Siobhan pisała tak pospiesznie, że nie miała czasu poprawiać literówek. Jestem policjantką z Edynbruga. Prowadzimy śledztwo w sprawie zniknięcia Philippy Balfour. Czekanie na odpowiedź trwało pełną minutę.
Kogo?
Hasło Flipaja – napisała.
Nie ujawniła prawdziwego nazwiska. Takie są reguły.
Reguły gry? – napisała Siobhan.
Tak. Ona była z Edynburga?
Była tu studentką. Czy możemy porozmawiać? Masz mój numer komórkowy.
Czekanie na odpowiedź zdawało się znów ciągnąć w nieskończoność.
Wolę tak.
Okej – napisała Siobhan. Możesz mi coś powiedzieć o Pieklisku?
Musiałabyś zagrać w grę. Podaj mi imię, odezwę się.
Nazywam się Siobhan Clarke. Jestem detektywem w policji okręgu Lothian i Borders.
Wygląda to na twoje prawdziwe nazwisko, Siobhan. Złamałaś jedną z podstawowych reguł. Jak się to wymawia?
Siobhan poczuła, jak jej krew uderza do głowy.
Tu nie chodzi o grę, Quizmasterze.
Dokładnie o to chodzi. Jak się wymawia twoje imię?
Szii-won.
Nastąpiła dłuższa przerwa i już chciała ponownie wysłać wiadomość, kiedy nadeszła odpowiedź.
Odpowiadam na twoje pytanie. Pieklisko to jeden z poziomów gry.
Flipaja uczestniczyła w grze?
Tak. Rygory to następny poziom.
Co to za gra? Czy mogła wpaść w jakieś tarapaty?
Później.
Siobhan przez chwilę wpatrywała się w to słowo.
Co przez to rozumiesz.
Porozmawiamy później.
Potrzebna mi twoja pomoc.
To naucz się cierpliwości. Mogę się zaraz wyłączyć i nigdy mnie nie znajdziesz. Czy jesteś tego świadoma?
Tak. Siobhan chętnie by walnęła pięścią w ekran.
Później.
Później – odpisała.
I na tym się skończyło. Żadnych dalszych wiadomości. Albo się wyłączył, albo przestał się odzywać, więc pozostało jej tylko czekać. A może jednak nie? Weszła w Internet i sprawdziła hasła Quizmaster i PaganOmerta we wszystkich dostępnych wyszukiwarkach. Hasło Quizmaster dało jej kilkanaście adresów, ale czuła, że żaden z nich nie jest tym, o który jej chodzi. Hasło PaganOmerta nie dało wyniku, choć po rozdzieleniu go na dwa oddzielne słowa [Pagan (ang.) – poganin, pogański.] dostała dosłownie setki adresów, w większości witryn oferujących wierzenia spod znaku New Age. Pod adresem PaganOmerta.com też nie było niczego, zresztą hasło wyglądało bardziej na adres mailowy niż na witrynę internetową. Zrobiła sobie następną kawę. W sali zaczęli się pojawiać koledzy z porannej zmiany. Kilku z nich powiedziało jej: „Cześć”, jednak ona nawet tego nie usłyszała. Przyszło jej do głowy coś nowego. Usiadła przy biurku z książką telefoniczną i książką firm, przysunęła bliżej notes i wzięła do ręki długopis.
Zaczęła od sklepów komputerowych, aż wreszcie ktoś ją skierował do sklepu z komiksami na Moście Południowym. Komiksy kojarzyły się Siobhan z Beano czy Dandy, choć kiedyś spotykała się z chłopakiem, którego obsesja na punkcie Roku 2000 przynajmniej po części przyczyniła się do ich rozstania. Jednak ten konkretny sklep był zupełnie inny. Na półkach leżały tysiące tytułów książek z dziedziny science fiction, T-shirty i mnóstwo innych rzeczy. Przy kontuarze nastoletni sprzedawca spierał się z dwoma uczniakami na temat zalet Johna Constantine’a. Nie miała pojęcia czy Constantine to postać z komiksu, jego autor, czy może rysownik. W końcu chłopcy zauważyli ją, stojącą cierpliwie i czekającą, aż skończą. Emocje z nich opadły i stali się ponownie niezgrabnymi, tyczkowatymi dwunastolatkami – może nie przywykli rozmawiać w obecności kobiet. Pomyślała, że pewnie jeszcze w ogóle nie przywykli do kobiet.
