się wpakowała. A potem usłyszał miękkie „łup”: pierwszy wytłumiony pocisk uderzył w mur. Kiepski strzał, chybił Armstronga o ponad metr. Prawdopodobnie oddany w pośpiechu. Facet wbiega po schodach, staje w drzwiach, woła cicho Crosettiego. A Crosetti odpowiada. Sprawca czeka, aż Crosetti podejdzie bliżej, może cofa się na klatkę. Crosetti podchodzi i ginie. Ściany nadbudówki tłumią hałas. Sprawca przeskakuje nad ciałem, podbiega zgarbiony wprost do krawędzi dachu, klęka i strzela pospiesznie. Zbyt szybko, zanim zdołał się uspokoić. Toteż chybia o metr. Kula uderza o cegłę, jej odprysk trafia Reachera w policzek. Sprawca reperuje, celuje staranniej, szykując się do drugiego strzału. Otworzył oczy.
– Chcę, żebyś zastanowiła się nad tym jak – rzekł.
– Jak co, dokładnie? – spytała Neagley.
– Jak zdołali odciągnąć Crosettiego z posterunku. Chcę wiedzieć, jak to zrobili.
Przez chwilę Neagley milczała.
– Obawiam się, że teoria Bannona pasuje tu najlepiej -powiedziała w końcu. – Crosetti uniósł wzrok, ujrzał kogoś, kogo poznał.
– Załóżmy, że nie – powiedział Reacher. – Jak inaczej?
– Zastanowię się nad tym. Ty myśl o strzelcu.
Reacher ponownie zamknął oczy. Spojrzał na sąsiedni dach, następnie na stoły. Froelich. Ostatnia minuta jej życia. Przypomniał sobie tryskającą krew i swą natychmiastową, instynktowną reakcję. Groźny ostrzał. Źródło? Uniósł głowę i ujrzał… Co? Krzywiznę pleców bądź ramienia, poruszała się. Kształt i ruch zlewały się w jedno.
– Jego płaszcz – oznajmił. – To, jak układał się na ciele
i poruszał z każdym krokiem.
– Widziałeś już ten płaszcz?
– Tak.
– Kolor?
– Nie wiem. Nie jestem pewien, czy w ogóle miał jakiś kolor.
– Faktura?
– Faktura jest ważna, nie był gruby ani cienki.
– Prążkowany?
Reacher pokręcił głową.
– To nie płaszcz, który widzieliśmy na taśmie z garażu, nie ten człowiek. Ten był wyższy i szczuplejszy. Długi korpus sprawiał, że płaszcz opadał miękko. Chyba też był długi.
– Widziałeś tylko jego ramię.
– Poruszał się jak długi płaszcz.
– Jak dokładnie?
– Energicznie, jakby właściciel biegł szybko.
– Bo pewnie biegł. Przypuszczał, że właśnie zabił Armstronga.
– Nie, jakby zawsze poruszał się energicznie. Był władczy, zdecydowany.
– Wiek?
– Starszy od nas.
– Budowa?
– Średnia.
– Włosy?
– Nie pamiętam.
Cały czas nie otwierał oczu, szukając w pamięci płaszcza. Długi płaszcz, nie gruby, nie cienki. Pozwolił wędrować myślom, ale te nieodmiennie powracały do sklepu w Atlantic City. Widział siebie, jak stoi przed wieszakiem z różnorodnymi okryciami. Pięć minut po podjęciu głupiej,
przypadkowej decyzji, która sprawiła, że nie siedział w tej chwili w spokojnym, cichym pokoju samotnego motelu w La Jolla w stanie Kalifornia.
* * *
Dwadzieścia minut później Reacher się poddał. Gestem poprosił oficera dyżurnego, by podkręcił dźwięk w telewizorze. Właśnie zaczynał się dziennik. Oczywiście wydarzenia w schronisku były wiadomością dnia. Relację rozpoczynał widok portretu Armstronga nad ramieniem prowadzącego. Następnie na ekranie pojawił się materiał, ukazujący Armstronga wyprowadzającego żonę z limuzyny. Stanęli razem uśmiechnięci i ruszyli naprzód. Cięcie. Armstrong trzymał w dłoniach chochelkę i łyżkę, jego twarz rozjaśniał uśmiech. Komentator umilkł na chwilę, pozwalając, by widzowie usłyszeli głos przyszłego wiceprezydenta. „Szczęśliwego Święta Dziękczynienia!” Potem nastąpiło siedem czy osiem sekund ukazujących podawanie posiłków.
A potem to się zdarzyło.
