– Jak wygląda sytuacja? – spytał.
– Dwie ofiary śmiertelne – odparł cicho Stuyvesant. -Wartownik na dachu magazynu i sama M.E. Oboje zginęli na miejscu.
Żona Armstronga odwróciła głowę, jakby ktoś wymierzył jej policzek.
– Złapaliście ludzi, którzy to zrobili? – zapytał Armstrong.
– FBI kieruje poszukiwaniami. To tylko kwestia czasu.
– Chcę pomóc – rzucił Armstrong.
– Pomoże pan – wtrącił Reacher.
– Co mogę zrobić?
– Może pan wydać oficjalne oświadczenie – oznajmił Reacher. – Natychmiast. Tak by sieci telewizyjne zdążyły je umieścić w wieczornych dziennikach.
– Co mam powiedzieć?
– Ma pan powiedzieć, że z szacunku dla pamięci dwojga nieżyjących agentów odwołuje pan wakacje w Dakocie Północnej. Ma pan powiedzieć, że zaszyje się pan w swym domu w Georgetown i pozostanie tam aż do dnia pogrzebu szefowej ochrony w jej rodzinnym mieście w stanie Wyoming, w niedzielę rano. Proszę dowiedzieć się, jak się nazywa miasto i wymienić tę nazwę, głośno i wyraźnie.
Armstrong ponownie skinął głową.
– W porządku – rzekł. – Chyba mogę to zrobić. Ale czemu?
– Bo nie spróbują więcej w Waszyngtonie. Nie przy ochronie, jaką będzie pan miał u siebie w domu. Wrócą do swej nory i zaczną czekać. Będę miał czas do niedzieli, by ich odnaleźć.
– Pan? A FBI ich dzisiaj nie znajdzie?
– Jeśli znajdzie, super. Wówczas będę mógł odejść.
– A jeśli nie?
– Wtedy sam ich znajdę.
– A jeżeli się panu nie uda?
– Nie przewiduję takiej możliwości. Ale gdyby jednak,
zjawią się w Wyoming, by spróbować ponownie, na pogrzebie Froelich. A ja będę na nich czekał.
– Nie – wtrącił Stuyvesant – nie mogę na to pozwolić. Oszalałeś? Nie możemy zabezpieczyć takiej imprezy, dysponując zaledwie siedemdziesięcioma dwiema godzinami. I nie mogę użyć osoby chronionej jako przynęty.
– Nie będzie musiał tam jechać – odparł Reacher. – Prawdopodobnie w ogóle nie dojdzie do pogrzebu. Wystarczy,
żeby to powiedział.
Armstrong pokręcił głową.
– Nie mogę zapowiedzieć czegoś takiego, jeśli nie będzie
pogrzebu. A jeśli pogrzeb się odbędzie, nie mogę powiedzieć,
że wezmę w nim udział, a potem się tam nie zjawić.
– Jeśli chce pan pomóc, to właśnie musi pan zrobić.
Armstrong nie odpowiedział.
* * *
Zostawili Armstrongów w piwnicy zachodniego skrzydła i pod eskortą wrócili do suburbana. Słońce wciąż świeciło, niebo nadal było czyste i niebieskie, budynki białe i złociste. Piękny pogodny dzień.
– Zawieź nas z powrotem do motelu – poprosił Reacher. – Chcę wziąć prysznic, a potem muszę się spotkać z Bannonem.
– Czemu? – spytał Stuyvesant.
– Bo jestem świadkiem – odparł Reacher. – Widziałem strzelca na dachu. Kawałek pleców, gdy się odsuwał.
– Masz opis?
– Niedokładnie – odparł Reacher. – Widziałem go tylko przez moment. Nie potrafiłbym go opisać, ale coś w jego sposobie poruszania się mnie uderzyło. Widziałem go już wcześniej.
Reacher ściągnął ubranie, sztywne, zimne i lepkie od krwi. Rzucił je na dno szafy. Wszedł do łazienki, odkręcił prysznic. Brodzik pod jego stopami zabarwił się czerwienią, potem różem, w końcu płynęła już tylko czysta woda. Dwukrotnie umył włosy, ogolił się starannie. Włożył kolejną koszulę Joego i jego garnitur. Aby uczcić Froelich, dołożył wojskowy krawat, który mu kupiła. Potem wyszedł z pokoju.
Neagley czekała już w holu, ona także się przebrała. Nałożyła czarny kostium. Stara wojskowa zasada: w razie wątpliwości ubierać się oficjalnie. Nalała mu kawy. Rozmawiała z jednym z szeryfów. Byli nowi, zapewne dzienna zmiana.