– Słuchałam waszej rozmowy – powiedziała – i pomyślałam, że może będziecie mi mogli pomóc. – Żaden z trójki nie odezwał się ani słowem, a nastoletni sprzedawca potarł sobie policzek ze śladem po młodzieńczym trądziku. – Grywacie czasem w jakieś gry w Internecie?
– Znaczy takie jak na Dreamcast? – Popatrzyła na nich pustym wzrokiem. – No ta konsola Sony… – wyjaśnił sprzedawca.
– Chodzi mi o takie gry, którymi ktoś zarządza i kto e-mailami wysyła grającym zadania do wykonania.
– Znaczy chodzi o gry interaktywne – wyjaśnił jeden z chłopców i popatrzył na pozostałych, szukając u nich potwierdzenia.
– Graliście kiedyś w taką grę? – spytała Siobhan.
– Nie – przyznał sprzedawca. Okazało się, że żaden z pozostałych też nie.
– Tak gdzieś w połowie Leith Walk jest sklep z grami komputerowymi – poinformował sprzedawca. – Specjalizują się w D amp;D, ale może będą mogli pani pomóc.
– Co to jest D amp;D?
– Dungeons and dragons – lochy i smoki, duchy i czary, i takie tam.
– A ten sklep jakoś się nazywa? – spytała Siobhan.
– U Gandalfa – wykrzyknęli chórem wszyscy trzej.
Sklep U Gandalfa był od zewnątrz niepozorną wąską klitką wciśniętą między salon tatuażu a frytkarnię. Jeszcze bardziej zniechęcająco wyglądała zamknięta na kłódki stalowa krata zakrywająca okno wystawowe. Kiedy otworzyła drzwi, rozległ się donośny dźwięk dzwonków zawieszonych tuż nad nimi. Najwyraźniej sklep Gandalfa dawniej zajmował się czymś innym – był chyba antykwariatem – a zmiana branży nie pociągnęła za sobą żadnych zmian w wystroju. Na półkach leżały dziesiątki gier planszowych i pionków przypominających nieco surowe, nie pomalowane żołnierzyki, sterty instrukcji i podręczników z pozaginanymi rogami. Plakaty na ścianach przedstawiały wizje Armagedonu. Pośrodku sali stał składany stolik z czterema krzesłami i rozłożoną na nim planszą do gry. Nie było kontuaru ani kasy. Skrzypnęły drzwi z zaplecza i stanął w nich mężczyzna około pięćdziesiątki. Miał posiwiałą brodę i włosy związane z tyłu w kucyk. Wydatny brzuch opinała koszulka z nazwą zespołu Grateful Dead.
– Wygląda pani strasznie oficjalnie – odezwał się ponurym głosem.
– Wydział śledczy policji – odparła Siobhan, wyciągając legitymację.
– Za czynsz zalegam dopiero osiem tygodni – mruknął. Poczłapał w kierunku stolika, a Siobhan zauważyła, że na bosych stopach ma sandały, po których widać było, że tak jak ich właściciel niejedno już przeszły. Przyjrzał się rozstawieniu pionków na planszy i nagle zapytał: – Ruszała tu pani coś?
– Nie.
– Na pewno?
– Na pewno.
– No to Anthony ma przesrane, przepraszam za mój francuski. – Uśmiechnął się i spojrzał na zegarek. – Będą tu za godzinę.
– Kto taki?
– Gracze. Musiałem wczoraj zamknąć budę, zanim skończyli. Anthony musiał się wkurzyć, kiedy tak próbował wykończyć Willa.
Siobhan spojrzała na planszę. Rozmieszczenie pionków nic jej nie mówiło. Brodacz postukał w karty wyłożone obok planszy.
– Bo wszystko zależy od tego – powiedział ze złością.
– Aha – kiwnęła głową Siobhan. – Tylko obawiam się, że się na tym nie wyznaję.
– Pewno, że nie.
– Co pan chciał przez to powiedzieć?
– Nic takiego.
Jednak Siobhan była niemal pewna, że wie, o co tamtemu chodzi. Najwyraźniej był to prywatny klub, tylko dla mężczyzn, i jak wszystkie takie bastiony męskości był bardzo pod tym względem ortodoksyjny.
– Myślę, że nie będzie mi pan mógł pomóc – powiedziała, rozglądając się dookoła i starając opanować chęć podrapania się. – Interesują mnie sprawy nieco bardziej zaawansowane technicznie.
Читать дальше