Następny pokój należał do Delilah. Aktorka zatrzymała niektóre ze starych recenzji i wycinków prasowych na dnie szuflady wypełnionej gładką bawełnianą bielizną. Poza tym jej sypialnia była równie nijaka jak pomieszczenia innych przedstawicieli Dotknięcia.
Chodziłem od pokoju do pokoju. Sprawdziłem jeszcze wiele pomieszczeń, zanim doszedłem do tego, które zapamiętałem jako pokój Matthiasa.
Do zamka nie pasował żaden z wiszących na kółku kluczy. Użyłem łomu. Zasuwa nie poddawała się i musiałem wyłamać drzwi.
Pomyślałem, że ktoś przechodzący obok mógłby zauważyć poczynione przeze mnie szkody. Szybko wśliznąłem się do środka, spięty, zdenerwowany.
Pomieszczenie różniło się od innych jedynie małą biblioteczką.
Niski sufit. Ściany i podłoga z kamienia. Twarde wąskie łóżko przykryte zwykłym szarym kocem.
Skromne mieszkanko człowieka, który porzucił rozkosze cielesne dla przyjemności duchowych.
Ascetyczne… I przeraźliwie fałszywe.
Matthiasa z pewnością nie można było nazwać człowiekiem uduchowionym. To określenie zupełnie do niego nie pasowało. Zaledwie kilka minut temu obserwowałem, jak bezcześcił kościół, otumaniony koką, zimny niczym Lucyfer. Nagle wydało mi się, że książki z jego półek gapią się na mnie kpiąco. Mądre cenne książki poświęcone religii, filozofii, etyce, moralności.
Dzięki książkom już raz dziś odkryłem niezwykłe sekrety. Być może powtórnie ułatwią mi odkrycie tajemnic.
Z wściekłością opróżniałem półki. Badałem każdy tom, otwierałem, potrząsałem, szukałem fałszywych grzbietów i notatek na marginesach, sprawdzałem grubość stronic.
Nie znalazłem niczego. Książki wyglądały jak nowe, okładki miały sztywne, stronice świeże, niepoplamione.
Ani jedna nie została przeczytana.
Pusta biblioteczka zachwiała się i przesunęła na podstawie. Chwyciłem ją, zanim upadła. I wtedy coś zauważyłem.
Część podłogi pod nią była wyraźnie jaśniejsza od reszty. Uklęknąłem, oświetliłem latarką i obmacałem krawędzie. Wycięte w kamieniu. Pchnąłem. Prostokąt lekko się poruszył.
Musiałem nieco poeksperymentować, aby znaleźć właściwy punkt oparcia. Stanąłem na jednym rogu prostokąta i płyta uniosła się na tyle, że zdołałem wsunąć łom w szparę. Odsunąłem płytę na bok.
Otwór miał około pięćdziesięciu centymetrów długości, trzydzieści szerokości, metr dwadzieścia głębokości i był obetonowany. Zbyt mały, by zmieścić tam ciało. Jednakże… wystarczająco obszerny na tajny schowek.
Znalazłem w nim mnóstwo obciążających sektę dowodów. Podwójne plastikowe torebki wypełnione proszkami w odcieniach wanilii (śnieżna kokaina) i jasnej czekolady; tę drugą substancję rozpoznałem jako meksykańską heroinę. Metalowa kasa ogniotrwała pełna lepkiej, ciemnej substancji – czyste opium. Wiele kilogramów haszyszu w owiniętych folią kostkach.
A na samym dnie schowka leżała szara teczka.
Otworzyłem ją, przeczytałem to, co zawierała, i wsunąłem sobie pod koszulę. Wyłączyłem latarkę, otworzyłem drzwi, wyjrzałem na korytarz. Usłyszałem głosy. Na końcu korytarza znajdowały się drzwi. Popędziłem do nich, najszybciej jak mogłem, i wybiegłem na zewnątrz. Od gwałtownego wysiłku czułem kłucie w piersiach.
Członkowie sekty opuszczali sanktuarium. Większość nadal była naga. Niedostrzeżony przez nikogo pobiegłem do fontanny i ukryłem się pod dębami. Matthias wyszedł otoczony przez kobiety. Jedna wycierała mu czoło. Druga, Maria – starsza kobieta o dobrotliwej twarzy, którą spotkaliśmy przy wejściu w dzień mojej pierwszej wizyty – masowała mu szyję i pieściła jego penis. Guru, wyraźnie nie zwracając uwagi na te posługi, poprowadził ludzi na trawnik i kazał im tam usiąść. Dzieliło mnie od nich najwyżej dziesięć metrów.