– Stuyvesant właśnie wraca – poinformowała go. – Potem pojedziemy na spotkanie.
Reacher skinął głową. Szeryfowie w jego obecności milczeli, niemal z szacunkiem – nie wiedział, czy do niego, czy do Froelich.
– Paskudna sprawa – mruknął jeden z nich.
Reacher odwrócił wzrok.
– Tak, chyba tak – odparł. Potem spojrzał wprost na rozmówcę. – Ale cóż, tak to już bywa.
Neagley uśmiechnęła się przelotnie. Stara wojskowa zasada: w razie wątpliwości udawaj, że nic się nie stało.
* * *
Stuyvesant zjawił się godzinę później. Zawiózł ich do Budynku Hoovera. Równowaga sił uległa zmianie. Zabójstwo agentów rządowych to przestępstwo federalne, toteż FBI przejęło sprawę. Teraz chodziło już tylko o pościg. Bannon wyszedł po nich do głównego holu i windą zawiózł do sali konferencyjnej. Wyglądała lepiej niż ta w Departamencie Skarbu – miała drewnianą boazerię i okna. Pośrodku ustawiono długi stół, a na nim szklanki i butelki wody mineralnej. Bannon zachowywał się podejrzanie demokratycznie, unikając miejsca u szczytu stołu. Bez słowa usiadł ciężko z boku. Neagley zajęła miejsce po tej samej stronie, dwa krzesła dalej. Reacher siadł naprzeciw niej, Stuyvesant trzy krzesła od Reachera. Bez pytania nalał sobie szklankę wody.
– Paskudny dzień – zaczął Bannon. – Moja agencja chciałaby przekazać waszej agencji najserdeczniejsze kondolencje.
– Nie znaleźliście ich – powiedział Stuyvesant.
– Mamy informacje od patologa – oznajmił Bannon. -Crosetti został zabity strzałem w głowę natowskim pociskiem 7,62. Zginął natychmiast. Froelich: postrzał z tyłu, w kark, z tej samej broni. Kula rozerwała jej tętnicę szyjną, ale pewnie już o tym wiecie.
– Nie znaleźliście ich – powtórzył Stuyvesant.
Bannon pokręcił głową.
– Jest Święto Dziękczynienia – rzekł. – Ma to plusy i minusy. Główny minus jest taki, że brak nam personelu. Wam
także. I policji, i wszystkim innym. Główny plus: w mieście także było pusto. W sumie z nawiązką równoważyło
to nasze braki w ludziach. W ciągu pięciu minut zyskaliśmy przewagę w całym mieście.
– Ale ich nie znaleźliście.
Bannon ponownie pokręcił głową.
– Nie – przyznał – nie znaleźliśmy. Oczywiście wciąż
szukamy, ale bądźmy realistami. Musimy zakładać, że są
już poza Dystryktem Columbii.
– Super – mruknął Stuyvesant.
Bannon się skrzywił.
– Też nie skaczemy z radości, ale ochrzanienie nas niczego nie zmieni. Ponieważ odpowiemy tym samym. Ktoś przedostał się przez kordon – wasz kordon. Ktoś zmylił waszego człowieka na dachu. – Mówiąc to, patrzył wprost na Stuyvesanta.
– Zapłaciliśmy za to – odrzekł Stuyvesant. – Z nawiązką.
– Jak to się stało? – spytała Neagley. – Jak się tam dostali?
– Nie od frontu – odparł Bannon. – Front obserwowało całe mnóstwo gliniarzy. Niczego nie widzieli, a z pewnością nie zasnęli jednocześnie wszyscy w krytycznej chwili. Z tyłu też nie. Ulicy po obu stronach pilnowało po dwóch policjantów, pieszo i w radiowozie. Cała czwórka twierdzi, że nikogo nie widziała, i wierzymy im. Uważamy zatem, że sprawcy dostali się do budynku przecznicę dalej. Przeszli przez budynki, tylnymi drzwiami w alejkę, przebiegli trzy metry, weszli z tyłu magazynu i wspięli się po schodach. Bez wątpienia wydostali się tą samą drogą. Ale wtedy pewnie już biegli.
– Jakim cudem odciągnęli Crosettiego? – spytał Stuyvesant. – To był dobry agent.
– Owszem – potwierdził Reacher. – Podobał mi się.
Bannon ponownie wzruszył ramionami.
– Zawsze jest jakiś sposób.
Potem rozejrzał się po sali, jak wtedy gdy chciał, by słuchacze zrozumieli, że w jego słowach kryje się coś więcej. Nikt nie odpowiedział.
Читать дальше