– Skąd wiesz o Edzie?
Tracąc nad sobą panowanie, spytał: – Wyjdziesz za niego?
– Skąd o nim wiesz? – powtórzyła. – I skąd wiesz o Nowym Jorku?
– Nie rób tego, Elano. Zostań. Daj mi…
– Skąd? – syknęła.
Gillette spuścił głowę, spoglądając na krople deszczu rozpryskujące się na szarych deskach werandy.
– Włamałem się na twoje konto e-mailowe i przeczytałem pocztę.
– Co? – Puściła siatkową osłonę, która się zatrzasnęła. Grecki temperament zaróżowił jej piękną twarz.
Nie było odwrotu.
– Kochasz Eda? – wyrzucił z siebie. – Wyjdziesz za niego?
– Chryste, nie wierzę! Z więzienia? Włamałeś się na moje konto z więzienia?
– Kochasz go?
– Nic ci do Eda. Miałeś okazję założyć ze mną rodzinę, ale postanowiłeś inaczej. Nie masz żadnego prawa wtrącać się w moje życie osobiste!
– Proszę…
– Nie! Ed i ja rzeczywiście jedziemy do Nowego Jorku. Za trzy dni. I choćbyś nie wiem co zrobił, nie powstrzymasz mnie. Żegnaj, Wyatt. Nie zawracaj mi więcej głowy.
– Kocham…
– Nikogo nie kochasz – przerwała mu. – To tylko socjotechnika. Weszła do domu, zamykając za sobą cicho drzwi.
Gillette zszedł po schodkach do Bishopa.
– Jaki jest numer telefonu do CCU? – zapytał.
Bishop podał mu numer, który haker zapisał na specyfikacji i zanotował obok „Zadzwoń, proszę”. Potem owinął płytkę w arkusz i zostawił w skrzynce na listy.
Ruszyli z Bishopem w kierunku samochodu po mokrym chodniku z grubego piaskowca. Detektyw ani słowem nie skomentował tego, co przed chwilą rozegrało się na werandzie.
Gdy zbliżyli się do forda – jeden o nienagannej postawie, drugi wiecznie zgarbiony – z cienia po drugiej stronie ulicy wyłonił się jakiś mężczyzna.
Był szczupły, miał pod czterdziestkę, staranną fryzurę i wąsy. W pierwszej chwili Gillette odniósł wrażenie, że jest gejem. Miał na sobie płaszcz, ale był bez parasola. Haker zauważył, że kiedy mężczyzna do nich podszedł, ręka detektywa zawisła nad pistoletem.
Nieznajomy zwolnił i ostrożnym ruchem wyjął portfel, pokazując odznakę i legitymację.
– Charlie Pittman, biuro szeryfa okręgu Santa Clara. Bishop uważnie obejrzał legitymację i uznał, że dokumenty Pittmana są w porządku.
– Jesteście ze stanowej? – zapytał Pittman.
– Frank Bishop.
Pittman zerknął na Gillette’a. – A pan…
Zanim haker zdążył się odezwać, Bishop spytał:
– Czym możemy ci służyć, Charlie?
– Prowadzę śledztwo w sprawie Petera Fowlera.
Gillette przypomniał sobie, że to handlarz bronią, którego Phate zabił na Kopcu Hakerów po zamordowaniu Andy’ego Andersona.
– Dowiedzieliśmy się, że miała tu być jakaś akcja związana z naszą sprawą.
Bishop pokręcił głową.
– Fałszywy alarm. Raczej ci nie pomożemy. Dobranoc. Chciał go wyminąć, dając znak Gillette’owi, by poszedł za nim, lecz Pittman rzekł:
– Śledztwo ma pod górkę, Frank. Każda informacja będzie na wagę złota. Ludzie ze Stanforda są zaszokowani tym, że ktoś sprzedawał broń w kampusie. I my dostajemy za to w tyłek.
– Nie zajmujemy się bronią w tej sprawie. Szukamy faceta, który zabił Fowlera, ale jeżeli potrzebujesz informacji, będziesz musiał zwrócić się do centrali w San José. Znasz procedurę.
– Tam jest centrum dowodzenia akcją?
Bishop znał pewnie zasady działania policji równie dobrze jak mroczne strony życia na ulicach Oakland. Odpowiedział więc wymijająco:
– Z nimi powinieneś pogadać. Kapitan Bernstein na pewno chętnie ci pomoże.
Ciemne oczy Pittmana zmierzyły Gillette’a od stóp do głów. Potem spojrzały w mroczne niebo.
