Owal jej twarzy był delikatny i idealny, a podobieństwo do renesansowych Madonn dosłownie rzucało się w oczy każdym szczegółem, każdym odcieniem. Nie była to Madonna w typie włoskim, uwieczniona przez Giotta – gospodyni i karmicielka, czasem nawet kochanka, ani w typie francuskim – matka i królowa. Oto Madonna mieszczańska, małżonka mistrza cechowego albo szlachcica władającego pofałdowaną równiną, zamkiem, domostwami, drogą wodną i dzwonnicą, widoczną w oddali jak ta na obrazie, za oknem. Nieco zadufana w sobie, obojętna, spokojna i zimna, ucieleśnienie nordyckiej urody alla maniera ponentina [16] , tak wielbionej w krajach południa, w Hiszpanii i Włoszech. I te niebieskie oczy, a w każdym razie robiące wrażenie niebieskich, nieświadome widza, zajęte pozornie tylko książką, a przecież przenikliwe jak u wszystkich kobiet flamandzkich portretowanych przez van Huysa, van der Weydena, van Eycka. Oczy zagadkowe, z których nie sposób było się domyślić, na co ich właścicielki patrzą lub pragną patrzeć, o czym myślą. Co czują.
Zapaliła następnego papierosa. Smaki tytoniu i wódki tworzyły teraz cierpką mieszankę w jej ustach. Odsunęła włosy z czoła, zbliżyła palce do obrazu i pogładziła linię ust Rogera d'Arras. W złotawym świetle, spowijającym rycerza na podobieństwo aury, jego stalowy naszyjnik lśnił słabym połyskiem dobrze wypolerowanego metalu. Wsparty podbródkiem na kciuku prawej dłoni, spowitej tą słabą poświatą, Roger d'Arras nachylał swój profil żywcem ze starego medalu, wpatrywał się w szachownicę, symbol jego życia i śmierci, na pozór nieświadom obecności kobiety, czytającej za jego plecami. Być może jednak jego myśli uleciały daleko od szachów, ku Beatrycze Burgundzkiej, na którą nie pozwalały mu patrzeć duma, ostrożność albo tylko szacunek dla seniora. Zatem mógł ją swobodnie objąć jedynie myślami. Dama też pewnie w tym momencie nie poświęcała swej uwagi stronicom trzymanej w dłoniach książki, a jej oczy znajdowały ukojenie w widoku szerokich pleców rycerza – choć nawet nie musiała spoglądać w ich kierunku – w jego eleganckiej, spokojnej postawie. I jeszcze może we wspomnieniu jego rąk, jego skóry, albo choćby w echu powściągliwego milczenia, melancholijnego i bezradnego spojrzenia, które wzbudzała w jego zakochanych oczach.
Lustro weneckie i lustro na obrazie tworzyły wokół Julii nierzeczywistą przestrzeń, zacierając granicę między tą i tamtą stroną zamalowanej powierzchni. Złotawa poświata otoczyła wreszcie i ją, kiedy powolutku, prawie wspierając się dłonią na zielonym suknie, z największą ostrożnością, żeby nie powywracać szachów, nachyliła się ku Rogerowi d'Arras i pocałowała go w chłodny kącik ust. Gdy się odwróciła, dostrzegła odblask Złotego Runa na aksamitnej cynobrowej tunice drugiego gracza, Ferdynanda Ostenburskiego, który wpatrywał się w nią ciemnymi, niezgłębionymi oczyma.
Kiedy zegar wybił trzecią, w popielniczce było pełno niedopałków, za to w filiżance i dzbanku, stojących pośród książek i dokumentów, prawie nie było już kawy. Julia zagłębiła się w fotelu i spojrzała na sufit, usiłując uporządkować myśli. Wcześniej pozapalała wszystkie światła w pokoju, żeby odegnać otaczające ją widma. Rubieże rzeczywistości powracały z wolna, wypełniając na nowo czas i przestrzeń.
Doszła ostatecznie do wniosku, że do całej sprawy można podejść w sposób dużo bardziej praktyczny. Wedle właściwego punktu widzenia, Julia nie powinna przyjmować roli Alicji, ale raczej dorosłej Wendy. Żeby spojrzeć na to od takiej strony, wystarczyło zamknąć oczy, otworzyć je, popatrzeć na van Huysa tak, jak się patrzy na zwykły obraz sprzed pięciu stuleci, i wziąć papier i ołówek. Tak też uczyniła, wlewając w siebie ostatni, zimny łyk kawy. Godzina jest późna – pomyślała. Spać jej się zupełnie nie chce, strach ciągle spływa na nią z wyżyn podświadomości, więc uporządkowanie myśli w świetle ostatnich wydarzeń nie było wcale rzeczą głupią. Absolutnie nie. Zabrała się więc do pisania:
I. Obraz datowany na rok 1471. Partia szachów. Tajemnica. Co naprawdę wydarzyło się pomiędzy Ferdynandem Altenhoffenem, Beatrycze Burgundzką i Rogerem d'Arras? Kto zlecił zabicie rycerza? Co szachy mają z tym wszystkim wspólnego? Dlaczego van Huys namalował obraz? Dlaczego umieściwszy napis Quis necavit equitem, van Huys go zakrywa? Boi się, ze tez zostanie zamordowany?
