Te cztery pokoje stanowiły jego azyl. Z publicznego miejsca pracy uciekał do prywatnego schronienia, gdzie byli tylko jego najbliżsi: żona, dzieci i czasem narzeczony Charlotte, Heinrich (który, rzecz jasna, zawsze sypiał w salonie).
Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze i wchodząc po schodach z grymasem bólu na twarzy, inspektor wyczuł zapach mięsa i cebuli. Heidi nigdy nie przygotowywała posiłków według ustalonego harmonogramu. Żony niektórych kolegów Kohla uroczyście deklarowały, że na przykład soboty, poniedziałki i środy będą dniami bezmięsnymi – w dowód lojalności wobec państwa. Gospodarstwo domowe Kohla w sile co najmniej siedmiu osób często obywało się bez mięsa ze względu na braki rynkowe i koszty, lecz Heidi sprzeciwiała się przestrzeganiu jakichkolwiek rytuałów. Dziś na stole mogły się zjawić bakłażany z boczkiem w sosie śmietanowym albo zapiekane cynaderki, albo Sauerbraten czy nawet włoski makaron z pomidorami. I obowiązkowy deser. Willi Kohl uwielbiał Linzertorte i strudel.
Sapiąc po wspinaczce, otworzył drzwi i na spotkanie wybiegła mu jedenastoletnia Hanna, mała Aryjka w każdym calu – blondynka, mimo że oboje rodzice mieli ciemne włosy. Zarzuciła mu ręce na szyję.
– Papa! Mogę zanieść do pokoju twoją fajkę?
Kohl wysupłał ją z kieszeni i podał dziewczynce, która zaniosła fajkę z pianki morskiej na stojak, gdzie mieściło się kilkadziesiąt innych.
– Wróciłem! – zawołał.
W drzwiach ukazała się Heidi i ucałowała męża w obydwa policzki. Była młodsza od niego o kilka lat, lecz po urodzeniu każdego kolejnego dziecka przybierała na wadze parę kilogramów i dziś była pulchną kobietą o podwójnym podbródku i wydatnym biuście. Lecz tak właśnie powinno być; Kohl uważał, że należy się rozwijać z towarzyszką życia i duchowo, i cieleśnie. Jako matka pięciorga dzieci dostała od partii dyplom. (Kobiety z większą liczbą potomstwa otrzymywały wyższe zaszczyty; za urodzenie dziewięciorga dzieci przysługiwał order złotej klasy. Małżeństwu, które miało mniej niż czworo dzieci, nie wolno się było nawet nazywać „rodziną”). Heidi ze złością wepchnęła jednak pergamin na dno sekretarzyka. Chciała być matką tylu dzieci, bo cieszyło ją wszystko, co się z nimi wiązało – pragnęła dawać im życie, wychowywać je i czuwać nad ich życiową drogą – a nie dlatego, że Człowieczek życzył sobie zwiększyć populację Trzeciej Rzeszy.
Żona inspektora zniknęła, a po chwili zjawiła się z pełnym kieliszkiem. Przed kolacją pozwalała mężowi tylko na odrobinę mocnego trunku. Od czasu do czasu narzekał na to rac jonowanie sznapsa, lecz w głębi duszy był z tego zadowolony. Znał wielu policjantów, którzy nie potrafili przestać po drugim kieliszku. Albo drugiej butelce.
Przywitał się z siedemnastoletnią Hildę, która jak zwykle siedziała z nosem w książce. Wstała, przytuliła ojca i wróciła na kanapę. Smukła dziewczyna była w rodzinie uczoną. Ostatnio spotykały ją jednak pewne trudności. Sam Goebbels określił życiowy cel kobiety: powinna być piękna i powiększać naród Trzeciej Rzeszy. Uniwersytety w większości były dla dziewcząt zamknięte, a jeśli już je przyjmowały, oferowały im jedynie dwa kierunki studiów: gospodarstwo domowe (którego absolwentki pogardliwie nazywano „magistrami od garnków”) lub nauczanie. Ale Hildę pragnęła studiować matematykę i nauki ścisłe i kiedyś zostać profesorem na uniwersytecie. Kobietom wolno było jednak uczyć tylko niższe klasy. Kohl sądził, że obie starsze córki są równie inteligentne, lecz nauka łatwiej przychodziła Hildę niż energicznej i ruchliwej Charlotte, która była ocztery lata starsza. Często nie mógł się nadziwić, jak to się stało, że Heidi urodziła tak podobne i jednocześnie tak różne istoty.
