Nagle zesztywniała, a Paul zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Była taka bezbronna: widziała dziś miejsce śmierci swojego kochanka, szła przez ogród bestii. Zaczął się wycofywać, lecz ona zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowała go namiętnie, przygryzając mu wargę. Paul poczuł smak krwi.
– Och, przepraszam – szepnęła przestraszona. Ale on zaśmiał się tylko i po chwili Kathe mu zawtórowała. – Mówiłam, że dużo zapomniałam. Obawiam się, że to też uleciało mi z pamięci.
Przyciągnął ją do siebie. Stali w mrocznym korytarzu, tylko ich dłonie i usta poruszały się jak w gorączce. Z ciemności wyłaniały się przelotne obrazy: aureola jej złotych włosów na tle lampy, kremowa koronka halki przysłaniająca jaśniejszy stanik; jej dłoń odnajdująca bliznę pozostawioną przez pocisk z derringera, którego zdołał ukryć przed nim Albert Reilly – kalibru zaledwie.22, ale kula odbiła się od kości, rozcinając mu biceps. Cichy jęk, gorący oddech, dotyk jedwabiu. Jego ręka ześliznęła się w dół, napotykając jej dłoń, która poprowadziła go przez labirynt tkanin, zapięć i zacerowanego pasa do pończoch.
– Do pokoju – szepnął. Po kilku sekundach otworzył drzwi i jak pijani wtoczyli się do salonu, gdzie było bardziej gorąco niż w dusznym korytarzu.
Łóżko stało bardzo daleko, ale po drodze potknęli się o różową kanapę z wysokimi bocznymi oparciami. Paul opadł na poduszki, słysząc skrzypnięcie drewna. Kathe znalazła się na nim, trzymając go w uścisku tak rozpaczliwym, jak gdyby się lękała, że gdy go wypuści, Paul zniknie w brązowej toni Landwehrkanal.
Pocałowała go zapamiętale i wtuliła twarz w jego szyję. Usłyszał, jak szepcze do siebie albo do nikogo:
– Jak długo to trwało? – Gorączkowo rozpinała mu koszulę. – Ach, całe lata…
U mnie trochę krócej, pomyślał. Lecz gdy jednym ruchem wyłuskiwał ją z sukienki i halki, muskając dłońmi jej wilgotne od potu plecy, zdał sobie sprawę, że choć w jego życiu były ostatnio inne kobiety, to rzeczywiście niczego takiego nie czuł od wielu lat.
A potem, ujmując jej twarz w obie dłonie i przyciągając ją coraz bliżej, zapominając o całym świecie, zrozumiał, że chyba się jednak myli.
Może to trwało całą wieczność.
Wdomu Kohlów zakończono wieczorne rytuały. Wytarto umyte naczynia, złożono i schowano obrusy, rozwieszono pranie. Ból w stopach nieco zelżał i inspektor wylał wodę z miednicy, którą wytarł i odłożył na miejsce. Zamknął pudełko z solą leczniczą i postawił pod umywalką.
Wrócił do pokoju, gdzie czekała na niego fajka. Po chwili przyszła Heidi i usiadła na krześle ze swoją robótką. Kohl opowiedział jej o rozmowie z Gunterem. Pokręciła głową.
– A więc o to chodziło. Wczoraj, kiedy wrócił z boiska, też był nieswój. Ale nic mi nie powiedział. Matce nie mówi się o takich rzeczach.
– Musimy z nimi porozmawiać – rzekł Kohl. – Ktoś ich musi nauczyć tego, czego myśmy się uczyli. Co jest słuszne, a co nie.
Moralne bagno…
Heidi zręcznie manipulowała grubymi drewnianymi drutami; robiła kocyk dla pierwszego dziecka Charlotte i Heinricha, które, jak przypuszczała, przyjdzie na świat mniej więcej dziewięć i pół miesiąca po ich ślubie w maju przyszłego roku.
– I co wtedy będzie? – spytała głośnym szeptem. – Gunter powie kolegom na podwórku, że zdaniem jego ojca źle jest palić książki albo że powinniśmy sprowadzać do kraju amerykańskie gazety, tak? Ach, wtedy cię zabiorą i już nigdy nie dostaniemy od ciebie żadnej wiadomości. Albo przyślą mi twoje prochy w skrzynce ze swastyką.
– Każemy im zachować dla siebie to, co od nas usłyszą. Tak jak w zabawie. To będzie nasza tajemnica.