Tłumik sprawił, że nikt nie usłyszał strzału. A ponieważ nie słychać było strzału, operator nie uskoczył, nie zareagował jak zwykle. Obraz był wyraźny, nieruchomy. Brak odgłosu strzału sprawił, że zupełnie nie wiadomo było, czemu Froelich skoczyła nagle na Armstronga. Z przodu wyglądało to nieco inaczej. Po prostu odepchnęła się lewą nogą, przekręciła w bok i w górę. Sprawiała wrażenie zdesperowanej, lecz dziwnie wdzięcznej. Realizatorzy pokazali całą scenę w zwykłym tempie, a potem ponownie, w zwolnionym. Froelich oparła prawą dłoń na lewym ramieniu Armstronga, popychając go w dół, a siebie w górę. Siła rozpędu obróciła ją; Froelich uniosła kolana i po prostu go nimi przewróciła. On upadł, ona podążyła za nim.
Była trzydzieści centymetrów poniżej najwyższego punktu, gdy trafiła ją druga kula.
– Cholera – mruknął Reacher.
Neagley powoli pokiwała głową.
– Była za szybka. Jeszcze ćwierć sekundy i wciąż byłaby dość wysoko, by kula trafiła w kamizelkę.
– Była za dobra.
Na ekranie ponownie pojawiła się cała scena. Trwała zaledwie sekundę. A potem wydarzenia potoczyły się dalej. Operator trwał w miejscu niczym przymurowany. Reacher ujrzał samego siebie. Widział, jak wywraca stoły, jak agenci zaczynają strzelać. Froelich leżała na ziemi poza zasięgiem kamery. Obraz poruszył się gwałtownie, operator uskoczył przed strzałami. Potem jednak znów uniósł obiektyw i ruszył naprzód. Obraz podskakiwał, gdy kamerzysta się o coś potykał. Przez chwilę w obiektywie panował absolutny zamęt. A potem operator znów ruszył naprzód, pragnąc sfilmować postrzeloną agentkę. W polu widzenia pojawiła się twarz Neagley i ekran pociemniał. Znów pojawił się prowadzący. Patrząc wprost w kamerę, oznajmił, że reakcja Armstronga była natychmiastowa i pełna współczucia.
Ujrzeli Armstronga stojącego z żoną przed budynkiem. Reacher rozpoznał parking przed zachodnim skrzydłem Białego Domu. Oboje wciąż mieli na sobie codzienne stroje, zdjęli jednak kamizelki kuloodporne. Ktoś starł krew Froelich z policzka polityka. Armstrong był starannie uczesany, sprawiał wrażenie zdecydowanego. Mówił cichym, opanowanym głosem, niczym zwykły człowiek walczący z potężnymi emocjami. Mówił o głębokim smutku z powodu śmierci dwójki agentów. Wychwalał ich zalety i osiągnięcia. Wyraził głębokie współczucie rodzinom.
Następnie rzekł, iż ma nadzieję, że śmierć agentów zostanie potraktowana jako śmierć w obronie demokracji, nie tylko jego skromnej osoby. Liczył, że może to odrobinę pocieszyć pogrążone w smutku rodziny. A także stać się dla nich powodem do dumy. Przyrzekł szybką i surową karę dla sprawców zbrodni. Zapewnił Amerykę, że żaden akt przemocy czy zastraszania nie wpłynie na pracę rządu i że zmiana administracji odbędzie się zgodnie z planem. Zakończył jednak mówiąc, iż na znak niezwykłego szacunku pozostanie w Waszyngtonie i odwoła wszystkie spotkania, póki nie weźmie udziału w pogrzebie swej bliskiej przyjaciółki i szefowej ochrony osobistej. Oświadczył, że pogrzeb odbędzie się w niedzielę rano, na małym wiejskim cmentarzu w miasteczku w stanie Wyoming zwanym Grace – wspaniała metafora, ukazująca wielkość Ameryki.
– Co za nadęty palant – mruknął oficer dyżurny.
– Nie, jest w porządku – odparł Reacher.
Prowadzący przeszedł do wyników pierwszej rundy rozgrywek futbolowych. Oficer dyżurny ściszył dźwięk i odszedł. Reacher ponownie zamknął oczy. Pomyślał o Joem, potem o Froelich, o nich razem. Znów wrócił myślami na miejsce zbrodni. Spojrzał w górę. Obłok krwi Froelich w powietrzu, opadający łukiem. Krzywizna, krzywizna ramienia strzelca uciekającego, odskakującego, odbiegającego. Płaszcz oddalał się wraz z nim. Płaszcz. Ponownie odtworzył całą scenę, tak jak stacja telewizyjna taśmę. Zatrzymał obraz na płaszczu i już wiedział. Szeroko otworzył oczy.
Читать дальше