciszę. Nerwowo próbowała odnaleźć właściwy przycisk. – Halo? – Potem twarz jej trochę złagodniała. – Dzień dobry, kochanie, o której będziesz w domu…?
Читать дальше