– Przynieście karabin – polecił Bannon.
Dostarczona z laboratorium broń wciąż roztaczała wokół siebie silną woń rozgrzanych oparów kleju, których działaniu poddano ją w nadziei, że ujawnią ślady odcisków palców. Kanciasty, matowy karabin nie wyglądał zbyt imponująco. Pomalowano go fabryczną, czarną farbą epoksydową. Miał krótki, solidny zamek i względnie krótką lufę, którą wydłużał gruby tłumik. Przymocowano do niego potężną lunetkę.
– Niewłaściwa luneta – zauważył Reacher. – To hensoldt. Vaime jest wyposażony w bushnelle.
– Owszem, zmodyfikowano go – potwierdził jeden z techników. – Już to odnotowaliśmy.
– Fabrycznie? Mężczyzna pokręcił głową.
– Wątpię – rzekł. – Znakomita robota, ale nie fabryczna.
– Co to znaczy? – spytał Bannon.
– Nie jestem pewien – odparł Reacher.
– Czy hensoldt jest lepszy niż bushnell?
– Raczej nie. Jedno i drugie to świetny sprzęt. Tak jak BMW i mercedes czy canon i nikon.
– Może zatem chodzi o osobiste preferencje?
– Na pewno nie, jeśli ten ktoś pracuje dla rządu. Co byś powiedział, gdyby jeden z twoich fotografów przyszedł do ciebie i oznajmił: nie chcę nikona, którego dostałem, wolałbym canona?
– Pewnie kazałbym mu spadać.
– Właśnie. Pracuje się z tym, co się ma. Wątpię zatem, by ktoś przyszedł do zbrojowni swego departamentu i poprosił, aby zbrojmistrz wyrzucił wartego tysiąc dolarów bushnella, dlatego że on woli hensoldta za tysiąc dolarów.
– Skąd więc ta zmiana?
– Nie jestem pewien – powtórzył Reacher. – Może z powodu uszkodzenia. Jeśli upuści się karabin, można bez trudu uszkodzić lunetę. Ale w zbrojowni państwowej użyto by innego bushnella. Agencje rządowe kupują nie tylko karabiny, lecz też całą masę części zamiennych.
– Przypuśćmy, że im zabrakło, że lunety często ulegają uszkodzeniu.
– Wówczas pewnie mogliby wziąć hensoldta. Hensoldt zwykle jest na wyposażeniu karabinów SIG. Musicie sprawdzić listy. Zobaczcie, czy jest na nich ktoś, kto kupuje dla swych snajperów zarówno vaime, jak i SIG-i.
– Czy SIG także jest wytłumiony?
– Nie – odparł Reacher.
– Czyli proszę – powiedział Bannon. – Jakaś agencja potrzebuje dwóch różnych karabinów snajperskich. Kupuje zatem wytłumione karabiny Vaime i niewytłumione SIG-i. Dwie różne lunetki w magazynie. Kończą im się bushnelle, używają hensoldtów.
– Możliwe – przytaknął Reacher. – Możesz popytać. Pytaj dokładnie, czy ktokolwiek zakładał lunetę Hensoldta
na karabin Vaime. A jeśli nie, zacznij pytać u rusznikarzy.
Najpierw tych drogich, to rzadka broń. Może dowiemy się
czegoś ważnego.
Stuyvesant patrzył w przestrzeń. Układ jego ramion zdradzał troskę.
– O co chodzi? – spytał Reacher.
Starszy mężczyzna otrząsnął się i pokręcił głową z wyrazem rezygnacji.
– Obawiam się, że kupiliśmy też SIG-i – powiedział cicho. – Dokonaliśmy zakupu SG550s jakieś pięć lat temu.
Niewytłumione karabinki szturmowe. Ale ich nie używaliśmy, bo po przełączeniu na ogień ciągły robią się niecelne, a my pracujemy w tłumie. Trafiły do magazynów. Te
raz wszędzie używamy broni Vaime, więc z pewnością
zostało mnóstwo części do SIG-ów.
W sali zapadła cisza. Nagle ponownie zadzwonił telefon Bannona, radosna, piskliwa uwertura, a potem cisza. Bannon przyłożył komórkę do ucha, rzucił krótkie „tak?” i zaczął słuchać.
– Rozumiem – powiedział po chwili.
– Lekarz potwierdza? – zapytał. Słuchał.
– Rozumiem.
– Chyba tak.
– Dwóch?
– W porządku – zakończył i wyłączył telefon. – Na górę – polecił. Był bardzo blady.
Stuyvesant, Reacher i Neagley poszli za nim do windy i wjechali do sali konferencyjnej. Bannon usiadł u szczytu stołu, pozostali obok siebie przy drugim końcu, jakby nie chcieli być zbyt blisko najnowszych wieści. Niebo za
oknami pociemniało; Święto Dziękczynienia dobiegało końca.
