– Racja.
– Wielkie dzięki. Ładnie by było, gdybym się mylił co do własnej choroby. Musiałbym się zastanowić, czy zasługuję na stawkę, jaką sobie liczę.
Roześmiała się. Gdy się przy tym poruszyła, odchylił się kołnierzyk jej bluzki, tak że mignął mi rowek między piersiami i rąbek czarnego koronkowego stanika.
– Nie to miałam na myśli. Chciałam powiedzieć „rozumiem”. – Upiła łyk wina.
Wciąż jednak uważałem, że należą się jej wyjaśnienia.
– To tak jak ból głowy, który przechodzi w końcu, gdy weźmiesz tabletkę. Wcześniej walczyłaś z bólem, ale teraz wiesz, że aby poczuć ulgę, wystarczy połknąć pigułkę. I połykasz. A tymczasem wśród tych fal ciszy przemija ci życie.
– Wiem. Moja matka na to umarła.
Poczułem się jak idiota.
– Z powodu alkoholizmu…?
– Tak. Wiesz, w Brazylii ludzie również mają tego rodzaju problemy.
– Przepraszam. Nie…
Zostawiła mnie przy oknie i podeszła do największego z pięciu obrazów wiszących na ceglanej ścianie ciągnącej się przez całe mieszkanie. Był to olej sześć na dziesięć stóp pędzla Bradforda Johnsona przedstawiający scenę ratowania załogi jednego statku przez załogę drugiego. Do masztów przywiązana jest lina, po której przesuwa się ponad wzburzonym morzem, wisząc na rękach, jeden z rozbitków.
– Bardzo mi się podoba ten obraz.
Stanąłem obok niej.
– Co takiego ci się w nim podoba?
– To, że ci ludzie zaryzykowali życie, aby pomóc innym. – Wskazała palcem nie zniszczony statek. – Mogli przepłynąć obok.
Jej uwaga przypomniała mi o szesnastoletnim chłopaku Bishopów, któremu groziło, że będzie sądzony jak dorosły i może dostać dożywocie. Czy machina sprawiedliwości zatrzyma się na chwilę, żeby go wysłuchać? A potem pomyślałem, jak by to było usłyszeć o jego torturowaniu zwierząt, o tym, co sam przeszedł w Rosji, o Darwinie Bishopie znajdującym córeczkę martwą w kołysce. Pomyślałem, że musiałbym poczuć zazdrość, strach, złość i wszystkie te emocje kłębiące się w tej rodzinie, aby zrozumieć, czy mogły doprowadzić do morderstwa.
– A gdyby oba statki zatonęły? – rzuciłem na wpół żartem.
– To ofiarność tych ludzi byłaby jeszcze piękniejsza.
W duszy się z nią zgadzałem. Ale to, że omal nie utonąłem porwany przez falę strachu, którą wywołał Trevor Lucas, spowodowało, że nabrałem głębokiego szacunku dla stałego lądu. Wyrzuciłem Bishopów z myśli i wyciągnąłem rękę do Justine, czepiając się przez chwilę jej urody jak kotwicy. Moja dłoń trafiła na miękką krągłość jej ramienia tuż nad łokciem, po czym powędrowała w dół wzdłuż klatki piersiowej i zatrzymała się, gdy palce wsunęły się pod spodnie.
Dotknęła ustami moich warg, ale zaraz się odsunęła.
– Nie wiem, czy w ogóle powinniśmy zaczynać – szepnęła. – Zostanę tu jeszcze tylko dzień.
Widziałem ludzi ocalonych i zniszczonych w krótszym czasie. Objąłem ją mocniej i przyciągnąłem do siebie.
Zaprowadziłem ją do dwuosobowego łóżka w stylu włoskiego postmodernizmu – chromowane nogi, popielate obicie, tapicerowane wezgłowie – zasłanego perłowoszarą pościelą. Przysiadła na skraju i podniosła ręce, żebym pomógł jej zdjąć bluzkę, lecz delikatnie pchnąłem ją na plecy. Położyłem jej ręce na biodrach i ściągnąłem spodnie. Miała na sobie skąpe czarne koronkowe figi. Na widok pionowej fałdki w materiale zakręciło mi się w głowie.
Jakieś pięć lat temu mój psychiatra, doktor James, który wówczas miał już osiemdziesiąt jeden lat, ale wciąż cieszył się przenikliwym umysłem, skłonił mnie do zastanowienia się, czy moje życie seksualne nie jest w istocie rodzajem uzależnienia. Jestem dozgonnie wdzięczny temu freudyście i nauczycielowi talmudycznemu za częściowe wypełnienie luk w mojej osobowości spowodowane brakiem prawdziwego ojca.
