– Jakie są objawy? – pytała dalej Walling.
– Oparzenia państwo widzą. To jednak najmniejszy problem. Poważniejsze są obrażenia wewnętrzne. Przestaje działać układ odpornościowy, większa część nabłonka żołądkowego uległa uszkodzeniu. Układ pokarmowy nie pracuje. Ustabilizowaliśmy go, ale nie mam zbyt wielkiej nadziei. Rozmiar urazów doprowadził do zatrzymania akcji serca. Piętnaście minut temu był tu zespół reanimacyjny.
– Ile czasu po ekspozycji mogą wystąpić te objawy produro… czy jak to się nazywa? – zapytał Bosch.
– Prodromalne. W ciągu godziny od pierwszej ekspozycji.
Bosch spojrzał na człowieka leżącego pod plastikowym baldachimem. Przypomniał sobie, co powiedział kapitan Hadley, gdy Samir umierał na podłodze swojego pokoju do modlitwy. „Spływa do ścieku". Wiedział, że mężczyzna na szpitalnym łóżku też już tam spływa.
– Może nam pani powiedzieć, kto to jest i gdzie go znaleziono? -spytał Bosch.
– Ratownicy powiedzą państwu, gdzie go znaleźli – odrzekła doktor Garner. – Nie miałam czasu się tym zajmować. Słyszałam tylko, że znaleziono go leżącego na ulicy. Jeżeli natomiast chodzi o nazwisko…
Uniosła podkładkę i odczytała z kartki:
– Digoberto Gonzalves, czterdzieści jeden lat. Nie mam tu jego adresu. W tym momencie nic więcej nie wiem.
Walling odeszła na bok, ponownie wyciągając telefon. Bosch domyślił się, że chce podać nazwisko swoim ludziom, żeby sprawdzili je w bazach danych terrorystów.
– Co się stało z jego ubraniem? – zapytał lekarki. – Gdzie jest jego portfel?
– Ubranie i wszystkie rzeczy usunięto z oddziału ze względu na zagrożenie radiologiczne.
– Ktoś je przeglądał?
– Nie, nikt nie chciał ryzykować.
– Dokąd je zabrano?
– Dowie się pan od personelu pielęgniarskiego.
Wskazała stanowisko pielęgniarek znajdujące się pośrodku sali. Bosch ruszył w tę stronę. Dyżurna pielęgniarka poinformowała go, że wszystkie rzeczy pacjenta umieszczono w pojemniku z odpadkami medycznymi, który następnie zabrano do spalarni. Nie wiadomo, czy tak nakazywały szpitalne przepisy o zagrożeniu skażeniem, czy zrobiono tak wyłącznie ze strachu przed niewiadomymi związanymi z osobą Gonzalvesa.
– Gdzie jest spalarnia?
Zamiast wskazać mu drogę, pielęgniarka wezwała ochroniarza i poprosiła go, by zaprowadził Boscha do spalarni. Zanim Bosch odszedł, zawołała go Walling.
– Weź to – powiedziała, podając mu monitor promieniowania, który zdjęła z paska. – I pamiętaj, zaraz tu będzie zespół radiologiczny. Sam lepiej nie ryzykuj. Jeżeli włączy się alarm, wycofaj się. Mówię poważnie. Masz się wycofać.
– Rozumiem.
Bosch włożył urządzenie do kieszeni. Razem z ochroniarzem szybko wyszli na korytarz, a potem schodami zeszli do piwnicy. Następnie skręcili w kolejny korytarz, który sięgał co najmniej przeciwległego końca budynku.
Gdy dotarli do spalarni, pomieszczenie było puste, a w piecu nie paliły się żadne odpady medyczne. Na podłodze stał metalowy pojemnik wysokości jednego metra. Pokrywa była zabezpieczona taśmą z napisem UWAGA: NIEBEZPIECZNE ODPADY.
Bosch wyciągnął klucze, przy których nosił niewielki scyzoryk. Kucnął obok pojemnika i przeciął taśmę. Kątem oka dostrzegł, jak ochroniarz cofa się o krok.
– Może zaczeka pan na zewnątrz – powiedział Bosch. – Nie ma potrzeby, żebyśmy obaj…
Zanim zdążył skończyć zdanie, usłyszał trzask zamykanych drzwi.
Spojrzał na pojemnik, głęboko nabrał powietrza i zdjął pokrywę. Zobaczył wrzucone byle jak ubranie Digoberta Gonzalvesa.