Inspektor wyszedł na mały balkon, gdzie często siedział do późnej nocy, ćmiąc fajkę. Popatrzył na ogniście czerwonopomarańczowe chmury rozświetlone ostatnimi promieniami słońca. Pociągnął łyczek ostrego sznapsa. Drugi łyk miał łagodniejszy smak i Kohl usadowił się wygodnie na krześle, starając się nie myśleć o otyłym martwym mężczyźnie, o okropnych morderstwach w Gatow i Charlottenburgu, o Piętrze – proszę wybaczyć, Peterze – Kraussie, o tajemniczym terkocie „DeHoMagów” w suterenie komendy kripo. Próbował też nie myśleć o sprytnym podejrzanym, kliencie sklepu Manny w Nowym Jorku.
Kim jesteś?
W korytarzu rozległ się jakiś rumor. Wracali chłopcy. Ich kroki zadudniły na schodach. Pierwszy wpadł młodszy Herman, zamykając przed nosem drzwi Gunterowi, który zdążył je zablokować i skoczył na brata. Kiedy zobaczyli ojca, natychmiast przerwali zapasy.
– Papa! - wrzasnął Herman i uściskał go. Gunter na powitanie uniósł tylko głowę. Szesnastolatek przestał ściskać rodziców dokładnie półtora roku temu. Kohl przypuszczał, że zachowanie wszystkich synów przebiega według tego samego schematu od czasów Ottona I, jeśli nie dawniejszych.
– Umyjcie się przed jedzeniem – zawołała Heidi.
– Przecież pływaliśmy. Byliśmy na basenie przy Wilhelm Marr Strasse.
– Wobec tego zmyjecie z siebie wodę z basenu – oświadczył ojciec.
– Co jest na kolację, Mutti? - zapytał Herman.
– Im wcześniej się wykąpiecie, tym prędzej zobaczycie – odparła.
Wybiegli na korytarz jak nadciągająca nastoletnia katastrofa.
Kilka chwil później przyszli Heinrich i Charlotte. Kohl lubił młodego człowieka (nigdy nie pozwoliłby córce wyjść za kogoś, kogo by nie darzył szacunkiem). Lecz przystojny blondyn, zafascynowany pracą policji, od razu zasypał inspektora pytaniami o ostatnie sprawy. Zwykle Kohl chętnie mu o wszystkim opowiadał, ale dziś ostatnią rzeczą, o jakiej pragnął mówić, był przebieg dnia. Zaczął rozmowę o olimpiadzie, skutecznie zmieniając temat. Wszyscy słyszeli przeróżne plotki o ekipach, reprezentacjach wielu krajów, faworytach.
Niedługo potem zasiedli przy stole w jadalni, Kohl otworzył dwie butelki wina z Mosel-Saar-Ruwer i nalał każdemu, nawet odrobinkę dzieciom. Rozmowa, jak zwykle w domu Kohlów, obracała się wokół wielu różnych spraw. Tę porę dnia inspektor lubił najbardziej. Był z tymi, których kochał… i mógł swobodnie mówić. Przypatrywał się po kolei wszystkim twarzom, kiedy się śmiali i przekomarzali. Dostrzegał każdy gest i minę, zwracał uwagę na każdy ton głosu. Można by pomyśleć, że robił to odruchowo jako doświadczony policjant. Ale nie. Obserwował i wyciągał wnioski, ponieważ należało to do jego rodzicielskich obowiązków. Dziś zauważył coś, co go zaniepokoiło i zanotował spostrzeżenie w pamięci jak kluczowy trop odnaleziony na miejscu zbrodni.
Kolacja skończyła się dość szybko, mniej więcej po godzinie; upał osłabił apetyty wszystkim z wyjątkiem Kohla i jego synów. Heinrich zaproponował grę w karty, lecz Kohl pokręcił głową.
– Beze mnie. Pójdę zapalić – oznajmił. – I chyba wymoczę nogi. Gunter, przynieś mi, proszę, kociołek gorącej wody.
– Dobrze, tato.
Kohl poszedł po miednicę i sole. Opadł na skórzany fotel w swoim pokoju, ten sam, w którym siadywał jego ojciec po długim pracowitym dniu spędzonym na polu, nabił fajkę i zapalił. Po kilku minutach do pokoju wszedł jego najstarszy syn, niosąc jedną ręką parujący kociołek, który musiał ważyć z dziesięć kilo. Napełnił miskę. Kohl podwinął nogawki, zdjął skarpety i nie patrząc na sękate haluksy i żółte odciski, zanurzył stopy w gorącej wodzie, do której nasypał soli.
– Ach, tak.
Читать дальше