Opuściła głowę na stół i zakwiliła niczym bezbronne kocię.
Pogłaskałem ją po karku i wygłosiłem kilka pocieszających formułek. Nawet w tym stanie zareagowała odruchowo na męski dotyk – podniosła ku mnie piękną twarz, błysnęła uwodzicielskim uśmiechem i pochyliła się do przodu, ukazując sporą część piersi w dekolcie koszulki.
Pokręciłem głową, a wtedy Nona odwróciła się zawstydzona.
Miałem dla niej tak wiele współczucia, że ta empatia wręcz sprawiała mi fizyczny ból. Znałem wiele słów o działaniu terapeutycznym, uznałem jednak, że nadeszła pora, by namówić dziewczynę do współpracy. Leżący w pokoiku obok chłopiec potrzebował natychmiastowej pomocy. Przygotowałem się na zabranie go z przyczepy wbrew woli młodej matki, nie chciałem jednakże być sprawcą kolejnego porwania. Dla dobra ich obojga.
– To nie ty zabrałaś Woody’ego ze szpitala, prawda? Tak bardzo go kochasz, że na pewno nie naraziłabyś go na niebezpieczeństwo.
– Oczywiście, że nie ja – odparła ze łzami w oczach. – Oni to zrobili. Ponieważ nie chcieli, żebym była dla niego mamą. Przez tyle lat pozwalałam sobą pomiatać. Traktowali mnie jak śmiecia. Schodziłam im z drogi, podczas gdy oni wychowywali go po swojemu. Nie zdradziłam mu prawdy, bo bałam się, że zwariuje, że nie poradzi sobie z tym. Przez to milczenie każdego dnia umierałam od nowa. – Podniosła smukłą dłoń i przyłożyła do serca, drugą chwyciła kubek, który osuszyła jednym haustem. – Kiedy zachorował, poczułam się tak, jakby wypruwano ze mnie wnętrzności. Postanowiłam odzyskać prawo do swojego dziecka. Długo się nad tym zastanawiałam, gdy przesiadywałam z Woodym w plastikowym pomieszczeniu i obserwowałam, jak śpi. Moje maleństwo. W końcu się zdecydowałam. Pewnej nocy w motelu oświadczyłam, że mam dość ich kłamstw. Że od tej pory sama się będę opiekować moim dzieckiem… Oni, a zwłaszcza on… śmiał się ze mnie. Drwił ze mnie i mówił, że do niczego się nie nadaję. Że jestem tylko pieprzonym naczyniem! Że powinnam zniknąć, gdyż tak będzie najlepiej dla nas wszystkich. Tym razem jednak nie dałam się pokonać. Wygarnęłam im wszystko. Wołałam, że są źli. Że są grzesznikami. Że ten rak… ta choroba… jest karą za ich czyny. Powiedziałam, że to właśnie oni do niczego się nie nadają. I że zamierzam wszystkim powiedzieć prawdę. Lekarzom, pielęgniarkom. Kiedy ludzie się dowiedzą, wyrzucą ich ze szpitala i oddadzą dziecko mnie, prawowitej matce.
Jej dłonie otaczające kubek zadrżały gwałtownie. Podszedłem, stanąłem za nią i przytrzymałem jej ręce w swoich.
– Miałam do tego prawo! – krzyknęła, gwałtownie odwróciwszy ku mnie głowę. Błagała mnie wzrokiem o potwierdzenie. Przytaknąłem, a wtedy osunęła się na moją pierś.
Podczas szpitalnej wizyty Barona i Delilah Emma Swope narzekała, że kuracja przeciwnowotworowa podzieliła jej rodzinę. Członkowie sekty zinterpretowali jej słowa po swojemu. Myśleli, że kobieta niepokoi się z powodu fizycznej rozłąki wymuszonej przez moduł sterylny. Teraz wiedziałem, że matka Nony martwiła się o daleko poważniejszą sprawę – trapiła ją groźba całkowitego zerwania wszelkich rodzinnych więzi, równie nieodwracalnego jak odcięcie głowy przez gilotynę.
Być może Emma Swope uzmysłowiła sobie wówczas, że sytuacja nieuchronnie wymyka się spod kontroli. A jednak wraz z mężem zdecydowali się na desperackie posunięcie – aby opóźnić zdemaskowanie potwornego sekretu, zdecydowali się porwać dziecko i zniknąć…
– Wykradli go za moimi plecami – kontynuowała dziewczyna. Ściskała mi dłonie, wbijając w nie zielone paznokcie. Jej ciałem ponownie wstrząsał gniew. Cienka warstewka potu okalała piękne pełne usta. – Jak pieprzeni złodzieje!
