Nantucket, nazywana Szarą Damą, to w gruncie rzeczy grupa trzech wysepek w kształcie grubego bumerangu z oderwanymi dwoma kawałeczkami przy jednym z końców. Legenda przypisuje jej powstanie popiołowi, który wypadł z fajki indiańskiego olbrzyma Moshupa, mitycznego opiekuna tubylców mieszkających na Cape Cod. Ale Moshup zawiódł stworzoną przez siebie krainę i swój lud. W osiemnastym wieku osadnicy z Massachusetts, kwakrowie, nakłonili dobrotliwych Indian Algonkinów, aby ich nauczyli łowić w wodach Nantucket, polować na ptactwo, uprawiać ziemię. W zamian nauczyli ich czytać, pisać i rachować na tyle, by Indianie mogli sprzedawać swoją wyspę kawałek po kawałku. Algonkinowie byli bardzo pojętnymi uczniami i pozbyli się tylu pól i pastwisk, że wkrótce nie mieli gdzie wypasać bydła. Strata ziemi, importowana z kontynentu whiskey oraz przywleczona przez osadników gruźlica sprawiły, że wraz ze śmiercią w 1824 roku ostatniego męskiego przedstawiciela Indian z Nantucket, Abrahama Quary’ego, Algonkinowie zniknęli z powierzchni ziemi.
W dziewiętnastym wieku wyspa żyła z polowania na wieloryby. Herman Melville napisał Moby Dicka zainspirowany tragiczną podróżą kapitana George’a Pollarda z Nantucket, który w 1920 roku utonął na statku staranowanym przez wieloryba. Choć niebezpieczne, polowanie na wieloryby było zgodne z kwakierskim etosem pracy – i przynosiło duże dochody. Pieniądze płynęły na wyspę szerokim strumieniem, wywołując boom budowlany, który co prawda doprowadził do wykarczowania niemal wszystkich lasów, ale spowodował, że przy Main Street wyrosły okazałe rezydencje. Jedną z nich był dwupiętrowy dom Jareda Coffina wybudowany z angielskiej cegły i pokryty łupkiem.
W każdym rozdziale historii najnowszej Nantucket motorem rozwoju wyspy był handel, który jednak stopniowo odbierał jej duszę. Nic więc dziwnego, że wraz z upadkiem przemysłu wielorybniczego, który przyspieszyły ciężkie straty poniesione przez flotę wielorybniczą podczas wojny secesyjnej, Nantucket stanęło przed diabelską koniecznością: rozwojem turystyki. Wyspa powoli zamieniała się w targowisko próżności, bogactwa i osobliwości, którego widok wstrząsnąłby każdym kwakrem. W domu kapitana Pollarda ulokował się sklep Pamiątki z Siedmiu Mórz. Rezydencja Jareda Coffina została zamieniona na hotel w stylu kolonialnym.
Prawdziwa dusza Nantucket, związana z indiańską przeszłością i rybacką odwagą, została pogrzebana pod taką warstwą blichtru, że na dobrą sprawę była równie martwa jak ostatni Algonkin.
Podczas lotu North Anderson poinformował mnie, że Darwin Bishop nabył swoją posiadłość na wyspie w 1999 roku, w którym jego holding Consolidated Minerals and Metals zarobił 1,2 miliarda dolarów. Przy takiej masie pieniędzy 9,6 miliona dolarów, które Bishop wydał na pięć akrów ziemi przy Wauwinet Road oraz osiemnastopokojową rezydencję z widokiem na zatokę i ocean, wydaje się drobną sumą.
CMM eksploatowała bogate złoża żelaza i miedzi w Rosji i na Ukrainie. Mimo niestabilności politycznej tego regionu holding przynosił ogromne zyski dzięki eksportowi rudy do krajów Europy, Azji i Stanów Zjednoczonych. Krążyły pogłoski, że firma przymierza się do wejścia na rynek ropy naftowej i gazu, co niebotycznie zwiększyłoby jej dochody.
– Czy Bishop wie, że przyjeżdżamy? – zapytałem Andersona, gdy skręcaliśmy w Wauwinet Road.
– Gdyby nie wiedział, nie mielibyśmy szans podjechać pod bramę – odparł Anderson. Wskazał na stojący przy drodze nieskazitelnie utrzymany domek kryty łupkiem, z białymi okiennicami i oknami w kwiatach i winorośli – Nazywa go swoją budką strażniczą.
Przed domkiem zauważyłem dwa białe range rovery z przyciemnianymi szybami.
