– W takim razie wiadomości było dziewięć – wtrąciła Neagley. – Bo w tym przypadku powinniśmy dodać też zabójstwa w Minnesocie i Kolorado.
– Niewątpliwie – przyznał Swain. – Widzicie, co mam na myśli? Wszystko sprowadza się do strachu. Każdy najmniejszy element. Załóżmy, że Armstrong od początku wiedziałby o wszystkim. Dostaje pierwszy list, zaczyna się niepokoić. My dostajemy drugi list, niepokój wzrasta. Trafiamy do źródła i co, zaczyna czuć się lepiej? Nie, jeszcze gorzej, bo znajdujemy Nendicka sparaliżowanego ze strachu. Potem zapowiedź demonstracji. Niepokój rośnie.
Następnie dochodzi do demonstracji. Jest porażony ich bezwzględnością.
Reacher milczał, wpatrywał się w podłogę.
– Uważa pan, że przesadnie wszystko analizuję – domyślił się Swain.
Reacher pokręcił głową, nadal patrząc w dół.
– Nie, uważam, że ja za mało wszystko analizuję. Może. Prawdopodobnie. Bo co w tym wszystkim robią odciski kciuka?
– To także drwina, ale innego rodzaju. Przechwałka, zagadka, podpucha. I tak mnie nie złapiecie. Coś w tym stylu.
– Jak długo pracował pan z moim bratem?
– Pięć lat. Tak naprawdę pracowałem dla niego. Mówiąc „z nim”, próbuję jedynie podnieść swój status.
– Był dobrym szefem?
– Był świetnym szefem – odparł Swain. – I w ogóle świetnym facetem.
– I organizował sesje swobodnych skojarzeń?
Swain pokiwał głową.
– Każdy mógł powiedzieć cokolwiek.
– Uczestniczył w nich?
– Zwykle stał z boku.
Reacher uniósł wzrok.
– Powiedział pan, że wszystko sprowadza się do strachu,
każdy, nawet najmniejszy element. A potem, że odciski
kciuka to drwina, ale innego rodzaju. Zatem nie wszystko
jest takie samo, coś jednak się wyróżnia.
Swain wzruszył ramionami.
– Mógłbym nieco naciągnąć tę teorię. Odciski kciuka
budzą strach, bo świadczą o tym, że ci faceci są zbyt przebiegli, by ich złapać. To inny rodzaj strachu, ale nadal
strach.
Reacher odwrócił wzrok, umilkł. Minęło trzydzieści sekund, minuta.
– No dobra, poddaję się – oznajmił. – W końcu się poddaję. Będę taki jak Joe. Mam na sobie jego garnitur, spałem z jego dziewczyną, wciąż spotykam jego dawnych kolegów z pracy. Toteż teraz podrzucę wam z boku moje swobodne skojarzenie, tak jak miał w zwyczaju mój brat.
– Jakie to skojarzenie? – spytała Neagley.
– Uważam, że coś przeoczyliśmy – oznajmił Reacher. -Że coś nam umknęło.
– Co takiego?
– Widzę w głowie różne dziwne obrazy. Na przykład sekretarkę Stuyvesanta pracującą przy biurku.
– Jakie obrazy?
– Uważam, że całkowicie błędnie zinterpretowaliśmy znaczenie odcisku kciuka. Od początku zakładaliśmy, iż wiedzieli, że nie da się go zidentyfikować. Ale myślę, że całkowicie się myliliśmy. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Że spodziewali się, iż go zidentyfikujemy.
– Czemu?
– Bo sądzę, że znaczenie odcisku jest dokładnie takie samo jak znaczenie Nendicka. Dziś rano rozmawiałem z zegarmistrzem. Powiedział mi, skąd pochodzi skwalen.
– Z wątrób rekinów – odparła Neagley.
– I ludzkich nosów – dodał Reacher. – To to samo. Tłuszcz, z którym budzisz się rano, to skwalen, identyczny skład chemiczny.
– I co z tego?
– I to z tego, że uważam, iż nasi przeciwnicy zaryzykowali i przegrali rundę. Przypuśćmy, że wybierzemy losowo mężczyznę w wieku pomiędzy sześćdziesiątką
i siedemdziesiątką. Jakie jest prawdopodobieństwo, że choć raz w życiu pobrano od niego odciski palców?
– Dość duże – odparła Neagley. – Odciski pobiera się wszystkim imigrantom. Jeśli to Amerykanin, zapewne dostał powołanie do wojska podczas wojny w Korei czy Wietnamie. Nawet jeśli tam nie pojechał, zdjęto mu odciski. Z pewnością zdjęto je też, jeśli kiedykolwiek go aresztowano albo jeżeli pracował dla rządu.