Ona przebrała się za technika z pracowni rentgenowskiej. Włożyła maskę i kitel, które skradli z kosza w pralni. Zwieźli Woody’ego do piwnicy służbową windą i wyszli z nim bocznym wyjściem. Złodzieje! Gdy wróciłam do motelu, zastałam tam całą trójkę. Mój synek leżał w łóżku… taki mały, bezradny. Starzy pakowali się i cieszyli, bo tak łatwo im poszło. Matki nikt nie rozpoznał za maską, ponieważ nikt nie spojrzał jej w oczy. Śmiali się, że udało im się oszukać szpital. A on stale gadał o smogu i brudzie Los Angeles. Próbował w ten sposób usprawiedliwić swój paskudny czyn.
Kiedy przerwała, uznałem, że powinienem przejść do działania. Nie mogłem już dłużej czekać. Musiałem umiejętnie przekonać Nonę, żeby wraz z synkiem dobrowolnie pojechała ze mną do szpitala.
Zanim jednakże zdążyłem cokolwiek powiedzieć, drzwi przyczepy otworzyły się z hukiem.
Doug Carmichael zgarbił się w progu niczym komandos w kiepskim filmie wojennym. Dostrzegłem, że w jednej ręce trzyma strzelbę, w drugiej zaś obosieczny toporek. Miał na sobie obcisłe białe kąpielówki i czarny siatkowy podkoszulek, który podkreślał muskulaturę. Jego nogi były silne i żylaste, porośnięte kręconymi jasnymi włosami, kolana – typowe dla surfingowca: zdeformowane i bryłowate. Gumowe plażowe sandały na stopach. Jasnoruda, starannie przycięta broda, cieniowane włosy precyzyjnie wymodelowane przy użyciu suszarki.
Owego popołudnia w Venice, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy, jego oczy przypominały bezdenne czarne dziury.
To były oczy szaleńca, który badawczo rozejrzał się po przyczepie, przenosząc wzrok od butelki southern comfort na senną dziewczynę i na mnie.
– Powinienem cię od razu zabić, facet! Za to, że dajesz jej truciznę.
– Niczego jej nie dałem. Sama wzięła.
– Zamknij się, draniu!
Nona próbowała się wyprostować, lecz tylko zakołysała się pijacko.
Doug wycelował we mnie strzelbę.
– Siadaj na podłodze. Oprzyj plecy o ścianę, ręce wyciągnij przed siebie. Dobra! I nie ruszaj się, bo będę cię musiał skrzywdzić. – A potem rzekł do Nony: – Chodź tu, siostrzyczko.
Podeszła i oparła się o niego. Objął ją czule ręką, w której trzymał toporek.
– Nie zrobił ci krzywdy, malutka?
Wpatrzyła się we mnie. Wiedziała, że zależy od niej mój los, więc dobrze rozważyła swoją odpowiedź. A potem pokręciła przecząco głową.
– Nie, wszystko w porządku. Tylko rozmawialiśmy. Ten pan chce zabrać Woody’ego do szpitala.
– Akurat – zadrwił Carmichael. – To jedna wielka klika. Dają ludziom truciznę i tylko tłuką kasę.
Podniosła na niego wzrok.
– No, nie wiem, Doug, małemu nie spada gorączka.
– Dałaś mu witaminę C?
– Tak jak kazałeś.
– A jabłko?
– Nie zjadłby go. Przecież śpi.
– Spróbuj jeszcze raz. Jeśli nie lubi jabłek, może daj mu gruszki lub śliwki. I pomarańcze. – Pochylił głowę nad reklamówką na ladzie. – Te owoce są bardzo zdrowe. Świeżo zerwane, całkowicie naturalne, bez żadnych chemikaliów. Daj mu kilka razem z dodatkową dawką witaminy C. Temperatura na pewno w końcu spadnie.
– Życie chłopca jest zagrożone – wtrąciłem. – Mały potrzebuje czegoś więcej niż witamin.
– Kazałem ci zamknąć mordę! Chcesz, żebym cię wykończył?
– Nie sądzę, żeby ten pan chciał nas skrzywdzić – odparła Nona.
Carmichael uśmiechnął się do niej z pewną protekcjonalnością.
– Wróć do małego, siostrzyczko. Postaraj się go nakarmić.
Zaczęła coś mówić, ale mężczyzna uciszył ją, uspokajająco kiwając głową. Posłusznie zniknęła za zasłoną.
Kiedy zostaliśmy sami, kopniakiem zamknął drzwi przyczepy, podszedł bliżej i stanął naprzeciwko mnie, plecami do lady. Spojrzałem w bliźniacze lufy strzelby – śmiercionośnej ósemki.
Читать дальше