– Nie wyglądasz mi na miłośnika literatury – zauważył Bannon.
– Jakoś sobie radzę – odparł Reacher.
– I ostrzegam przed jakąś prywatną zemstą.
– Duże słowo jak na agenta.
– Nie życzę sobie żadnych niezależnych działań.
Reacher skinął głową.
– Zapamiętam.
Bannon się uśmiechnął.
– Rozwiązałeś już zagadkę?
– Jaką zagadkę?
– Zakładamy, że karabin Vaime był we wtorek w Minnesocie, a wczoraj w Dakocie Północnej. Teraz jest tu,
* przeł. Aleksander Wat
w Waszyngtonie. Z pewnością nie przewieźli go samolotem, bo przewóz broni długiej samolotem wymaga mnóstwa dokumentów. A mieli za mało czasu, by jechać samochodem. Zatem albo jeden z nich był sam w Bismarck z hecklerem & kochem, podczas gdy drugi jechał autem z Minnesoty do Waszyngtonu, wioząc vaime, albo też jeśli obaj byli w Bismarck, to muszą mieć dwa vaime, jeden tam, drugi ukryty tutaj. Jeśli natomiast obaj byli w Bismarck, ale mają tylko jeden karabin, ktoś inny musiał przywieźć go z Minnesoty. W takim wypadku mamy do czynienia z trzema sprawcami, nie dwoma. Nikt nie odpowiedział.
– Muszę porozmawiać ze Swainem – oznajmił Reacher. – Pójdę pieszo, spacer dobrze mi zrobi.
– Idę z tobą – dodała Neagley.
* * *
Maszerowali szybko na zachód pod bezchmurnym niebem, pokonując trzy czwarte kilometra Pennsylvania Avenue. Noc była zimna, przez lekką mgiełkę smogu i pomarańczową miejską łunę przeświecały gwiazdy. W oddali na nieboskłonie wisiał mały księżyc. Ulice były puste. Minęli budynki federalne, przed sobą widzieli rosnący gmach Departamentu Skarbu. Blokady wokół Białego Domu zniknęły. Miasto wyglądało normalnie, zupełnie jakby nic się nie stało.
– Dobrze się czujesz? – spytała Neagley.
– Dopadła mnie rzeczywistość – odparł Reacher. – Starzeję się. Mój umysł zwalnia. Byłem bardzo zadowolony z siebie, że tak szybko dotarłem do Nendicka, w istocie jednak miałem trafić do niego natychmiast, czyli poszło mi fatalnie. To samo z odciskiem kciuka. Godzinami głowiliśmy się nad tym cholernym odciskiem. Więcej, całymi dniami. mNa wszelkie sposoby staraliśmy się go wyjaśnić. I nie dostrzegliśmy prawdziwych zamiarów przeciwnika.
– Ale w końcu zrozumieliśmy.
– A ja czuję się winny, jak zwykle.
– Czemu?
– Powiedziałem Froelich, że dobrze jej idzie. Ale powinienem był jej poradzić, by podwoiła straże na dachu. Jeden agent na rogu, jeden na klatce schodowej. To mogło ocalić jej życie.
Neagley milczała przez sześć, siedem kroków.
– To była jej praca, nie twoja – rzekła w końcu. – Nie
czuj się winny. Nie jesteś odpowiedzialny za wszystkich
na tym świecie.
Reacher nie odpowiedział, po prostu szedł dalej.
– Poza tym udawali policjantów – ciągnęła Neagley. -
Minęliby dwóch wartowników równie łatwo jak jednego.
Nawet dziesięciu; prawdę mówiąc, dokładnie to zrobili.
Musieli, wszędzie wokół roiło się od agentów. Nikt nie
mógł temu zapobiec, żadna zmiana. Tak to bywa i już.
Reacher milczał.
– Gdyby wystawiła dwóch wartowników, zginęliby obydwaj. Kolejna ofiara nikomu by nie pomogła.
– Uważasz, że Bannon wygląda jak gliniarz? – spytał Reacher.
– Myślisz, że jest ich trzech? – odpowiedziała pytaniem Neagley.
– Nie, nie ma szans, to impreza dwuosobowa. Bannon nie dostrzega czegoś bardzo oczywistego. To u niego schorzenie zawodowe.
– Czego nie dostrzega?
– Myślisz, że wygląda jak gliniarz?
Neagley uśmiechnęła się lekko.
– Dokładnie jak gliniarz – odparła. – Pewnie przed przejściem do Biura pracował w policji.
– Co sprawia, że wygląda jak gliniarz?