– Skąd mam wiedzieć, czy jestem uzależniony? – zapytałem go.
– Poszukujesz kobiety czy stosunku seksualnego? Pragniesz jej duszy czy ciała?
– Jednego i drugiego – odparłem natychmiast.
– W jakim celu? Co chcesz osiągnąć?
– Przeżyć miłość.
– Potrafisz się zakochać w jeden dzień?
Zastanowiłem się.
– W godzinę.
– Wiele razy?
– Dziesiątki. Setki.
– Wierzysz, że te kobiety również tego szukają? Takiego zjednoczenia? Tego, co nazywasz miłością?
– Wierzę.
– I sądzisz, że takie jest prawo natury?
– Tak.
Zrobił głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. Potem tylko siedział, patrząc na mnie i nic nie mówiąc. Ta cisza zaczynała mi ciążyć.
– Co o tym sądzisz? – Poddałem się. – Mam dodać uzależnienie seksualne do listy swoich przypadłości?
– Obawiam się, że nie. Twój przypadek jest o wiele gorszy.
– Jak to?
– Jesteś dotknięty prawdą. – Uśmiechnął się, ale tylko na chwilę. – Niech Bóg ma cię w swojej opiece.
Dziś wieczór moją prawdą była Justine. W świecie sztucznej inteligencji, przeszczepianych organów i sklonowanych owiec wiedziałem, że gdy na nią spoglądam, to moje serce łomocze mi w piersiach, to moje płuca pracują jak miechy i to moja krew podsyca moje podniecenie. Podciągnąłem do góry trójkątny skrawek materiału i zobaczyłem, jak wilgotnieje, usłyszałem jej jęk, gdy moje palce wsunęły się pod majtki, a potem weszły w nią. Ukląkłem i zacząłem wodzić językiem po gładkim wzgórku, a potem poruszać materiałem w jedną i drugą stronę. Kiedy poczułem, że jej mięśnie zaczynają się naprężać, przestałem i wyprostowałem się. Zsunąłem jej figi. Nie spuszczając z niej wzroku, uniosłem jej kolana i szeroko rozłożyłem nogi. Wszedłem w nią, upajając się tym, jak jej ciało stawia opór, a potem poddaje się moim pchnięciom, po każdym opierając się coraz słabiej. A potem sam się poddałem, straciłem nad sobą kontrolę, poruszając się razem z Justine jak nakazuje natura, nie bardziej myśląc, co robię, niż fale omywające plażę i wsiąkające w miękki, mokry piasek.
Niedziela, 23 czerwca 2002
Gwałtownie otworzyłem oczy i zerknąłem na budzik przy łóżku. Była siódma dwadzieścia. Wydawało mi się, że nie jesteśmy sami. Sięgnąłem pod materac po swojego kieszonkowego browninga – pozostałość po czasach, w których tropiłem zabójców. Leżałem nieruchomo. Niemal przekonałem siebie, że słyszę kroki intruza, gdy z przedpokoju dobiegły dwa natarczywe dzwonki. Miałem niejasne wrażenie, że taki sam odgłos słyszałem we śnie. Uświadomiłem sobie, że obudził mnie raczej doręczyciel z Federal Express niż zamachowiec dybiący na moje życie.
– Pozbądź się ich – odezwała się Justine zaspanym głosem.
Wstałem i poszedłem do drzwi. Nacisnąłem guzik domofonu.
– Jeśli to paczka i nic w niej nie tyka, proszę ją zostawić pod drzwiami – rzuciłem do mikrofonu.
– To ja, North.
Spojrzałem zezem na domofon. Myślałem, że udało mi się zerwać z przeszłością. Powinienem był to wiedzieć. To, przed czym uciekasz, pojawi się w końcu przed tobą, zwykle prędzej niż później.
– Frank?
– Zaraz zejdę.
– Kto to? – zapytała Justine.
– Stary przyjaciel – odparłem, wkładając dżinsy i czarny sweter.
Usiadła owinięta kołdrą.
– Tak wcześnie?
Wsunąłem buty.
– Potrzebuje rady.
Przesunęła nogi na skraj łóżka i wstała. Była naga. Sięgnęła po ubranie leżące na skórzanym fotelu, na który je rzuciłem. Stałem i patrzyłem na nią.
– No co? – zapytała, gdy zauważyła, jak na nią patrzę. Wciągnęła spodnie na gołe ciało.
Читать дальше