— Jeśli tego naprawdę chcesz — powiedziała Robin.
Robin zdjęła ubranie i Gaby poszła w jej ślady. Do rzeki miały pół kilometra. Z tej odległości obozowe ognisko było ledwie widoczne w strugach lejącego deszczu. Na miejsce walki wybrały płytkie obniżenie w pagórkowatym terenie. Trawa rosła tu dość skąpymi kępkami, ale ziemia była dostatecznie ubita; spieczona słońcem, dopiero teraz zaczęła podmakać po sześciu godzinach ciągłego deszczu. Nie było to najlepsze oparcie dla nóg. Gdzieniegdzie stały kałuże i błoto.
Spojrzały na siebie i Gaby zmierzyła przeciwnika. Były niemal tego samego wzrostu. Gaby była kilka centymetrów wyższa i o kilka kilogramów cięższa.
— Czy powinnyśmy przestrzegać jakichś form? Jakiegoś rytuału?
— Tak, ale to skomplikowana sprawa, a dla ciebie i tak nic to nie znaczy, więc możemy się bez tego spokojnie obejść. Membo, jumbo i alagazm, ty kłaniasz się mnie, ja tobie i uznajemy, że dopełniłyśmy rytuału, dobra?
— Prawidła?
— Co? Och, pewnie jakieś reguły powinny być, prawda? Tylko że ja naprawdę nie wiem, na ile się znasz na walce.
— Umiem zabić gołymi rękami — powiedziała Gaby.
— Powiedzmy sobie w takim razie, że żadna z nas nie uczyni niczego, co mogłoby przeciwnika narazić na trwałe kalectwo. Przegrana musi być zdolna do poruszania się jutro o własnych siłach. Poza tym, wszystko dozwolone.
— W porządku. Zanim zaczniemy, powiedz mi, co oznacza ten tatuaż na brzuchu. Po co ci to? — Wskazała na talię Robin.
Mogło być lepiej — Robin powinna raczej patrzeć na siebie niż na rękę Gaby — ale kiedy Gaby wymierzyła kopniaka stopą, którą starannie ulokowała w błotnistej kałuży, Robin stała trochę niepewnie. Robin zrobiła unik, ale pacyna błota klapnęła jej z boku na twarz, zaklejając jedno oko.
Gaby spodziewała się, że tamta odskoczy, i była przygotowana, by to wykorzystać, ale Robin miała trochę szybszy refleks i kopnęła Gaby w bok. To przyhamowało ją na tyle, że teraz Robin mogła zrobić swój zaskakujący ruch.
Odwróciła się i puściła pędem.
Gaby ruszyła za nią, ale do tej taktyki nie była przyzwyczajona. Ciągle spodziewała się podstępu i dlatego nie biegła w takim tempie, na jakie było ją stać. Po chwili Robin odsądziła się na wygodną odległość. Kiedy miała dziesięć metrów przewagi, zatrzymała się i odwróciła z okiem znowu szeroko otwartym. Gaby sądziła, że tamta nie będzie widzieć tak dobrze jak przedtem, ale deszcz spłukał błoto z oka Robin. Gaby była pod wrażeniem. Kiedy ruszyła na młodszą przeciwniczkę, zrobiła to z zachowaniem wszelkiej ostrożności.
Miała uczucie, że zaczynają od nowa. Gaby, która rzadko toczyła walkę w tym stylu, czuła, że tamta ma przewagę. Ćwiczyła się w dawnych latach i chociaż jeszcze nie zardzewiała, nie bardzo pamiętała, co na tych lekcjach robiła. W ciągu ostatnich trzydziestu lat toczyła wyłącznie poważne walki, to znaczy takie, w których zawsze mogła stracić życie. Dla Robin natomiast takie starcia stanowiły prawdopodobnie chleb powszedni; sama jej osobowość musiała jej pewnie dostarczać wystarczająco wiele okazji.
Na dobrą sprawę nie było powodu, by walka trwała dłużej niż kilka minut, nawet bez użycia pięści. Gaby jakoś nie myślała, że tak to się potoczy. Zbliżając się zaryzykowała i wstrzymała się od ciosu czy kopniaka, zostawiając tamtej inicjatywę. Gaby liczyła, że złapie ją na błędzie i umiejętnie to wykorzysta. Przeliczyła się jednak i obie wzięły się za bary. Porozumiały się bez słów. Formalizując walkę dalej, niż tego wymagały uzgodnione reguły, Robin dawała do zrozumienia, że nie chce, by któraś z nich doznała bólu. Oznaczało to, że Gaby była honorowym przeciwnikiem, który nie zasługuje na to, by mu zadawać ból.
