– Bardzo kuszące. Tyle spodziewają się państwo uzyskać na tym obrazie?
– Mamy już potencjalnych kupców w Londynie i Nowym Jorku. Przy odpowiedniej kampanii promocyjnej możemy zrobić z tego największe wydarzenie artystyczne od czasu aukcji sarkofagu Tutanchamona w Christie's… Sama pani rozumie, że równy udział, jakiego domaga się pani przyjaciółka, to lekka przesada. Jej zasługą było raptem znalezienie konserwatoria, i zaoferowanie nam obrazu. A reszta należy już do nas.
Julia zamyśliła się, nie okazując po sobie wielkiego wrażenia. Zresztą w ostatnich dniach bardzo zmieniła się skala wydarzeń, które mogłyby zrobić na niej wielkie wrażenie. Po paru chwilach spojrzała na prawą dłoń. Montegrifa, która leżała na białym obrusie bardzo blisko jej ręki, i usiłowała przeliczyć, ile centymetrów zdołała pokonać w ciągu ostatnich pięciu minut. Dostatecznie dużo, żeby odgwizdać koniec kolacji.
– Postaram się – zapewniła go, biorąc torebkę. – Ale niczego nie mogę obiecać.
Montegrifo pogładził się po brwi.
– Proszę się postarać. – Jego kasztanowe oczy patrzyły na nią z wilgotną, aksamitną czułością. – Jestem pewien, że się pani uda, dla dobra nas wszystkich.
Przemawiał głosem, w którym nie było cienia groźby, raczej błagalne ciepło, tak przyjazne i nieskazitelne, że musiało zabrzmieć szczerze. Dyrektor ujął dłoń Julii i złożył na niej delikatny pocałunek, ledwie muskając ją ustami.
– Nie wiem, czy już to pani mówiłem – dodał cicho – ale jest pani niezwykle piękną kobietą…
Poprosiła, żeby wysadził ją niedaleko baru Stephan's, i poszła dalej piechotą. O północy lokal otwierał swoje podwoje dla klienteli, o której liczebność i elitarność zadbano dzięki wysokim cenom i surowo sprawdzanym kartom wstępu. Spotykał się tam cały artystyczny Madryt: od będących przejazdem agentów zagranicznych domów aukcyjnych, polujących na średniowieczne retabulum albo wystawioną na sprzedaż prywatną kolekcję, przez właścicieli galerii, badaczy, marszandów i dziennikarzy wyspecjalizowanych w sztuce, po znanych malarzy.
Zostawiła płaszcz w szatni, machnęła ręką paru znajomym na powitanie i ruszyła korytarzem w kierunku stojącej w głębi otomany, gdzie zazwyczaj siadywał Cesar. I rzeczywiście siedział tam, z nogą założoną na nogę, kieliszkiem w dłoni i młodym, pięknym blondynem u boku, z którym pogrążony był w serdecznej rozmowie. Julia doskonale wiedziała, że Cesar pałał szczególną pogardą do lokali uczęszczanych przez homoseksualistów. To kwestia smaku, mawiał, nie mieszać się z zamkniętym, ekshibicjonistycznym i nierzadko agresywnym światkiem, zaludniającym podobne miejsca, gdzie zresztą – dodawał z jednym z tych swoich drwiących grymasów – człowiek nieuchronnie odnosił wrażenie, że jest starą kwoką przechadzającą się po własnym kurniku. Cesar był samotnym myśliwym – przy zachowaniu wszelkich reguł elegancji – i świetnie czuł się w środowisku heteroseksualnym, gdzie bez żadnego problemu utrzymywał przyjaźnie i dokonywał podbojów. Obiektami tych ostatnich byli młodzi obiecujący artyści, którym pomagał w odnalezieniu ich własnej, prawdziwej wrażliwości, z której, księżniczko, te boskie efeby nie zawsze zdawały sobie sprawę. Wobec tych wyśmienitych wybrańców Cesar chętnie pełnił jednocześnie role Mecenasa i Sokratesa. A gdy upłynął miesiąc miodowy (w Wenecji, Marrakeszu lub Kairze), każdy związek rozwijał się swoją naturalną, odmienną koleją. Długie już i intensywne życie Cesara stanowiło, o czym Julia dobrze wiedziała, pasmo olśnień, rozczarowań, zdrad, ale i dowodów wierności, o których opowiadał jej z nienagannym taktem i nieco ironicznym dystansem, pozwalającym mu ukryć własne najintymniejsze tęsknoty – z powodu zwykłej nieśmiałości.
