– Złapano winnych? – zapytał North.
– Nie wiem, czy w ogóle przeprowadzono jakieś dochodzenie – odparł Bishop. – Mówimy o kraju, w którym panuje nieopisany zamęt: skorumpowany rząd, zorganizowana przestępczość. Policję bardziej pochłania wymuszanie od biznesmenów haraczy za ochronę niż dbanie o bezpieczeństwo obywateli. – Odchrząknął. – Jestem pewien, że sierociniec też swoje dołożył. Billy przyjechał do Stanów posiniaczony i niedożywiony. Ważył zaledwie piętnaście kilogramów.
– W jakim był stanie psychicznym? – zapytałem.
– Sprawiał wrażenie bardzo łagodnego, wrażliwego dziecka. Bał się hałasów, nowych miejsc, nowych ludzi. Nawet mnie. Prześladowały go nocne koszmary. Budził się z krzykiem, cały roztrzęsiony. Nigdy się z tego do końca nie wyleczył. – Bishop splótł palce. – Być może pewną rolę grały w tym moczenia nocne.
Przypomniał mi się Carl Rossetti, który w Cafe Positano gotów był się założyć, że u Billy’ego występuje klasyczna triada czynników zagrożenia psychopatią: znęcanie się nad zwierzętami, podpalenia i moczenie nocne.
– Czy coś się zmieniło z upływem lat?
– Jego lęki ustąpiły – odrzekł Bishop. – Niestety ich miejsce zajęła agresja. Bez powodu potrafił nagle rzucić się na mnie lub żonę z pięściami. Czasem się zastanawialiśmy, czy nie ma do nas pretensji o to, że go wywieźliśmy z jego ojczyzny albo że próbujemy mu zastąpić naturalnych rodziców. Jednak jego pęd do destrukcji nigdy nie dotyczył wyłącznie mnie i Julii, lecz niemal wszystkiego: cudzej własności, zwierząt, a nawet siebie samego.
– Kaleczył się?
– Owszem. A także gryzł. Miał również okropny zwyczaj wyrywania sobie włosów. To samookaleczanie w końcu się skończyło, agresja wobec innych – nigdy.
– Billy był u psychiatry?
– Wielokrotnie. Przebywał w kilku szpitalach psychiatrycznych, odkąd ukończył dziewięć lat, gdy po raz pierwszy został oskarżony o znęcanie się nad zwierzętami sąsiadów.
– Czy był pod stałą opieką psychiatryczną także poza szpitalem?
Bishop potrząsnął głową.
– Sąd dla nieletnich parokrotnie stawiał taki warunek, gdy decydował o jego wypuszczeniu z domu poprawczego. Billy godził się na wszystko, aby wyjść na wolność: dziesięć, piętnaście sesji terapeutycznych, ile tylko od niego zażądano. A potem kategorycznie odmawiał pójścia do szpitala. Gdy go zmuszaliśmy, godzinami siedział, nie odzywając się do nikogo. Po tym, jak próbował spalić dom, przez krótki czas brał prozac. Ale leki tylko zwiększały jego impulsywność.
Przez chwilę przyglądałem się Bishopowi. Jego zachowanie było równie wyreżyserowane jak otoczenie, w którym przebywał. Nieskazitelne maniery, opanowanie. Pomyślałem, że może warto go trochę sprowokować. Zmusić do okazania emocji. Poczucia winy. Złości. Czegokolwiek.
– Dlaczego w ogóle popełniliście państwo ten błąd i zaadoptowaliście Bili’ego? Zagraniczne adopcje zwykle kończą się kłopotami, nawet gdy nie dotyczą dzieci po tak ciężkich przejściach.
Nie zgodził się z określeniem „błąd”.
– Miałem bardzo dobre doświadczenia z pierwszym zaadoptowanym synem, Garretem. Rozwijałem firmę w Rosji. Szło mi bardzo dobrze. Chciałem się jakoś odwdzięczyć. Cóż, nie zdawałem sobie sprawy, że emocjonalne zaburzenia Billy’ego są takie poważne.
Zwróciłem uwagę, że Bishop mówi tak, jakby sam podjął decyzję o obu adopcjach.
– Czy to pan wyszedł z pomysłem zaadoptowania dzieci? – zaatakowałem.
– Tak. Chciałem dać szansę ludziom ciężko pokrzywdzonym przez los. Zwłaszcza młodym. A szczególnie dzieciom.
– A jak pańska żona, Julia, przyjęła Billy’ego?
– Okazała mu wiele serca.