Trwało to dość długo. Gaby zrozumiała, że ten sposób walki pozbawia ją wszelkiej przewagi, jaką miała na początku. Nie dbała o to. Wiedziała, że przegra, ale walczyła całym sercem. Robin musi poczuć, że to nie przelewki.
— Dosyć! — wrzasnęła Gaby. — Wujku, ciociu i wszyscy kuzynkowie!
Robin zwolniła chwyt i ból, który przeszył bark Gaby, stopniowo zelżał. Podniosła głowę z błota i ostrożnie przewróciła się. Zaświtała jej nadzieja, że któregoś dnia znowu będzie władała ręką.
Robin siedziała z głową między kolanami, dysząc jak maszyna parowa.
— Dwa do trzech? — poddała Gaby.
Robin zaczęła śmiać się głośno i bez opamiętania.
— Gdybym przez chwilę sądziła, że mówisz poważnie — wykrztusiła wreszcie — związałabym cię i trzymała w klatce. Ale wtedy pewnie przegryzłabyś kraty.
— Parę razy mało brakowało, prawda?
— Nigdy nie wiadomo.
Gaby zastanawiała się, dlaczego tak dobrze się czuje, zważywszy, że bolą ją wszystkie kości. Podejrzewała, że musi to być coś w rodzaju euforii maratończyka, owo totalne odprężenie, które przychodzi po wysiłku angażującym wszystkie siły. Poza tym była cała. Owszem, miała trochę zadrapań, ramię też na razie było zdrętwiałe, ale była obolała przede wszystkim z samego wysiłku, a nie od ciosów.
Robin powoli podniosła się i wyciągnęła rękę.
— Chodźmy do wody, trzeba się umyć.
Gaby przyjęła pomoc i zdołała się jakoś podnieść. Robin trochę utykała, ale Gaby też posuwała się chwiejnie, więc przez pierwsze sto metrów podtrzymywały się wzajemnie.
— Naprawdę chciałam cię spytać o ten tatuaż — powiedziała Gaby, kiedy dotarły do brzegu.
Robin przetarła dłonią brzuch, ale bez rezultatu.
— Teraz nie widać, za dużo błota. Spodobał ci się? Gaby chciała powiedzieć coś uprzejmego i niezobowiązującego, ale się rozmyśliła.
— Myślę, że to jedna z najbardziej szkaradnych rzeczy, jakie w życiu widziałam.
— Dokładnie. Daje za to dużo labry.
— Możesz to wyjaśnić? Czy wszystkie czarownice tak się oszpecają?
— Tylko ja. W tym właśnie tkwi labra.
Ostrożnie zeszły do wody i usiadły. Deszcz ustał; w powietrzu unosiła się tylko delikatna mgiełka, a na północy pojawiła się nawet przerwa w pokrywie chmur, przez którą sączyła się odrobina światła.
Gaby nie widziała teraz tatuażu, ale nie potrafiła przestać o nim myśleć. Był groteskowy, niemal przerażający. Odtworzony na podobieństwo rysunku z atłasu anatomicznego, przedstawiał porozcinane tkanki, odchylone z chirurgiczną precyzją i odsłaniające znajdujące się pod spodem organy. Jajniki przypominały zepsute owoce rojące się od robaków. Jajowody były poskręcane w węzły. Najgorszy był obraz macicy. Była napuchnięta, wylewała się z wyrysowanego nacięcia, krew ciekła z poszarpanej rany. Było oczywiste, że uszkodzenie nastąpiło od środka, zupełnie jakby coś wyrwało się przemocą z tego łona. W środku błyszczały czerwone, złe oczy.
Podczas powrotu po ubrania znowu zaczęło solidnie padać. Kiedy Robin upadła, Gaby nie zdziwiła się zanadto, ponieważ grunt był śliski, a obie szły jeszcze niepewnie, obolałe po walce. Kiedy jednak tamta upadła po raz czwarty, Gaby pomyślała, że coś jest nie tak. Dziewczyna zataczała się, drżąc i zaciskając szczęki.
Może ci pomogę — powiedziała w końcu Gaby, nie mogąc tego dłużej znieść.
— Nie, dziękuję. Dam sobie radę.
Po chwili po raz kolejny upadła i nie podnosiła się. Ręce i nogi drżały powolnym rytmem, niezbyt gwałtownie; spojrzenie znieruchomiało. Gaby uklękła i położyła jej rękę pod kolana, drugą pod plecy.
— Nnnn…iee. Nniee.
— Co? Bądź rozsądna, przyjaciółko. Nie mogę cię zostawić na tym deszczu.
Читать дальше