Qualcuna ti vuole - ktoś cię szuka. Zapaliłem papierosa, upiłem łyk kawy, a następnie rozejrzałem się po lokalu. Tyłem do baru, z policzkiem na dłoni siedziała Justine Franza. Była sama i czytała książkę. Jej długie złotoblond włosy opadły na jedną stronę i zwisały niczym kurtyna. Ta trzydziestodwuletnia wywodząca się z wyższych sfer Brazylijka była fotografem i od jakiegoś czasu podróżowała po Stanach Zjednoczonych. Poznałem ją tutaj wczoraj wieczorem, gdy przyszła z kilkoma przyjaciółmi. Spędziliśmy razem około dwudziestu minut, rozmawiając o Amazonii, Rio de Janeiro i kurorcie Buzios, które to tematy dość dobrze maskowały to, co naprawdę chciałem jej powiedzieć: Gdybym był z tobą sam na sam na plaży w Rio, w domku na brzegu morza w Buzios lub u mnie na poddaszu…
– Molto bella, co? – zamruczał Mario.
Upiłem dość kawy, aby móc się przejść z filiżanką w dłoni, toteż wstałem i ruszyłem ku stolikowi Justine.
– Clevenger! – krzyknął ktoś.
Zatrzymałem się i odwróciłem w stronę drzwi.
Właśnie wszedł przez nie Carl Rossetti, miejscowy adwokat, który jednak bardziej wyglądał na handlarza narkotyków. Miał proste kruczoczarne włosy, złote bransoletki na obu przegubach i kolczyki w uszach, ale był najbystrzejszym prawnikiem w Bostonie i okolicach.
– Sądzisz, że potrafiłbyś zanalizować mój umysł, doktorku? – zapytał. – Posłuchaj: czasu by ci nie starczyło.
Ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach spojrzeli na niego. Zaczął ich pozdrawiać i posyłać im uśmiechy.
W rzeczywistości już zanalizowałem jego umysł, tylko nie miałem zamiaru nikomu tego mówić.
Stanął przy mnie, przestępując z nogi na nogę, co wyglądało tak, jakby wciąż jeszcze szedł.
– Co sądzisz o tym adoptowanym świrze z Nantucket?
Serce mi zamarło.
– Chyba musiałbyś się z nim trochę namęczyć – ciągnął. – Jakieś dwa lata temu udusił kilka kotów na wyspie. Omal nie spalił rezydencji Bishopów. I włamał się prawie do wszystkich domów w okolicy. – Uśmiechnął się krzywo. – Pozdrowienia z Rosji, co?
– Z tego, co słyszałem, nie wiadomo, czy jest zamieszany w śmierć niemowlaka – zauważyłem. – Nie wykluczono śmierci łóżeczkowej.
– Daj spokój. Dzieciak pasuje jak ulał. O co się założysz, że ma moczenia nocne?
Rossetti mówił o triadzie moczeniach nocnych, podpalaniu i znęcaniu się nad zwierzętami, czyli typowych objawach znamionujących przyszłego psychopatę.
– Jest nieletni i na razie nie został o nic oskarżony. A w ogóle kto ci powiedział o całej sprawie?
– Jak to kto? Harrigan. Prokurator okręgowy. On wie, że ta sprawa to rakieta, która może go wynieść na stanowisko prokuratora generalnego.
– Słyszałem, że ma na nie chrapkę.
Rossetti położył mi rękę na ramieniu, wbijając wzrok w podłogę.
– Posłuchaj – szepnął. – Gdybym potrzebował niewielkiej regulacji… No wiesz, żadnej większej naprawy. Ogólnie wszystko ze mną w porządku. Wystarczyłoby chyba kilka sesji. Coś w tym stylu.
– Nie ma sprawy – odparłem automatycznie, nie mogąc przestać myśleć o Nantucket.
Rossetti jeszcze bardziej ściszył głos.
– Nie proszę cię o specjalne traktowanie. Ale wiem, że bywałeś w życiu w podobnych miejscach co ja. Nie mam ochoty do nich wracać, rozumiesz.
– Zadzwoń do mnie. Coś ustalimy. – Kątem oka dostrzegłem, że Justine patrzy na nas. Zauważyła, że to dostrzegłem, i wróciła do lektury.
Rossetti klepnął mnie w ramię i cofnął się o krok.
– Wyglądasz, kurczę, fantastycznie – powiedział tak, żeby wszyscy słyszeli. – Jeździsz jeszcze na motorze?
Po naszej ostatniej sesji pojechaliśmy na swoich harleyach w stronę White Mountains. Kiwnąłem głową.
