– Będę musiał cię zabić – oświadczył cicho, po czym wzruszył przepraszająco ramionami. – Nie mam nic do ciebie, ale jesteśmy rodziną, a ty stanowisz zagrożenie.
Wiedziałem, że w tym momencie najgłupszą reakcją byłoby kwestionowanie jego słów. Czułem jednakże, że zupełnie nie potrafię przewidzieć zachowania tego paranoika, który wycelował strzelbę między moje oczy.
– Jesteśmy rodziną! I nie potrzebujemy testu krwi, aby to udowodnić.
– Oczywiście, że nie – wybełkotałem niewyraźnie. Ze strachu zesztywniały mi wargi. – Liczy się więź emocjonalna.
Wpatrzył się we mnie twardo, sprawdzając, czy czasem sobie z niego nie kpię. Zmieniłem się w uosobienie szczerości i zastygłem z tą miną.
Carmichael zamachał lekko toporkiem. Ostrze otarło się o podłogę.
– Dokładnie tak. Najważniejsze są uczucia. A nasze uczucia zrodziły się w bólu. We troje musimy stawić czoło okrutnemu światu. Nasza rodzina jest tym, czym powinna być każda rodzina, sanktuarium chroniącym przed panującym na zewnątrz szaleństwem. Jest wspaniała, drogocenna. Dlatego muszę ją chronić.
Nie miałem planu ucieczki. Nie widziałem żadnej szansy na ratunek, chcąc jednak zyskać na czasie, zachęciłem go do dalszego mówienia.
– Rozumiem. Jesteś zatem głową rodziny. Błękitne oczy zapłonęły niczym acetylenowe palniki.
– Dopiero ja stworzyłem tę rodzinę. Tamci dwoje byli złymi ludźmi, rodzicami jedynie z nazwy. Nadużyli swoich praw. Próbowali zniszczyć rodzinę od środka.
– Wiem, Doug. Byłem w ich domu dziś wieczorem. Widziałem oranżerię i przeczytałem niektóre dzienniki Garlanda Swope’a.
Wyraz jego twarzy stał się nagle przerażający. Uniósł rękę i uderzył toporkiem w ladę, gruchocząc plastik. Przyczepa aż się zatrzęsła. Carmichael wykonał ten ruch bez najmniejszego wysiłku, a ręka ze strzelbą nawet mu nie drgnęła. Za zasłonką usłyszałem jakieś poruszenie, lecz Nona się nie pojawiła.
– Zamierzałem zdemolować tę przeklętą budę dzisiejszego wieczoru – szepnął, wymachując niedbale toporkiem. – Roztrzaskałbym każdą pieprzoną szybę. Rozwaliłbym cały dom deska po desce. Potem spaliłbym go aż do fundamentów. Jednak… kiedy dotarłem do niego, zauważyłem, że ktoś majstrował przy zamku, więc wróciłem. Na szczęście!
Wciągnął głęboko powietrze i wypuścił je głośno. Tak oddychają ciężarowcy i kulturyści przed decydującą próbą. Carmichael intensywnie się pocił i był ogromnie pobudzony. Zmusiłem się do tego, żeby zachować spokój. Musiałem mieć jasny umysł, aby znaleźć jakieś wyjście z tej matni. Uznałem, że najlepiej zająć jego uwagę zbrodnią popełnioną na Swope’ach. Byle zapomniał o mnie.
– Paskudne miejsce – zauważyłem. – Aż trudno uwierzyć, że ludzie potrafią być tacy źli.
– Mnie to nie dziwi. Miałem to na co dzień. Identycznie jak siostrzyczka. Mój stary całymi latami mnie oszukiwał, bił i powtarzał, że jestem zwykłym kawałkiem gówna. A ta suka, która mieniła się moją matką, tylko stała obok i obserwowała. Ja i Nona wychowywaliśmy się może w nieco innych salach kinowych, ale film był ten sam.
Słuchając, jak Carmichael opowiada o swoim przykrym dzieciństwie, zrozumiałem podłoże wszystkich jego problemów, ekshibicjonizmu, nienawiści i strachu. Emanowały z niego, gdy mówił o swoim ojcu.
– Nona i ja byliśmy sobie przeznaczeni – oświadczył bardzo z siebie zadowolony. – Żadne z nas samo nie zdołałoby się wydobyć z tego bagna, w jakim żyliśmy. Ale dzięki jakiemuś cudowi poznaliśmy się. I staliśmy się rodziną.
– Jak długo już nią jesteście? – spytałem.
– Od wielu lat. Kiedyś przyjeżdżałem tu na lato i tyrałem na tym polu. Praca fizyczna przy odwiertach. Stary drań miał ogromne plany wobec tego miejsca. Jego firma, Carmichael Oil, pragnęła rozryć tę ziemię, rozparcelować ją i wycisnąć z niej każdą tłustą kroplę. Niestety gleba okazała się sucha jak cycek martwej baby.
Roześmiał się i trzasnął toporkiem o podłogę.