II. Opowiadam Menchu o moim odkryciu… Spotykam się z Alvarem. On już wie to i owo, ktoś zasięgał jego konsultacji. Kto?
III. Alvaro umiera. Umiera czy zostaje zabity? Wyraźny związek z obrazem albo z moją wizytą i moimi dociekaniami. Czy jest coś, co ktoś chciałby pozostawić nieujawnione? Czy Alvaro odkrył cos ważnego, o czym nie wiem?
IV. Nieznana osoba (może morderca albo morderczyni) wysyła mi dokumenty zgromadzone przez Alvara. Co takiego wie Alvaro, co inni uznają za niebezpieczne? Co takiego, zdaniem tego innego (tych innych), powinnam wiedzieć, a czego nie powinnam?
V. Blondynka zanosi kopertę do Urbexpress. Ma związek ze śmiercią Alvara, czy jest tylko pośredniczką?
VI. Umiera Alvaro, a ja nie (na razie), choć obydwoje prowadzimy badania w tej samej sprawie. Ktoś jakby chciał wręcz ułatwić mi pracę albo ukierunkować mnie w jakimś nieznanym mi celu. Czy tego kogoś interesuje obraz ze względu na jego wartość rynkową? Czy interesuje go moja praca przy odnawianiu? A może napis? Zadanie szachowe? Chce, żeby ujawnić pewne fakty historyczne bądź też żeby ich nie znać? Co może łączyć kogoś żyjącego w XX wieku z dramatem, jaki rozegrał się w wieku XV?
VII. Pytanie podstawowe (chwilowo): Czy ewentualny zabójca skorzysta na wyższym oszacowaniu ceny wywoławczej obrazu? Czy w obrazie jest coś jeszcze, czego nie odkryłam?
VIII. Możliwe, ze problem leży nie w wartości obrazu, a w sekrecie namalowanej partii szachów. Pracuję z Muńozem. Rozgrywka szachowa. Jak może dojść przez to do morderstwa po pięciuset latach? To jest mało, że śmieszne, ale wręcz idiotyczne. (Tak sądzę).
IX. Ktoś mi grozi? Może chcą, żebym odkryta coś więcej, żebym pracowała dla nich, nie wiedząc o tym. Może ciągle żyję, bo jestem im jeszcze potrzebna.
Przypomniała sobie coś, co mówił Muńoz przy pierwszym spotkaniu, stojąc przed van Huysem, i spróbowała odtworzyć to na kartce. Szachista nadmienił o kilku poziomach obrazu. Wyjaśnienie jednego z nich mogło pomóc w rozwiązaniu zagadki całości:
Poziom l. Sceneria obrazu. Podłoga w formie szachownicy, na której rozmieszczono postacie.
Poziom 2. Postacie obrazu: Ferdynand, Beatrycze, Roger.
Poziom 3. Szachownica, na której dwie postacie rozgrywają partię.
Poziom 4. Figury szachowe, będące symbolami trzech postaci.
Poziom 5. Namalowane zwierciadło, w którym odbijają się postacie i partia, ale odwrócone.
Przyjrzała się wynikowi swojej pracy, łącząc poszczególne poziomy liniami, ale udało jej się tylko dojść do niepokojących powiązań. Piąty poziom zawierał w sobie wszystkie cztery poprzednie, pierwszy sprzęgnięty był z trzecim, drugi z czwartym… Dziwny zamknięty krąg:
W sumie – pomyślała, studiując dziwaczny schemat – to wygląda na jakąś koszmarną stratę czasu. Ustalając powyższe powiązania, data jedynie świadectwo szalonego geniuszu autora obrazu. Śmierci Alvara żadną miarą w ten sposób wyjaśnić się nie da, przewrócił się w wannie (albo ktoś go przewrócił) pięćset lat po Partii szachów. Cokolwiek kryło się za narysowanymi przez nią strzałkami i prostokątami, ani Alvaro, ani ona sama nie mogli stanowić elementów dzieła van Huysa, bo ten ostatni absolutnie nie był w stanie przewidzieć ich istnienia… A może jednak…? Po głowie tłukło jej się niepokojące pytanie. Czy wobec zespołu symboli, jaki stanowił obraz, to widz powinien przyporządkować im znaczenia, czy też znaczenia te wchodziły w skład dzieła od samego początku?
Читать дальше