– Och. – Wstrzymała oddech, spoglądając na oprawioną w skórę książkę z wytłoczonym napisem „Wiersze zebrane Johanna Wolfganga von Goethego”.
– Mój przyjaciel powiedział, że to nie jest nielegalne, ale nie jest też legalne. Czyli niedługo będzie nielegalne.- Stan zawieszenia – powiedziała, kiwając głową. – Tak samo było przez pewien czas z amerykańskim jazzem, który jest już zakazany. – Uśmiechając się, Kathe obracała tomik w dłoniach.
– Nie wiedziałem, że jego imiona są tradycją w mojej rodzinie. Spojrzała na niego pytająco.
– Mój dziadek miał na imię Wolfgang. Mój ojciec Johann. Kathe skwitowała ów przypadek uśmiechem, kartkując książkę.
– Pomyślałem sobie – zaczął Paul – jeśli nie jesteś zajęta… co byś powiedziała na kolację?
Twarz jej stężała.
– Mówiłam już, że podaję tylko śniadanie, nie… Roześmiał się.
– Nie, nie. Chcę cię zaprosić na kolację. Przy okazji może uda się zwiedzić kawałek Berlina.
– Chcesz…
– Chciałbym cię zabrać do miasta.
– Nie… nie mogę.
– Och, jeśli masz przyjaciela albo męża… – Wcześniej zerknął dyskretnie na jej rękę i nie zauważył obrączki, ale nie był pewien, jak w Niemczech deklaruje się zawarcie małżeństwa. – Też go zaproszę.
Kathe przez chwilę szukała słów i w końcu wyznała:
– Nie, nie mam nikogo, ale…
– Nie ma żadnych „ale” – oświadczył stanowczo Paul. – Przyjechałem do Berlina na krótko i chciałbym, żeby mi ktoś pokazał miasto. – Uśmiechnął się do niej, dodając po angielsku: – I wiedz, droga pani, że czniam wszelkie odmowy.
– Nie rozumiem słowa „czniam” – odrzekła. – Poza tym dawno nie byłam w restauracji. Taki wieczór mógłby być przyjemny…
Paul zmarszczył brwi.
– Popełniłaś błąd.
– Tak, jaki? – spytała.
– Nie mówi się „mógłby być”, tylko „będzie” przyjemny. Zaśmiała się lekko i obiecała przyjść za pół godziny. Kiedy wyszła do swojego pokoju, Paul wziął prysznic i przebrał się.
Trzydzieści minut później rozległo się pukanie. Paul otworzył drzwi i oniemiał. Ujrzał zupełnie inną kobietę.
Kathe miała na sobie czarną sukienkę, do której nie miałaby zastrzeżeń nawet Marion, bogini mody z Manhattanu – obcisłą, uszytą z połyskującego materiału, ze śmiałym rozcięciem z boku i krótkimi rękawami, które ledwie zakrywały jej ramiona. Sukienka z lekka zalatywała naftaliną. Kathe wyglądała na nieco skrępowaną, jak gdyby wstydziła się tak eleganckiego stroju i dlatego ostatnio chodziła tylko w domowych rzeczach. Ale oczy jej lśniły i Paulowi przemknęła przez głowę ta sama myśl co wcześniej: że emanuje z niej tłumione piękno i energia, sprawiając, że nie zauważało się matowej i bladej cery, kościstych palców i zmarszczek na czole.
Włosy Paula były nadal ciemne od płynu, lecz tym razem inaczej je uczesał, a potem chciał je ukryć pod kapeluszem, który w niczym nie przypominał brązowego stetsona; dziś po rozstaniu z Morganem kupił nakrycie głowy z ciemnego filcu i o szerokim rondzie. Miał na sobie granatowy dwurzędowy garnitur, koszulę Arrow i srebrzysty krawat. W sklepie, gdzie kupił kapelusz, zaopatrzył się także w puder, by zamaskować siniec i rankę. Nie miał już plastra.
Kathe wzięła tomik wierszy, który przedtem zostawiła w jego pokoju, i przerzuciła kilka stronic.
– To jeden z moich ulubionych. Nosi tytuł „Bliskość ukochanego”. – Zaczęła czytać:
Gdy słońca blask nad morza lśni głębiną, Myślę o tobie, miły.
Wzywałam cię, gdy księżyc niebem płynął I zdroje się srebrzyły.
Widzę cię tam, gdzie skraj dalekiej drogi Szarym zasnuty pyłem, A nocą gdzieś wędrowiec drży ubogi Na ścieżynie zawiłej.
Słyszę twój głos w szumie spienionej fali Bijącej o wybrzeże
Lub w cichy gaj przychodzę słuchać dali W zamierającym szmerze.