– Mojego wrzucą mi do trumny, bo pruję, dopóki czerwone światło nie zapali się na dobre, doktorku. – Wyciągnął palec w moją stronę i mrugnął do mnie. – Kto wie? Kiedyś mogę się nie wyrobić. – Ruszył do baru, gdzie Mario już lał mu spienione mleko do filiżanki.
Pokonałem resztę drogi dzielącą mnie od Justine. Czytała Popiół i żar.
– Przyjemna lektura? – zapytałem.
Odłożyła książkę.
– Bardzo smutna, Frank. Przez co ci ludzie musieli przejść. – Podsunęła mi krzesło.
Usiadłem. Oliwkowa skóra, pełne usta i ciemnobrązowe oczy przyglądające mi się badawczo. To, co we mnie złe, zawsze się wycofuje na widok pięknej kobiety.
– Wyglądasz na przygnębionego. Co się stało? – zapytała.
– Ciężki dzień – odparłem, nie rozwijając tematu.
– Co cię tak przygnębiło?
Zwykle to ja zadaję pytania. Odpowiadanie było zarazem niepokojącą i kuszącą odmianą. Wskazałem na książkę, którą czytała.
– Ludzie. Ich problemy. Świadomość, co możesz, a czego nie możesz dla nich zrobić.
– Tak – przyznała. W jej oczach błysnęła iskra zrozumienia. – To musi być bardzo trudne. – Wypiła resztkę kawy. – Dla mnie byłoby zbyt trudne.
Kiwnąłem na Maria, żeby przyszedł z dolewką, i strzepnąłem papierosa.
– Dlaczego tak uważasz?
– Nie umiałabym… jak to powiedzieć… zdystansować się.
– Mam ten sam problem.
Justine koniuszkiem palca zebrała trochę spienionego mleka z mojej kawy i oblizała palec.
– Ale mimo to spotykasz się z pacjentami. Nie boisz się o siebie?
– Codziennie.
Zapadło milczenie.
– Prawie cały dzień myślałam o tobie – wyznała.
Resztka zmęczenia przeszła mi jak ręką odjął. Wziąłem ją za rękę i poczułem, że mi zwalnia tętno.
Zabrałem Justine do siebie, do domu. Mieszkam na stusiedemdziesięciometrowym strychu z oknami od podłogi do sufitu wychodzącymi na stalowy szkielet Tobin Bridge, który łukiem spina Chelsea z Bostonem. Budynek wzniesiono z przeznaczeniem na fabrykę w czasach, gdy rewolucja przemysłowa przekształciła Chelsea ze skupiska farm i letnich domów w ciąg składów węgla i fabryk włókienniczych. Dom przetrwał dwa pożary, w 1908 i 1973 roku, które zrównały z ziemią większość miasta. Stał, gdy do miasta napływały fale imigrantów: mówiących po gaelicku Irlandczyków, rosyjskich Żydów uciekających przed pogromami, Włochów, Polaków, Portorykańczyków, Wietnamczyków, Kambodżan, Salwadorczyków, Gwatemalczyków i Serbów.
Widok, jaki miałem z okna, nie należał do zbyt wyrafinowanych. Właściwie był równie piękny co walka w wadze ciężkiej. Na pierwszym planie trzypiętrowe kamienice, kominy fabryczne i holowniki ciągnące pełną parą ciężkie tankowce po Mystic River. W oddali połyskujące w słońcu biurowce bostońskiej dzielnicy finansowej.
Justine, szczupła i elegancka w obcisłych, czarnych jak smoła spodniach i równie czarnej bluzce bez rękawów, stanęła przed jednym z okien, gdy nalewałem jej kieliszek merlota, a sobie szklankę wody Perrier.
– Twoje zdrowie – wzniosłem toast, podając jej kieliszek.
Zauważyła, że nie dołączyłem do niej.
– A ty nie pijesz?
– Nie mogę pić alkoholu – odparłem i urwałem. – A właściwie to mogę wypić więcej niż ktokolwiek. Po prostu jak zacznę, nie mogę przestać.
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego nie możesz przestać?
Przez chwilę wydawało mi się, że dzieli nas bariera językowa. Że nie zrozumiała, iż jestem na odwyku. Ale później spojrzała na mnie ze zrozumieniem, tak jak w Cafe Positano, i dotarło do mnie, że celowo zadała to pytanie i chce, żebym na nie odpowiedział. Skinąłem głową.
– Nie mogę przestać, bo zatracam się w alkoholu i kończy się na tym, że nie chcę wyjść z tego stanu.
Читать дальше