– Wszystko, każdy najmniejszy szczegół. Ma to we krwi.
Reacher umilkł, szedł naprzód.
– Froelich wspomniała coś przed przyjazdem Armstronga, gdy przemawiała do agentów. Ostrzegała ich, mówiła, że bardzo łatwo sprawiać pozory bezdomnego, ale bardzo trudno wyglądać dokładnie jak bezdomny. Myślę, że podobnie jest z policjantami. Gdybym włożył tweedowy, sportowy płaszcz, szare flanelowe spodnie, zwykłe buty i uniósł złotą odznakę, wyglądałbym jak gliniarz?
– Trochę, ale niedokładnie.
– Lecz ci faceci wyglądają dokładnie jak policjanci. Widziałem jednego z nich i nic mnie nie uderzyło. Wszędzie wchodzą i wychodzą bez jednego pytania.
– To tłumaczyłoby mnóstwo rzeczy – mruknęła Neagley.
– Świetnie czuli się w policyjnym barze z Nendickiem
i z Andrettim.
– Coś jak test Bannona z kaczką. Wyglądają jak gliniarze, chodzą jak gliniarze, gadają jak gliniarze.
– I tłumaczyłoby to, skąd wiedzieli o DNA na kopertach i o komputerach NCIK. Policja wie dobrze, że FBI analizuje wszystkie informacje.
– I broń. Mogli przeniknąć do służb pomocniczych, drużyn SWAT, specjalistów policyjnych. Mieli dostęp do broni, zwłaszcza drugiej klasy, z niestandardowym wyposażeniem.
– Ale wiemy, że to nie są policjanci. Przejrzałeś dziewięćdziesiąt cztery zdjęcia.
– Wiemy, że to nie policjanci z Bismarck – odparł Reacher.
– Może służą gdzie indziej.
Swain nadal na nich czekał. Sprawiał wrażenie nieszczęśliwego, niekoniecznie z powodu czekania. Wyglądał jak ktoś, kto spodziewa się złych wieści i ma takie do przekazania. Popatrzył pytająco na Reachera, który raz jeden skinął głową.
– Nazywa się Andretti – rzekł. – Sytuacja identyczna
jak w przypadku Nendicka. Trzyma się lepiej, ale też nie
będzie mówił.
Swain milczał.
– Punkt dla pana – dodał Reacher. – To pan rozwiązał układankę. A karabin to vaime z lunetą Hensoldta zamiast standardowej Bushnella.
– Nie znam się na broni palnej – przyznał Swain.
– Musi nam pan powiedzieć, co pan wie na temat kampanii. Kto wściekł się na Armstronga?
Odpowiedziała im krótka cisza. Swain odwrócił wzrok.
– Nikt. To, co mówiłem, nie było prawdą. Zakończyłem analizę kilka dni temu. Owszem, zalazł za skórę kilkunastu osobom, ale nie było to nic ważnego, nic nadzwyczajnego.
– Czemu więc pan to powiedział?
– Po prostu chciałem nieco zmylić FBI. Nie uważam, by chodziło o kogoś z nas. Nie podoba mi się, że w ten sposób traktują naszą agencję.
Reacher patrzył na niego bez słowa.
– Zrobiłem to dla Froelich i dla Crosettiego – dodał Swain. – Zasłużyli sobie na lepsze traktowanie.
– Zatem pan ma przeczucie, a my dywiz – podsumował Reacher. – Większość spraw, którymi się zajmowałem, opierała się na mocniejszych podstawach.
– Co teraz zrobimy?
– Zaczniemy szukać gdzie indziej – wtrąciła Neagley. -Skoro to nie sprawa polityczna, to musi być osobista.
– Nie jestem pewien, czy mogę pokazać wam te materiały – mruknął Swain. – Są tajne.
– Jest w nich coś złego?
– Nie. Gdyby było, usłyszelibyście podczas kampanii.
– To w czym problem?
– Jest wierny żonie? – spytał Reacher.
– Tak – odparł Swain.
– A ona jemu?
– Tak.
– Nie oszukuje w finansach?
– Nie.
– Zatem wszystko inne to jedynie historia. Możemy spokojnie się z nią zapoznać.
– Chyba tak.
– Zróbmy to więc.
Szybko podążyli za Swainem do biblioteki, gdy jednak dotarli na miejsce, usłyszeli telefon. Swain podniósł słuchawkę, po czym wręczył ją Reacherowi.
– Stuyvesant do pana – rzekł.
Reacher słuchał minutę, po czym odłożył słuchawkę.
Читать дальше