Zona posłała mu uśmiech.- Przecież to dzieci, kochanie. Nie potrafią dotrzymać tajemnicy. Rzeczywiście, pomyślał Kohl. Święta prawda. Fiihrer i jego kompani to wyjątkowo utalentowani przestępcy. Porywają cały naród, kaptując nasze dzieci. Hitler twierdzi, że jego Rzesza przetrwa tysiąc lat. Tak właśnie chce to osiągnąć.
– Porozmawiam z… – zaczął.
W korytarzu rozległo się walenie do drzwi – ktoś energicznie łomotał kołatką wyobrażającą niedźwiedzia.
– Boże wielki. – Heidi zerwała się, zrzucając na podłogę robótkę i zerkając w stronę pokojów dzieci.
Willi Kohl pomyślał nagle, że SD albo gestapo zainstalowało w jego domu podsłuch i usłyszało wiele podejrzanych rozmów, jakie prowadził z żoną. Tak właśnie działało gestapo – ukradkiem zbierali dowody i przychodzili aresztować człowieka bladym świtem albo w porze kolacji, albo tuż po, kiedy najmniej się ich spodziewano.
– Szybko, włącz radio, może jest audycja – powiedział. Jak gdyby słuchanie tyrad Goebbelsa mogło odstraszyć policję.
Heidi włączyła radio. Skala rozbłysła żółtym światłem, ale z głośników nie dobiegł żaden dźwięk. Lampy musiały się rozgrzać. Znów łomot do drzwi.
Kohl pomyślał o pistolecie, ale zostawił go w biurze; nigdy nie chciał trzymać broni w pobliżu dzieci. Gdyby jednak miał go pod ręką, cóż by wskórał przeciw gromadzie gestapowców albo esesmanów? Poszedł do salonu i ujrzał Charlotte i Heinricha, którzy stali, popatrując na siebie z niepokojem. W drzwiach ukazała się Hildę z otwartą książką w ręku.
Z radia popłynął ekspresyjny baryton Goebbelsa, perorując o ochronie zdrowia, infekcjach i chorobach.
Podchodząc do drzwi, Kohl zastanawiał się, czy przypadkiem Gunter nie wspomniał jakiemuś koledze o rodzicach. Może chłopiec jednak już doniósł – na własnego ojca, choć nieświadomie. Inspektor obejrzał się na Heidi, która obejmowała ramieniem najmłodszą córkę. Odsunął zasuwę i uchylił masywne dębowe drzwi.
Za progiem stał Konrad Janssen, rześki jak dziecko przyjmujące komunię świętą. Zauważywszy Heidi, powiedział:
– Proszę wybaczyć to najście, pani Kohl. Wizyta o tak późnej porze jest naprawdę niegrzeczna.
Matko Boska, pomyślał Kohl. Wszystko w nim dygotało. Ciekawe, czy kandydat na inspektora słyszał łomot jego serca.
– Tak, tak, Janssen, nie chodzi o porę. Ale następnym razem bądź łaskaw pukać delikatniej.
– Oczywiście. – Jego zwykle spokojna twarz tryskała entuzjazmem. – Panie inspektorze, pokazałem portret podejrzanego w całej wiosce olimpijskiej i chyba połowie ludzi w mieście.
– I?
– Znalazłem dziennikarza z brytyjskiej gazety. Przypłynął tu z Nowego Jorku na „Manhattanie”. Pisze artykuł o stadionach sportowych na całym świecie i…
– Czy ten Brytyjczyk jest naszym podejrzanym, człowiekiem z portretu?
– Nie, ale…
– Wobec tego ta część opowieści nas nie interesuje, Janssen.
– Oczywiście, panie inspektorze. Proszę mi wybaczyć. Powiem tylko, że ten reporter rozpoznał podejrzanego.
– Ach, brawo, Janssen. Powiedział o nim coś więcej?
– Niewiele. Wiedział tylko, że to Amerykanin.
Czy warto było dla potwierdzenia znanego już faktu ryzykować zawał serca? Kohl westchnął.
Ale Janssen zrobił tylko przerwę dla nabrania oddechu.
– I nazywa się Paul Schumann – dokończył.
Słowa w ciemności.
Słowa wymawiane jak we śnie.
Leżeli obok siebie, idealnie dopasowani; kolano w zgięciu kolana, brzuch wtulony w talię, podbródek w bark. Łóżko ułatwiało im bliskość, ponieważ puchowy materac w sypialni Paula ugiął się pod ciężarem ich ciał, tworząc pośrodku wgłębienie. Gdyby nawet chcieli, nie mogli się od siebie odsunąć.
Słowa wypowiadane w anonimowości nowego romansu, kiedy minęła namiętność, choć może tylko na chwilę.
Читать дальше