Czytała cicho, a Paul wyobraził ją sobie w klasie wypełnionej uczniami, którzy słuchali oczarowani uczuciem, z jakim wymawiała każde słowo.
Kathe roześmiała się i spojrzała na niego błyszczącymi oczyma.
– To bardzo miły prezent. – Potem chwyciła oprawioną w skórę okładkę, oderwała i wrzuciła do kosza na śmieci.
Paul patrzył spod zmarszczonych brwi, nie rozumiejąc. Posłała mu smutny uśmiech.
– Zachowam tę książkę, ale lepiej pozbyć się części, na której można przeczytać tytuł i nazwisko poety. W ten sposób żaden gość nie zobaczy przez przypadek, kto napisał wiersze, i nic go nie podkusi, żeby na mnie donieść. Co za czasy! Na razie zostawię tomik w twoim pokoju. Lepiej nie nosić żadnych rzeczy po ulicy, nawet książki bez okładki. Więc chodźmy! – zawołała z dziewczęcym zapałem i dodała, przechodząc na angielski: – Mam ochotę zaszaleć. Tak się mówi, prawda?
– Tak. Zaszaleć. Gdzie chcesz iść?… Ale mam dwa warunki.
– Słucham.
– Po pierwsze, jestem głodny, a jem dużo. A po drugie, chciałbym zobaczyć waszą słynną Wilhelmstrasse.
Jej twarz znów na moment stężała.
– Ach, siedzibę naszego rządu.
Przypuszczał, że jako osoba prześladowana przez narodowych socjalistów niechętnie zgodzi się tam go zaprowadzić. Musiał jednak znaleźć najlepszy punkt do zdjęcia Ernsta i wiedział, że samotny mężczyzna wygląda o wiele bardziej podejrzanie niż w towarzystwie kobiety idącej z nim pod rękę. To było drugie zadanie Reggiego Morgana – poza prześwietleniem Ottona Webbera sprawdził także przeszłość Kathe Richter. Rzeczywiście straciła pracę nauczycielki, gdy uznano ją za intelektualistkę i pacyfistkę. Nie było żadnych dowodów na jej współpracę z narodowymi socjalistami.
Przyglądając się, jak ogląda tomik poezji, poczuł wyrzuty sumienia, że wykorzystuje ją w ten sposób, ale pocieszał się myślą, że nie jest wielbicielką nazistów i nieświadomie mu pomagając, będzie miała udział w udaremnieniu planowanej przez Hitlera wojny.
– Tak, oczywiście, że ci pokażę – powiedziała. Jeśli chodzi o pierwszy warunek, znam taką restaurację. Spodoba ci się. To wspaniałe miejsce dla ludzi takich jak ty i ja – dodała z tajemniczym uśmiechem.
Jak ty i ja…
Ciekawe, co miała na myśli.
Wyszli w ciepły wieczór. Paul zauważył z rozbawieniem, że gdy postawili pierwszy krok na chodniku, oboje rozejrzeli się na boki, sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje.
Po drodze rozmawiali o dzielnicy, pogodzie, o brakach na rynku, inflacji. A także o rodzinie Kathe: jej rodzice nie żyli, ale miała siostrę, która z mężem i czworgiem dzieci mieszkała w pobliskim Spandau. Pytała o jego życie, lecz ostrożny żołnierz mafii dawał jej wymijające odpowiedzi, cały czas tak sterując rozmową, by mówili tylko o Kathe.
Wyjaśniła mu, że Wilhelmstrasse jest za daleko, by dojść tam pieszo. Paul dobrze o tym wiedział, gdyż miał w głowie plan miasta. Wciąż wolał zachować ostrożność w korzystaniu z taksówek, ale okazało się, że nie da się znaleźć wolnej; zaczął się ostatni weekend przed olimpiadą i do Berlina zjeżdżały tłumy. Kathe zaproponowała, żeby pojechać piętrowym autobusem. Wsiedli, wspięli się na górę i zajęli obite skórą podwójne siedzenie. Paul rozglądał się czujnie, lecz nie dostrzegł nikogo, kto zwracałby na nich szczególną uwagę (choć prawie spodziewał się ujrzeć dwóch policjantów, którzy tropili go cały dzień: tęgiego w brudnobiałym garniturze i szczupłego w zielonym).
Autobus zakołysał się, przejeżdżając przez Bramę Brandenburską, niemal ocierając się o kamienne słupy, a wielu pasażerów wstrzymało oddech z udawanym przestrachem, tak samo jak na kolejce górskiej w Coney Island; Paul doszedł do wniosku, że taka reakcja należy do berlińskiej tradycji.
Читать дальше