Przywódca sekty spojrzał na gwiazdy. Potem zamknął oczy i zaczął coś nucić. Pozostali szybko się do niego przyłączyli. Były to dźwięki bez żadnej melodii, iście pogańskie wycie. Kiedy osiągnęli crescendo, pędem ruszyłem do wiaduktu i przebiegłem go, kierując się wprost do bramy.
Graffius leżał kilka metrów od miejsca, gdzie go położyłem. Zapewne od długiego czasu wił się niczym robak, starając się uwolnić z więzów. Kiedy stwierdziłem, że oddycha swobodnie, opuściłem to miejsce.
Co prawda nie znalazłem tego, czego szukałem, ale dzięki dziennikowi Garlanda Swope’a i kopercie zabranej z pokoju Matthiasa miałem sporo dowodów i informacji. Bez wątpienia naruszyłem prawo, włamując się do ich domów, lecz zdobyte materiały mogły bardzo dopomóc w śledztwie.
Było tuż po drugiej w nocy, kiedy usiadłem za kierownicą seville’a. Nadmiar adrenaliny sprawił, że zmysły miałem nadmiernie wyostrzone. Uruchomiłem silnik i w myślach opracowałem plan działania. Zdecydowałem, że dojadę do Oceanside, znajdę telefon i porozmawiam z Milem albo, jeśli przebywa jeszcze w Waszyngtonie, z Delem Hardym. Któryś z nich zawiadomi odpowiedni wydział i policja jeszcze przed świtem przystąpi do akcji.
Uznałem, że teraz powinienem unikać ludzi z La Visty. Ruszyłem w ciemność, skręcając w kierunku drogi publicznej. Minąłem posiadłość Swope’ów, sad Maimona, gospodarstwa i gaje cytrusowe. Gdy dotarłem do płaskowyżu, dostrzegłem jakiś samochód.
Właściwie najpierw go usłyszałem, bowiem reflektory, podobnie jak mój seville, miał wyłączone. Księżyc wszakże świecił tak jasno, że z daleka rozpoznałem markę. Późny model corvetty, ciemny lakier, możliwe, że całkowicie czarny. Podrasowany silnik. Tylny spoiler. Błyszczące felgi.
Zareagowałem jednak dopiero wtedy, gdy zauważyłem szerokie opony.
Corvetta skręciła w lewo. Ruszyłem za nią, pozostając dostatecznie daleko, by jej kierowca mnie nie usłyszał, lecz starając się nie stracić z oczu ciemnego nadwozia. Osoba siedząca za kółkiem musiała świetnie znać drogę, pędziła bowiem niczym nastoletni amator przejażdżek kradzionymi samochodami, prawie nie hamując na zakrętach i przyspieszając na prostej z rykiem, który sugerował dociśnięcie pedału gazu do dechy.
Droga skręciła w błoto. Corvetta radziła tu sobie tak dobrze jak samochód terenowy. Seville zaczął się ślizgać, lecz postanowiłem nie odpuścić. Samochód przede mną zwolnił nieco przy zamkniętym wjeździe na pola naftowe, później skręcił ostro i pojechał wzdłuż płaskiego kanionu. Tutaj jeszcze przyspieszył i pędził dalej, trzymając się blisko płotu, na który rzucał nikły cień.
Opuszczone pola naftowe ciągnęły się przez kilka kilometrów. Zdewastowany teren przypominał powierzchnię księżyca. Wypełnione breją kratery dziurawiły ziemię. W hałdach błotnistej ziemi tkwiły wraki traktorów i furgonetek. Nagle wystrzeliły w górę rzędy uśpionych na zawsze szybów wiertniczych – ich kratowane wieże na tle nocnego nieba przypominały wieżowce.
Corvetta to pojawiała się, to znikała mi z oczu. W płocie o rombowym wzorze dostrzegłem dziurę wielkości samochodu. Jak gdyby ogrodzenie zostało rozcięte gigantycznymi nożycami. Ślady opon żłobiły błoto.
Przejechałem, zatrzymałem się za pordzewiałym dźwigiem, wysiadłem i rozejrzałem się dookoła.
Opony corvetty zostawiły szeroki ślad niczym czołg, znacząc trasę w korytarzu beczek na ropę, ustawionych jedna na drugiej. Śmierdziało smołą i spaloną gumą.
Korytarz kończył się na polanie. Na środku otwartej przestrzeni ujrzałem starą przyczepę ustawioną na klockach. W okienku zasłoniętym firankami widać było światło. Drzwi wykonano z ozdobnej sklejki. Kilka kroków dalej stało lśniące czarne auto.
Читать дальше