– Owszem.
– Jestem Irv Wingate, wuj Samanthy. Poznaliśmy się w zeszłym roku na wiosennych występach w szkole. Podała mu rękę.
Wingate streścił historię wypadku. – Boże, nie – wyszeptała pani Nagler. – Tak mi przykro. – Jest tam teraz Kathy, moja żona – powiedział Irv. – Przyjechałem po Samanthę.
– Oczywiście.
Mimo swego współczucia pani Nagler rządziła w szkole twardą ręką i nie zamierzała odstąpić od obowiązujących reguł. Pochyliła się nad komputerem i wstukała coś palcami o krótko obciętych i pozbawionych lakieru paznokciach. Zerknęła na monitor i powiedziała:
– Jest pan na liście krewnych upoważnionych do odbierania Samanthy. – Wcisnęła kolejny klawisz, a na ekranie pojawiło się zdjęcie Irvinga Wingate’a z prawa jazdy. Dyrektorka porównała jego twarz – wszystko świetnie się zgadzało. – Obawiam się jednak, że musimy sprawdzić jeszcze jedną rzecz – powiedziała. – Mogę zobaczyć pańskie prawo jazdy?
– Oczywiście. – Irv pokazał jej dokument. Zdjęcie zgadzało się z rzeczywistością i fotografią w komputerze.
– Przykro mi, ale jeszcze jedno. Wie pan, że pański brat przykładał wielką wagę do zabezpieczeń.
– Ach tak, naturalnie. Hasło. SHEP – szepnął do pani Nagler. Dyrektorka skinęła głową. Irv utkwił spojrzenie w oknie, patrząc na promienie słońca padające na żywopłot z bukszpanu. – Tak wabił się pierwszy airedäle terier Donalda. Dostaliśmy go, kiedy Don miał dwanaście lat. Shep to był wspaniały pies. Don dalej hoduje airedale.
– Wiem – odrzekła ze smutkiem pani Nagler. – Czasem wymieniamy się w e-mailach zdjęciami naszych psów. Mam dwa wyżły weimarskie.
Głos jej zadrżał i powstrzymując smutne myśli, zadzwoniła do nauczycielki dziewczynki i poprosiła ją, by przyprowadziła do holu Samanthę.
– Proszę o niczym nie mówić Sammie – powiedział Irv. – Sam jej powiem w drodze.
– Oczywiście.
– Zatrzymamy się gdzieś na śniadanie. Najbardziej lubi Egg McMuffiny.
Słysząc to, Amy stłumiła szloch.
– Jadła je na wycieczce klasowej do Yosemite… – Zasłoniła oczy i przez chwilę płakała bezgłośnie.
Azjatka – prawdopodobnie nauczycielka Samanthy – przyprowadziła chudą rudowłosą dziewczynkę. Pani Nagler uśmiechnęła się i powiedziała:
– Przyszedł twój wujek Irving.
– Irv – poprawił ją Wingate. – Nazywa mnie wujkiem Irvem. Cześć, Sammie.
– Jeju, ale szybko ci wąsy odrosły. Wingate się zaśmiał.
– Ciocia Kathy mówi, że wyglądam bardziej dystyngowanie. – Kucnął. – Posłuchaj, mama i tata postanowili, że możesz sobie dzisiaj zrobić wolne. Pojedziemy spędzić z nimi dzień w Napa. – Pojechali do winnicy?
– Zgadza się.
Dziewczynka zmarszczyła brwi, krzywiąc piegowatą twarz. – Tata mówił, że pojadą dopiero w przyszłym tygodniu. Przez malarzy.
– Zmienili zdanie. A ty pojedziesz tam ze mną.
– Super!
– Idź teraz po książki, dobrze? – powiedziała nauczycielka. Dziewczynka odbiegła, a pani Nagler streściła nauczycielce, co się stało.
– Och, nie – szepnęła kobieta, przyjmując ze zgrozą wiadomość o tragedii. Kilka minut później wróciła Samantha, taszcząc na ramieniu ciężką torbę. Razem z wujkiem Irvem ruszyła do drzwi. Recepcjonistka zwróciła się do pani Nagler:
– Dzięki Bogu, że będzie w dobrych rękach.
Irv Wingate musiał to słyszeć, bo odwrócił się i skinął głową. Recepcjonistce zdawało się przez chwilę, że uśmiechnął się w dziwny sposób, jak gdyby z mściwym triumfem. Uznała jednak, że się pomyliła, składając to na karb okropnego stresu, jaki przeżywał ten biedak.
– Wstawaj – odezwał się burkliwy głos.
Gillette otworzył oczy i spojrzał na Franka Bishopa, ogolonego i po prysznicu, który odruchowo wpychał do spodni niesforną połę koszuli.