Wyciągnął z kieszeni monitor, który dała mu Walling, i niczym czarodziejską różdżką pomachał nim nad pojemnikiem. Aparat nie wydał żadnego sygnału. Bosch wypuścił powietrze, po czym jednym płynnym ruchem, jak gdyby opróżniał kosz na śmieci, obrócił pojemnik i wysypał jego zawartość na betonową posadzkę. Odrzucił pojemnik na bok i jeszcze raz wykonał aparatem parę okrężnych ruchów nad ubraniem. Alarm milczał.
Odzież Gonzalvesa została rozcięta nożyczkami. Składała się z pary brudnych dżinsów, flanelowej koszuli, T-shirtu, bielizny i skarpet. Stroju dopełniała para butów roboczych, których sznurowadła także przecięto nożyczkami. Na podłodze między rzeczami leżał mały portfel z czarnej skóry.
Bosch zaczął od ubrań. W kieszeni koszuli znalazł długopis i ciśnieniomierz do opon. Z tylnej kieszeni dżinsów wyciągnął rękawice robocze, a z lewej przedniej kieszeni klucze i telefon komórkowy.
Pomyślał o oparzeniach, które widział na prawym biodrze i ręce Gonzalvesa. Kiedy jednak zajrzał do prawej przedniej kieszeni dżinsów, nie znalazł cezu. Kieszeń była pusta.
Bosch położył komórkę i klucze obok portfela. Na jednym z kluczy zauważył logo Toyoty. Wiedział już, że w grę wchodzi samochód. Otworzył telefon i próbował odnaleźć spis numerów, ale nie potrafił sobie poradzić z aparatem. Odłożył go na bok i otworzył portfel.
Niewiele w nim było. Zobaczył meksykańskie prawo jazdy z nazwiskiem i fotografią Digoberta Gonzalvesa. Pochodził z Oaxaca. W jednej z przegródek Bosch znalazł zdjęcia kobiety i trojga małych dzieci – przypuszczał, że zrobiono je w Meksyku. Nie było zielonej karty ani certyfikatu obywatelstwa. Gonzalves nie miał kart kredytowych, a w części przeznaczonej na gotówkę tkwiło tylko sześć banknotów dolarowych oraz kilka kwitów z lombardów w Dolinie.
Bosch położył portfel obok telefonu, wstał i wyciągnął swoją komórkę. Szybko odnalazł w spisie numer Walling.
Odebrała natychmiast.
– Sprawdziłem jego rzeczy. Ani śladu cezu.
Nie było odpowiedzi.
– Rachel, mówię…
– Tak, słyszałam. Po prostu żałuję, że nie znalazłeś cezu, Harry. Szkoda, że to jeszcze nie koniec.
– Ja też żałuję. Znalazłaś coś na to nazwisko?
– Jakie nazwisko?
– Gonzalves. Kazałaś je sprawdzić, nie?
– Ach, tak. Nie, nic nie ma. Zupełnie nic, nawet prawa jazdy. Nazwisko musi być fałszywe.
– Mam tu meksykańskie prawo jazdy. Wydaje mi się, że facet jest nielegalnym imigrantem.
Zastanowiła się nad tym.
– Podobno Nassar i El-Fayed dotarli tu przez Meksyk. Może tu się kryje związek. Może ten facet z nimi pracował.
– Nie wiem, Rachel. Miał ubranie robocze. Robocze buty. Chyba po prostu…
– Harry, muszę kończyć. Jest już mój zespół.
– Dobra. Wracam do ciebie.
Bosch włożył telefon do kieszeni, po czym wrzucił ubrania i buty z powrotem do pojemnika. Portfel, klucze i komórkę położył na wierzchu i wyszedł ze spalarni, zabierając ze sobą pojemnik. W długiej drodze przez korytarz ponownie wyciągnął telefon i zadzwonił do miejskiego centrum powiadamiania ratunkowego. Zapytał dyżurną o szczegóły wezwania karetki, która przywiozła Gonzalvesa do „Queen of Angels" i poproszono go, żeby zaczekał.
Bosch zdążył pokonać schody i dotrzeć na izbę przyjęć, gdy dyżurna odezwała się ponownie.
– Zgłoszenie, o które pan pytał, przyjęto o dziesiątej pięć. Ktoś zadzwonił z telefonu zarejestrowanego na punkt Easy Print przy Cahuenga Boulevard dziewięćset trzydzieści i zawiadomił, że na parkingu leży człowiek. Do wezwania wyjechali ratownicy z posterunku straży pożarnej numer pięćdziesiąt cztery. Byli na miejscu po sześciu minutach i dziewiętnastu sekundach. Coś jeszcze?
– Jakie jest najbliższe skrzyżowanie?
Po chwili dyżurna poinformowała go, że najbliższą poprzeczną ulicą jest Lankershim Boulevard. Bosch podziękował jej i się rozłączył.
Читать дальше