– Nazywa się Andretti – zaczął Bannon. – Siedemdziesiąt trzy lata, emerytowany stolarz, emerytowany członek ochotniczej straży pożarnej. Ma wnuczki. Stąd wziął się nacisk.
– Mówi? – spytała Neagley.
– Trochę – odparł Bannon. – Najwyraźniej jest nieco twardszy niż Nendick.
– Jak to wyglądało?
– Często chodzi do policyjnego baru pod Sacramento, to nawyk z czasów służby w straży pożarnej. Spotkał tam dwóch mężczyzn.
– Policjantów? – spytał Reacher.
– Podobnych do policjantów – odparł Bannon. – Tak ich opisał. Zaczęli rozmawiać, pokazywać sobie zdjęcia rodzinne. Mówili o tym jak parszywy jest świat i co by zrobili, żeby ochronić przed nim swe rodziny. Wszystko szło bardzo stopniowo.
– I?
– Na jakiś czas zamknął się w sobie, ale wtedy nasz lekarz obejrzał uważnie jego rękę. Lewy kciuk został usunięty chirurgicznie. No, nie do końca chirurgicznie. Coś po
między odcięty i odrąbany, tak twierdzi nasz człowiek. Ale
starano się zrobić to czysto. Andretti upierał się przy wersji
z wypadkiem przy pracy. Nasz lekarz oznajmił, że nie ma
mowy, by zrobiła to piła. Absolutnie nie ma mowy. Andretti
jakby ucieszył się, że mu zaprzeczył, i znów zaczął mówić.
– I?
– Mieszka sam, wdowiec. Dwaj podobni do gliniarzy
faceci wprosili się do niego. Zaczęli pytać: „Co ty byś zrobił, by ochronić swoją rodzinę? Co byś zrobił, jak daleko
się posunął?”. Z początku były to pytania czysto retoryczne, a potem nagle stały się praktyczne. Powiedzieli mu, że straci albo kciuk, albo swoje wnuczki. Wybór należy do niego. Przytrzymali go i zrobili to. Zabrali mu zdjęcia i notes z adresami. Poinformowali, że wiedzą już, jak wyglądają jego wnuczki i gdzie mieszkają. Że wytną im jajniki, tak jak właśnie obcięli mu kciuk. A on oczywiście uwierzył. W końcu to logiczne, właśnie go okaleczyli. Ukradli z kuchni przenośną lodówkę i trochę lodu z zamrażarki. Potem wyszli, a on pojechał do szpitala. Odpowiedziała mu cisza.
– Opis? – spytał Stuyvesant.
Bannon pokręcił głową.
– Za bardzo się boi – rzekł. – Moi ludzie proponowali, że obejmą całą rodzinę programem ochrony świadków, ale nie chwycił przynęty. Przypuszczam, że nic więcej nie dostaniemy.
– Ślady w domu?
– Andretti wszystko dokładnie sprzątnął. Zmusili go, patrzyli, jak to robi.
– A w barze? Ktoś ich widział?
– Spytamy, ale minęło już prawie sześć tygodni. Nie liczyłbym na zbyt wiele.
Długą chwilę wszyscy milczeli.
– Reacher? – rzuciła w końcu Neagley.
– Co?
– O czym myślisz? Wzruszył ramionami.
– Myślę o Dostojewskim – odparł. – Dopiero co znalazłem egzemplarz „Zbrodni i kary”, który posłałem Joemu
w prezencie urodzinowym. Pamiętam, że o mało nie kupiłem zamiast tego „Braci Karamazow”. Czytałaś tę książkę?
Neagley pokręciła głową.
– Opowiada między innymi o tym, co Turcy robili w Bułgarii – wyjaśnił. – Gwałty, mordy, rabunki. Rano wieszali więźniów, którzy przez całą noc czekali przybici za uszy do płotów. Rzucali w powietrze niemowlęta i nabijali na bagnety. Twierdzili, że najlepiej robić to na oczach matek. Wszystko to pozbawiło Iwana Karamazowa większości złudzeń. Powiedział wtedy: „Zwierzę nigdy nie potrafi być tak okrutne jak człowiek, tak artystycznie, tak po mistrzowsku, tak wyszukanie okrutne.”* A potem pomyślałem o tych dwóch facetach, którzy zmusili Andrettiego, by na ich oczach posprzątał dom. Pewnie musiał to robić jedną ręką, z trudem sobie radził. Dostojewski przelał swe uczucia w książkę, ja nie mam takiego talentu. Myślę zatem, że znajdę tych ludzi i przekonam ich, że niesłusznie postępują; wykorzystam w tym celu swój talent i wszystkie zdolności.
Читать дальше