Posłał jej uśmiech. Moja ulubiona dziewczyna – powtarzały bezgłośnie jego wargi, gdy odstawiał na stół kieliszek, wyprostowywał nogi i podnosił się z otomany, wyciągając ku niej dłonie.
– Jak tam kolacja, księżniczko…? Koszmar, wyobrażam sobie, Sabatini zszedł na psy… – skrzywił się, a w błękitnych oczach pojawił się złośliwy błysk. – Ci parweniusze z banków i przedsiębiorstw ze swoimi kartami kredytowymi i rachunkami na firmę potrafią zdeklasować każde miejsce… Przepraszam, znacie się z Sergiem?
Julia znała Sergia i, jak zwykle w przypadku przyjaciół Cesara, wyczuwała wzburzenie, jakie budziła jej obecność. Chłopcy nie potrafili objaśnić sobie prawdziwego charakteru więzi łączącej antykwariusza z tą piękną, spokojną dziewczyną. Na szczęście jedno spojrzenie wystarczyło, by przynajmniej tym razem sytuacja szybko się ustabilizowała: młodzieniec, którego już widywała kilkakrotnie, był wrażliwy i inteligentny, nie odczuwał zazdrości, co najwyżej pewne skrępowanie.
– Montegrifo chciał złożyć mi propozycję.
– Bardzo ładnie z jego strony – Cesar podszedł do sprawy poważnie. Wszyscy troje usiedli. – Pozwólże jednak, że zapytam jak stary Cycero: cui bono … Kto skorzysta?
– Oczywiście on sam. Po prawdzie chciał mnie przekupić.
– Brawa dla Montegrifa. Dałaś się? – Dotknął ust Julii czubkiem palców. – Nie, nic nie mów, kochanie, niech porozkoszuję się jeszcze tą cudowną niepewnością… Mam przynajmniej nadzieję, że oferta była rozsądna?
– Niezła. On sam, zdaje się, był w pakiecie.
Cesar zjadliwie przesunął końcem języka po wargach.
– Typowe dla tego pana, złapać dwie sroki za ogon… Zawsze miał zmysł praktyczny. – Antykwariusz zwrócił się nieco w stronę swego jasnowłosego towarzysza, jakby chciał uchronić jego uszy przed przyziemnymi, nietaktownymi uwagami, po czym spojrzał na Julię szelmowsko, dosłownie drżąc z niecierpliwości. – I co mu odpowiedziałaś?
– Że to przemyślę.
– O bogini! Nigdy nie należy palić za sobą mostów… Słyszysz, drogi Sergio? Nigdy.
Młodzieniec popatrzył z ukosa na Julię i wsunął nos w koktajl na szampanie. Bez żadnych złych podtekstów Julia wyobraziła go sobie, jak stoi nagi w półmroku sypialni Cesara, piękny i milczący niczym marmurowy posąg, z jasnymi włosami opadającymi na czoło, ze “złotym berłem” (jak to określał Cesar peryfrazą zapożyczoną – była prawie pewna – od Cocteau) uniesionym i gotowym do wejścia w antrum amoris [11]dojrzałego partnera. A może było na odwrót, może to dojrzały partner krzątał się koło antrum młodego adonisa. Zażyłość między Julią a Cesarem nigdy nie posunęła się tak daleko, by dziewczyna mogła pytać antykwariusza o takie szczegóły, aczkolwiek chwilami zżerała ją na ten temat dość niezdrowa ciekawość. Zerknęła na Cesara, jak siedzi pełen wytwornej elegancji, w białej lnianej koszuli i niebieskiej chustce z jedwabiu w czerwone kropki, jak włosy spływają mu lekkimi falami za uszy i na kark – i zaczęła się kolejny raz zastanawiać, na jaką szczególną przynętę ten w końcu pięćdziesięciolatek jest w stanie złowić i usidlić młodzieńców w rodzaju Sergia. I zaraz sobie odpowiedziała: bez wątpienia na ten ironiczny błysk niebieskich oczu, na eleganckie, rasowe ruchy ukształtowane w ciągu pokoleń, na rozważną, często milczącą mądrość, która jest ukrytym źródłem każdego jego słowa, znużonym, tolerancyjnym i nieskończonym, a która przy tym nigdy nie traktuje samej siebie na serio.
– Musisz obejrzeć jego najnowszy obraz – rzekł Cesar, Pochłonięta myślami Julia dopiero po paru sekundach zdała sobie sprawę, że mówi o Sergiu. -…Rzecz godna uwagi, kochanie. – Poruszał dłonią w okolicach ramienia młodzieńca, jakby miał ją tam położyć, ale się powstrzymywał. – Płótno dosłownie kipi światłem w stanie czystym. Coś przepięknego.
Читать дальше