– Bądź prywatnej korporacji – wtrącił Swain. – Wiele z nich wymaga odcisków. Banki, firmy handlowe i tak dalej.
– W porządku – rzucił Reacher. – Oto moja teoria. Nie uważam, by odcisk należał do jednego ze sprawców. Myślę, że zostawił go ktoś zupełnie inny, niewinny, przypadkowy człowiek. Ktoś, kogo wybrali losowo. I uważam, że odcisk miał nas doprowadzić wprost do tego człowieka.
W pokoju zapadła cisza. Neagley patrzyła na Reachera.
– Po co? – spytała w końcu.
– Abyśmy znaleźli kolejnego Nendicka – wyjaśnił. – Odcisk widniał na każdym liście, a jego właściciel sam w sobie także był wiadomością, podobnie jak, według Swaina, był nią Nendick. Mieliśmy zidentyfikować odcisk, znaleźć właściciela i zastać dokładną replikę Nendicka: przerażoną ofiarę, zbyt wystraszoną, by cokolwiek powiedzieć. Wiadomość. Lecz czysty przypadek zrządził, że tamci natrafili na kogoś, od kogo nigdy nie pobrano odcisków. Toteż go nie znaleźliśmy.
– Ale przecież było sześć listów – przypomniał Swain. – Od wysłania pierwszego do dostarczenia ostatniego do domu Froelich minęło jakieś dwadzieścia dni. Co to znaczy? Wszystkie listy napisano zawczasu? To zbyt śmiałe założenie.
– Ale możliwe – powiedziała Neagley. – Mogli zostawić odcisk na dziesiątkach różnych wersji, na każdą ewentualność.
– Nie – rzekł Reacher. – Myślę, że nie pisali niczego z góry. Że zatrzymali odcisk, by mieć do niego stały dostęp.
– Jak? – spytał Swain. – Porwali kogoś i więzili jako zakładnika? Ukryli gdzieś? Wożą go wszędzie ze sobą?
– To niewykonalne – dodała Neagley. – Nie mogli oczekiwać, że go znajdziemy, skoro nie ma go w domu.
– Ależ on jest w domu – odparł Reacher. – Nie ma natomiast jego kciuka.
Nikt nie odpowiedział.
– Włączcie komputer – polecił Reacher. – Poszukajcie
w NCIK słowa kciuk.
* * *
– Mamy dużą filię w Sacramento – oznajmił Bannon. -
Trzech agentów jest już w drodze wraz z lekarzem. Za godzinę będziemy wiedzieć.
Tym razem to Bannon do nich przyjechał. Siedzieli w sali konferencyjnej Secret Service. Stuyvesant zajął miejsce u szczytu stołu, Reacher, Neagley i Swain razem z jednej strony, samotny Bannon z drugiej.
– Niesamowity pomysł – dodał Bannon. – Jak by to zrobili? Przechowywali go w zamrażarce?
– Najprawdopodobniej – odparł Reacher. – Odrobinę rozmrażali, pocierali o nos, odciskali na papierze. Tak jak to robi sekretarka Stuyvesanta ze swoją pieczątką. Pewnie z czasem kciuk wysycha i dlatego ślady skwalenu są coraz wyraźniejsze.
– Co to sugeruje? – spytał Stuyvesant. – Zakładając, że
masz rację.
Reacher się skrzywił.
– Możemy zmienić jedno podstawowe założenie. Zapewne od obu pobierano odciski palców i obaj noszą gumowe rękawiczki.
– Dwóch renegatów – dodał Bannon.
– Niekoniecznie naszych – wtrącił Stuyvesant.
– Wyjaśnijcie pozostałe poszlaki – zażądał Bannon.
Stuyvesant milczał, Bannon wzruszył ramionami.
– No dalej, mamy godzinę i nie chcę szukać w niewłaściwym miejscu. Przekonajcie mnie, udowodnijcie, że to zwykli obywatele, a celem jest sam Armstrong.
Stuyvesant zerknął na Swaina, ten jednak milczał.
– Czas płynie – przypomniał Bannon.
– Nie są to najbardziej sprzyjające warunki – odparł Swain. Bannon się uśmiechnął.
– Przekonujecie tylko przekonanych?
Nikt się nie odezwał.
– Nie macie żadnych dowodów – oznajmił Bannon. -Kogo w ogóle obchodzi wiceprezydent? To nikt ważny. Jak brzmiało to powiedzonko: wiadro plwocin?
Читать дальше