– Po co mu straż? – zapytałem.
– Myślę, że ma miliony powodów, by potrzebować ochrony – stwierdził Anderson.
Kilkadziesiąt zadaszonych okien na fasadzie z wysuniętą półkoliście środkową częścią nadawało rezydencji wygląd siedziby klubu wiejskiego. Pod wpływem warunków atmosferycznych elewacja przybrała szarobrązowy kolor dobrze natłuszczonej skóry. Na prawo od drogi dojazdowej znajdował się basen o wymiarach olimpijskich otoczony mahoniowym deskowaniem. Lasek zielonych parasoli osłaniał kilka białych stolików stojących przy basenie. Dostrzegłem mężczyznę i chłopca grających w tenisa na ziemnym korcie. Startując do piłki, wzbijali tumany kurzu.
Wskazałem na kort.
– Kim oni są? – zapytałem.
Anderson zerknął na grających.
– Jeden to Garret, starszy syn. Drugiego nie znam.
– Wygląda na to, że Garret wyszedł już z szoku – zauważyłem.
– Gra musi się toczyć – zażartował Anderson.
Zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy w stronę domu.
Gdy mieliśmy do przejścia jeszcze kilka kroków, otworzyły się drzwi. Stanęła w nich atrakcyjna kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat. Miała gładką cerę i długie brązowe włosy związane w koński ogon. Krótka lniana sukienka była obcisła tam gdzie trzeba, zdradzając, że jej właścicielka ma figurę modelki. Orzechowe oczy były podkrążone, jakby kobieta miała za sobą nie przespaną noc.
– Dzień dobry, kapitanie – powitała Andersona. Jej głos był zaskakująco ciepły.
– Dzień dobry, Claire – odparł North. – Jak się masz?
Wzruszyła ramionami.
– To jest doktor Frank Clevenger z Bostonu. Rano przez telefon powiedziałem panu Bishopowi, że go przywiozę.
– Tak, oczywiście. – Wyciągnęła dłoń. – Witam, panie doktorze – powiedziała, zdobywając się na serdeczny ton. – Jestem Claire Buckley.
Uścisnąłem wyciągniętą dłoń. Claire miała skórę delikatną jak dziecko. Zauważyłem, że na małym palcu nosi pierścionek z diamentem, a jej nadgarstek ciasno opina zamykana na śrubki złota bransoletka od Cartiera, warta prawie cztery tysiące dolarów. Wiedziałem to, ponieważ taką samą kupiłem Cathy, zanim zachorowała i nasze życie legło w gruzach. Claire Buckley bardzo dobrze zarabiała jak na opiekunkę do dzieci.
– Wyrazy współczucia – powiedziałem.
Wnętrze sprawiało imponujące wrażenie i był to zamierzony efekt. Sufit z gładkich białych desek znajdował się cztery metry nad głową. Doskonale dobrane meble obito tkaninami, które nie przetrwałyby roku niedbałego obchodzenia. Na ścianach wisiały obrazy przestawiające plaże, statki i sceny z polowań na wieloryby. Większość z nich wyszła spod pędzla malarzy amerykańskich, nieliczna – francuskich, a wszystkie były bardzo cenne. Przechodząc przez wielki salon, zauważyłem płótno Roberta Salmona, a dalej Maurice’a Prendergasta, oba warte miliony dolarów i oba na wieki utrwalające nieskończone piękno natury. Efekt psuły, moim zdaniem, przymocowane do ram pretensjonalne mosiężne tabliczki z nazwiskami artystów.
– Zupełnie jak w muzeum – mruknął pod nosem North.
Claire Buckley zaprowadziła nas pod gabinet Darwina Bishopa i otwarła drzwi. Siedział na miękko wyściełanym krześle z wysokim oparciem stojącym za biurkiem w stylu kolonialnym. Patrzył na przeszklone drzwi wychodzące na basen, kort i ocean. Miał na sobie przewiewną bluzę i spodnie koloru khaki.
– Wszystko mi jedno, czy zawieziecie je do Palm Beach, czy do Myopii – mówił władczym głosem, w którym nie było śladu akcentu z Brooklynu. – Trzymajcie je w stajni w Greenwich, jeśli chcecie. Packer może na nich zagrać w White Birch. Ja od dziś się wycofuję.
Zauważył nas i pokazał ręką, żebyśmy weszli.
Zawahaliśmy się.
– Proszę, wejdźcie – zachęciła nas Claire. – Pan Bishop zaraz się wami zajmie. – Odwróciła się i odeszła.
Читать дальше