– Jest wpół do dziewiątej – powiedział Bishop. – Pozwalają wam spać do tej godziny w więzieniu?
– Zasnąłem dopiero po czwartej – wyjęczał haker. – Niewygodnie mi było. Ale chyba nic w tym dziwnego, co? – Wskazał wymownie na żelazne krzesło, do którego przykuł go Bishop.
– Pomysł z krzesłem i kajdankami był twój.
– Nie sądziłem, że zrozumiesz to dosłownie.
– A jak to inaczej rozumieć? – odparł Bishop. – Albo kogoś przykuwasz do krzesła, albo nie.
Detektyw uwolnił Gillette’a z kajdanek i haker podniósł się zesztywniały, masując nadgarstek. Poszedł do kuchni, gdzie nalał sobie kawy i wziął wczorajszego obwarzanka.
– Nie macie tu przypadkiem pop-tartów? – zawołał Gillette, wracając do głównego biura.
– Nie wiem – odpowiedział Bishop. – Nie jestem tu u siebie, pamiętasz? Poza tym nie przepadam za słodyczami. Ludzie powinni jeść na śniadanie bekon i jajka. Wiesz, coś konkretnego. – Pociągnął łyk kawy. – Przyglądałem ci się, jak spałeś.
Gillette nie wiedział, jak ma to rozumieć. Uniósł pytająco brew.
– Pisałeś przez sen na komputerze.
– Stukałem. Już się nie mówi „pisać na komputerze”.
– Wiedziałeś, że to robisz? Haker skinął głową.
– Ellie często mi o tym mówiła. Czasami mam sny w kodzie.
– Co?
– Widzę skrypt – wiesz, kod źródłowy programu. W Basicu, C++ albo Javie. – Rozejrzał się. – Gdzie są wszyscy?
– Linda i Tony już jadą. Miller też. Linda ciągle nie została babcią. Patricia Nolan dzwoniła z hotelu. – Na moment utkwił wzrok w oczach Gillette’a. – Pytała, czy nic ci nie jest.
– Naprawdę?
Detektyw z uśmiechem pokiwał głową.
– Ochrzaniła mnie za to, że cię przykułem do krzesła. Powiedziała, że mogłeś nocować na kanapie w jej pokoju hotelowym. Możesz to rozumieć, jak chcesz.
– A Shelton?
– Jest w domu z żoną. Dzwoniłem, ale nikt nie odbierał. Czasami musi na chwilę zniknąć i spędzić z nią trochę czasu – wiesz, po tym, co się stało. Po śmierci syna.
Komputer stojący blisko nich wydał sygnał dźwiękowy. Gillette wstał, podszedł i popatrzył na ekran. Jego niezmordowany bot pracował przez noc, podróżując po całym świecie, i chciał się pochwalić nowym znaleziskiem. Haker odczytał wiadomość i poinformował Bishopa:
– Trzy-X znowu jest online. Wrócił na kanał hakerów. Gillette zasiadł przed komputerem.
– Znowu weźmiemy go na socjotechnikę? – zapytał detektyw.
– Nie, mam inny pomysł.
– Jaki?
– Spróbujemy prawdy.
Tony Mott pędził swoim drogim rowerem Fisher na wschód, jadąc Sevens Creek Boulevard i wyprzedzając po drodze wiele samochodów i ciężarówek. Wreszcie skręcił na parking pod biurem wydziału przestępstw komputerowych.
Zawsze w niezłym tempie pokonywał ponad sześć mil ze swojego domu w Santa Clara – szczupły i muskularny policjant jeździł na rowerze z taką samą energią, z jaką uprawiał inne sporty – narciarstwo w A Basin w Kolorado, narciarstwo wysokogórskie w Europie, rafting czy wspinaczkę skałkową na nagich ścianach, co wręcz uwielbiał.
Ale dziś jechał jeszcze szybciej niż zwykle, myśląc, że prędzej czy później zmęczy Franka Bishopa – Andy’ego Andersona nie udało mu się zmęczyć – i doczeka chwili, gdy będzie mógł nałożyć kamizelkę kuloodporną i zabrać się do prawdziwej policyjnej roboty. W akademii uczył się bardzo pilnie i choć był dobrym cyber-gliną, przydział do CCU okazał się podobnie ekscytujący jak pisanie pracy magisterskiej. Jak gdyby dyskryminowano go za to, że w MIT miał średnią 4,97.
Zapinając na ramie roweru starą i zniszczoną blokadę Kryptonite, Tony zauważył szczupłego mężczyznę z wąsikiem i w płaszczu, który zmierzał w jego stronę.
Читать дальше