– To dalekie od entuzjazmu – naciskałem.
Bishop nie poruszył się.
– Wiele od niej żądałem – odparł spokojnie. – Wychodząc za mnie, musiała zaakceptować obecność Garreta, ale przyjęła go bardzo ciepło. Wzięcie po siedmiu latach kolejnego dziecka pod swój dach było dla niej nie mniejszym wyzwaniem, zwłaszcza że Billy miał taką przeszłość.
– Czemu sąd nie przyznał pańskiej byłej żonie opieki nad Garretem?
– Nie wystąpiła o nią.
– Dlaczego?
– To skomplikowana historia. Nie warto teraz do tego wracać.
Ton jego głosu powiedział mi, że Bishop uważa temat za wyczerpany. Zakarbowałem sobie w pamięci, że ta sprawa go niepokoi, i zmieniłem kierunek rozmowy.
– Kto odkrył, że pańska córka… została zamordowana?
– Ja – odparł bez wahania, nie okazując emocji.
– Kiedy?
– W czwartek, parę minut przed czwartą rano.
– Był pan na nogach o czwartej nad ranem? – wtrącił się Anderson.
– Sprawdzałem notowania przed otwarciem giełd na Dalekim Wschodzie – odparł Bishop.
– Czy wczoraj też pan obserwował, co się dzieje na giełdach? – zapytałem.
– Tak.
Zdecydowałem się na bezpośrednie pchnięcie, aby przebić jego pancerz.
– Jak pan może się zajmować interesami po tym, co się stało z pańską córką?
Bishop wbił we mnie wzrok, ale nie odpowiedział. Anderson posłał mi spojrzenie, które zdawało się mówić, że posunąłem się za daleko.
Obawiałem się, że ma rację. Chyba rzeczywiście wkłułem się w duszę Bishopa i przebiłem coś, co mogło zacząć niepohamowanie krwawić. Kiedy jednak w końcu przerwał milczenie, przemówił z takim samym zimnym opanowaniem, z jakim mówił podczas całego naszego spotkania.
– Gdybym mógł zapłacić okup, aby odzyskać córkę, z radością wydałbym ostatniego dolara. Ale to niemożliwe. Ciężko pracowałem na swój majątek. Mam zamiar go zachować. – Uśmiechnął się sztucznie i spojrzał na zegarek. – Panowie, czas na mnie, obiecałem Julii, że zjemy wcześniej obiad.
– Czy zgodzi się pan, aby doktor Clevenger porozmawiał z Billym w Nowym Jorku? – zapytał Anderson.
Twarz Bishopa pozostała maską uprzejmości.
– Po co? – zapytał.
– Mógłbym pomóc pańskiemu synowi, gdyby mimo wszystko oskarżono go o morderstwo. W grę może wchodzić kwestia ograniczonej poczytalności – odparłem.
Ograniczona poczytalność jest terminem prawniczym, który stanowi wskazówkę dla sędziów, że mogą łagodniej traktować oskarżonych, jeśli w chwili popełnienia czynu ich zdolność zrozumienia jego konsekwencji była w znacznej mierze ograniczona. Mogą wtedy ich sądzić za lżejsze przestępstwo, jak na przykład nieumyślne spowodowanie śmierci lub zabójstwo drugiego stopnia.
– Rzeczywiście, mogłoby to być korzystne i poczynię stosowne kroki. – Wstał. – Czy jeszcze jakoś mógłbym panom pomóc?
– Na razie nie – odparł Anderson.
Wstaliśmy i ruszyliśmy ku drzwiom. Mój wzrok przyciągnęły trzy obrazy olejne wiszące na ich wewnętrznej stronie. Przedstawiały trzy konie do gry w polo z wymyślnymi siodłami i uprzężą oraz purpurowymi wstążkami wokół kostek. Zatrzymałem się przed obrazami. Chciałem stwierdzić, czy Bishopowi sprawi trudność przejście od rozmowy o morderstwie córki do wymiany zdań na nieskończenie lżejszy temat.
– Pańskie? – zwróciłem się do niego.
Nie było widać, żeby to przejście sprawiło mu jakąkolwiek trudność.
– Tak – odparł z nie ukrywaną dumą. – Wszystkie należą do mnie. – Po raz pierwszy okazał jakąś emocję. – Mam dwanaście koni.
– Piękne zwierzęta – zauważył Anderson.
– Owszem – przyznał Bishop.
– Niestety, nigdy nie grałem w polo – powiedziałem – ale zawsze chciałem się nauczyć.
Читать дальше