– Nienawidziłem tej roboty. Była brudna, poniżająca i nudna jak flaki z olejem, lecz mój stary zmuszał mnie do niej. Co roku! Gdy zbliżało się lato, jechałem tu niczym skazaniec, który nie zna jeszcze wyroku, ale podejrzewa dożywocie. Korzystałem z każdej wolnej chwili i chodziłem na przechadzki po bocznych dróżkach, gdzie oddychałem wreszcie czystym powietrzem. Rozmyślałem nad sposobem ucieczki od tego życia. Pewnego dnia podczas wędrówki spotkałem w lesie Nonę. Miała wtedy szesnaście lat i była najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem. Siedziała na pniaku i płakała. Gdy mnie zobaczyła, przeraziła się ogromnie, ale udało mi się ją uspokoić. Zamiast uciekać lub rozmawiać… zaczęła… – Jego przystojna twarz pociemniała od gniewu i wykrzywiła się karykaturalnie. – Nie, nie myśl sobie za wiele. Nigdy jej nie tknąłem. A ta historia, którą opowiedziałem tobie i gliniarzowi o obciąganiu na autostradzie, to lipa. Kompletna bzdura! Próbowałem was zwieść.
Skinąłem głową. Kolejne usprawiedliwienie dla chorych fantazji. Myślenie życzeniowe. Pragnął Nony, choć nie chciał się do tego przyznać. Szczególnie teraz, gdy uważał ją za przybraną siostrę. Miałem nadzieję, że nadal będzie utrzymywał w ryzach swoje pożądanie.
– Dzięki temu, że potraktowałem ją inaczej niż pozostali mężczyźni, zrodziło się między nami szczególne uczucie. Zamiast ją wykorzystywać, słuchałem jej. Słuchałem o jej bólu i cierpieniu. Podzieliłem się z nią własnymi kłopotami. Całe lato spotykaliśmy się i gawędziliśmy. I całe następne lato. W kolejnych latach już wiosną zaczynałem się cieszyć na myśl o pracy przy odwiertach. Poznawaliśmy się krok po kroku i odkrywaliśmy, że przeszliśmy przez to samo. Szybko uprzytomniliśmy sobie, jacy jesteśmy do siebie podobni, niczym dwie połówki jednej osoby. Męski i żeński składnik, tworzące razem jedną całość. Brat i siostra, a nawet coś więcej. Rozumie pan?
Ponieważ nie chciałem, by przerwał opowieść, powiedziałem:
– Stworzyliście wspólną tożsamość. Bliźnięta czasem tak robią.
– Otóż to. Było cudownie. Niestety potem stary drań zamknął odwierty. Mimo to nadal przyjeżdżałem do La Visty.
Na weekendy. A podczas wakacji na dłużej. Przyzwyczaiłem się do tego miejsca i stałem się jego nocnym strażnikiem. Gotowałem dla Nony, ją też tego nauczyłem. Nauczyłem prowadzić auto. Toczyliśmy długie nocne rozmowy. Stale rozmawialiśmy. O marzeniach, oboje chcieliśmy pozabijać naszych rodziców. Odciąć nasze korzenie. Zacząć wszystko od nowa, stworzyć nową rodzinę. Urządzaliśmy pikniki w lesie. Chciałem zabierać na spacery także Woody’ego, którego uważałem za członka naszej nowej rodziny. Niestety potwory nie spuszczały go z oczu. Nona wiele mówiła o chłopcu. Zamierzała zażądać praw do niego. Popierałem ją w tym, opowiadałem jej o wolności i prawach człowieka. Snuliśmy plany na następne lato. We troje zamierzaliśmy uciec na jakąś wyspę. Może do Australii. Zacząłem zbierać foldery, w których wyszukiwałem najlepsze miejsca do zamieszkania. Potem… mały zachorował. Nona zadzwoniła do mnie natychmiast po przyjeździe do Los Angeles. Prosiła, żebym pomógł jej zdobyć pracę hostessy w jakimś teleturnieju, nie miałem jednak aż takich znajomości. Ponieważ pracowałem wtedy przy skeczach dla agencji Adam i Ewa, skłoniłem Rambo, żeby zrobiła z nas parę. Wraz z Noną natychmiast okazaliśmy się idealnymi partnerami. Rozumieliśmy się bez słów. Czułem się tak, jakbym pracował ze swoim sobowtórem. Dostawaliśmy spore napiwki, a ja oddawałem jej swoje pieniądze. Chcieliśmy coś zaoszczędzić. Potem pewnej nocy Nona zatelefonowała do mnie spanikowana. Powiedziała, że postawiła się rodzicom, a wówczas oni zdecydowali się porwać chłopca. Od początku nie podobał mi się pomysł umieszczenia dzieciaka w tym szpitalu, teraz jednak przestraszyłem się, że Swope’owie zamierzają uciec przez południową granicę i zabrać Woody’ego w jakiejś miejsce, gdzie jego prawowita matka nigdy go nie znajdzie. Popędziłem do motelu. Akurat zbierali się do wyjazdu. Garland stał w drzwiach, gdy je otworzyłem. Nie spotkałem go wcześniej, lecz dobrze wiedziałem, jaki z niego gnojek. Zaczął na mnie wrzeszczeć, więc walnąłem go w twarz, a później skopałem. Kobieta przybiegła z krzykiem, więc ją również trzasnąłem. W bok głowy. Po chwili oboje leżeli bez przytomności. Chłopiec był trochę oszołomiony, mamrotał coś przez sen. Nona dostała nagle szału i zaczęła demolować pokój. Uspokoiłem ją i kazałem poczekać w środku, sam zaś w tym czasie załadowałem oboje do corvetty. Kobietę wpakowałem na tył, jego zaś usadziłem na przednim siedzeniu. Zawiozłem nieprzytomnych na plażę w Playa Del Rey, a kiedy przelatywał mi nad głową samolot, wykończyłem tę parę drani. Potem zaciągnąłem ciała do pewnego znanego miejsca w kanionie Benedict i tam porzuciłem. Zasłużyli sobie na śmierć.
Читать дальше