– Niedobrze mi od tej pogody. Mogłoby już przestać padać. – Ponownie spojrzał na Bishopa. – Dobrze wiesz, Frank, że my, ludzie z prowincji, zawsze dostajemy czarną robotę. Przegrywamy w każdym rozdaniu i kończy się na tym, że robimy coś, co ktoś już wcześniej zrobił. Czasem zaczyna mnie to męczyć.
– Bernstein to chodząca szlachetność. Pomoże wam, jeżeli tylko będzie mógł.
Pittman jeszcze raz popatrzył na Gillette’a, zastanawiając się zapewne, co tutaj robi chudzielec w brudnej kurtce – na pewno nie glina.
– Powodzenia – powiedział Bishop.
– Dzięki, detektywie. – Pittman zniknął w ciemnościach nocy. Kiedy wsiedli do radiowozu, Gillette powiedział:
– Naprawdę nie mam ochoty wracać do San Ho.
– Ja wracam do CCU przejrzeć to, co już mamy, i trochę się zdrzemnąć. Nie widziałem tam aresztu.
– Już więcej nie ucieknę – obiecał Gillette. Bishop nie odpowiedział.
– Nie chcę wracać do pudła. – Detektyw nadal milczał, więc haker dodał: – Jeśli mi nie ufasz, przykuj mnie do krzesła.
– Zapnij pas – rzekł Bishop.
Rozdział 00010110/dwudziestydrugi
Wporannej mgle szkoła Junípero Serra wyglądała idyllicznie. Ekskluzywna placówka prywatna zajmowała osiem akrów położone między centrum badawczym Xerox w Palo Alto a jednym z wielu budynków Hewlett Packarda niedaleko Uniwersytetu Stanforda. Cieszyła się doskonałą reputacją i prawie wszyscy jej uczniowie trafiali do wybranych przez siebie (no, właściwie przez rodziców) szkół. Otoczenie było niezwykle malownicze, a pracownicy zarabiali wyjątkowo dobrze.
Jednak w tym momencie kobieta, która od kilku lat pracowała jako recepcjonistka szkoły, w ogóle nie myślała o dobrodziejstwach, jakie dawała jej lukratywna posada; miała oczy pełne łez i z trudem opanowywała drżenie głosu.
– Boże, mój Boże – szepnęła. – Joyce była tu ledwie pół godziny temu, przywiozła małą. Widziałam ją, czuła się doskonale. Pół godziny temu.
Stał przed nią młody mężczyzna o rudawych włosach i wąsach, ubrany w drogi garnitur. Miał zaczerwienione oczy, jakby też płakał i zaciskał dłonie gestem zdradzającym wielkie zdenerwowanie.
– Jechała z Donem do Napa. Do winnicy. Mieli się spotkać z inwestorami Dona na lunchu.
– Co się stało? – spytała niemal bez tchu.
– Autobus wiozący sezonowych robotników… skręcił ostro i wjechał prosto w nich.
– Boże – powtórzyła. Widząc przechodzącą obok kobietę, recepcjonistka powiedziała: – Amy, chodź tutaj.
Kobieta była ubrana w jaskrawoczerwony kostium i trzymała w dłoni kartkę opatrzoną nagłówkiem „Plan lekcji”. Kiedy podeszła, recepcjonistka poinformowała ją szeptem:
– Joyce i Don Wingate mieli wypadek. – Nie!
– Wygląda na to, że poważny. – Recepcjonistka wskazała mężczyznę. – To brat Dona, Irv.
Powitali się skinieniem głowy, po czym wstrząśnięta Amy spytała:
– Co z nimi?
Brat przełknął ślinę przez ściśnięte gardło i odchrząknął.
– Będą żyć. Tak przynajmniej mówią lekarze. Ale wciąż oboje są nieprzytomni. Mój brat złamał kręgosłup. – Powstrzymał szloch.
Recepcjonistka otarła łzy.
– Joyce tak aktywnie działa w stowarzyszeniu nauczycieli i rodziców. Wszyscy ją uwielbiają. Możemy coś zrobić?
– Jeszcze nie wiem. – Irv pokręcił głową. – Nie potrafię zebrać myśli.
– No tak, oczywiście.
– Ale wszyscy w szkole będą do dyspozycji, gdy tylko będzie pan potrzebował pomocy – powiedziała Amy i po chwili przywołała postawną pięćdziesięciokilkuletnią kobietę. – Och, pani Nagler!
Dama w szarym kostiumie zbliżyła się i spojrzała na Irva, który skinął jej głową.
– Pani Nagler – rzekł. – To pani jest tu dyrektorem, zgadza się?
Читать дальше