Odkrycie samo w sobie nie miało większego znaczenia, ale nowina ucieszyła Góringa ze względu na człowieka, który był wnukiem pani Kleinfeldt: profesora Ludwiga Keitla, wspólnika Reinharda Ernsta w Badaniach Waltham. Minister nadal nie wiedział, czego właściwie dotyczą tajemnicze badania, ale fakty wystarczająco obciążały Ernsta: pracował z człowiekiem żydowskiego pochodzenia, korzystając z prac żydowskiego lekarza umysłu Freuda. A najbardziej kompromitowało Ernsta to, że trzymał badania w tajemnicy przed dwiema najważniejszymi osobami w rządzie – Góringiem i Wilkiem.
Minister dziwił się, że Ernst tak go nie doceniał. Pułkownik przypuszczał, że Góring nie podsłuchuje telefonów w restauracjach w okolicach Wilhelmstrasse. Czyżby pełnomocnik rządu nie wiedział, że w dręczonej paranoją dzielnicy właśnie aparaty publiczne są żyłą złota? Góring dostał zapis rozmowy, jaką Ernst odbył rano z profesorem Keitlem, kiedy prosił go o pilne spotkanie.
Nieważne, o czym mówili na spotkaniu. Kluczowe znaczenie miał fakt, że Góring poznał nazwisko poczciwego profesora, a teraz jeszcze się dowiedział, że w jego żyłach płynie krew Żydków. Jakie będą konsekwencje? W dużym stopniu zależało to od Góringa. Keitel, pół-Żyd intelektualista, zostanie wysłany do Oranienburga, to nie ulegało wątpliwości. Ale Ernst? Góring uznał, że lepiej go będzie pozostawić w służbie publicznej. Zostanie pozbawiony ważnych funkcji w rządzie, lecz zachowa jakąś poślednią posadę, żeby mógł im dalej służyć. Tak, jeżeli do pułkownika uśmiechnie się szczęście, w przyszłym tygodniu będzie dreptał za ministrem obrony von Blombergiem, niosąc mu teczkę.
Czując przypływ energii, Góring wziął jeszcze kilka środków przeciwbólowych, zawołał o kolejną porcję spaghetti i gratulując sobie udanej intrygi, skupił się na przyjęciu z okazji olimpiady. Zastanawiał się, czy wystąpić w stroju niemieckiego myśliwego, szejka arabskiego, czy może Robin Hooda z łukiem i kołczanem na ramieniu?
Czasami nie sposób się zdecydować.
Reggie Morgan miał zafrasowaną minę.
– Nie wolno mi zadysponować takiej kwoty. Jezu Chryste. Tysiąc dolarów!
Szli przez Tiergarten, mijając szturmowca, który stojąc na zaimprowizowanym podium i pocąc się obficie, ochrypłym głosem pouczał grupkę osób. Niektórzy wyraźnie woleliby być gdzie indziej, inni oglądali się z wyrazem pogardy w oczach. Ale niektórzy słuchali jak urzeczeni. Paulowi przypomniał się Heinsler ze statku.
Kocham Fiihrera, dla niego i partii jestem gotów zrobić wszystko…
– Groźba podziałała? – zapytał Morgan.
– Och, tak. Wydaje mi się nawet, że dzięki niej nabrał dla mnie większego respektu.
– I naprawdę potrafi znaleźć dla nas jakieś przydatne informacje?- Jeżeli ktokolwiek potrafi, to na pewno on. Znam ten typ. Zdumiewające, jak zaradni stają się ludzie, kiedy pomacha się im przed nosem pieniędzmi.
– No to się przekonajmy, czy uda się nam je w ogóle zdobyć.
Wyszli z parku i przy Bramie Brandenburskiej skręcili na południe. Kilka przecznic dalej ujrzeli bogato zdobiony pałac, który po zakończeniu remontu po pożarze miał się stać siedzibą ambasady Stanów Zjednoczonych.
– Popatrz tylko – rzekł Morgan. – Imponujący, prawda? W każdym razie niedługo będzie wspaniały.
Mimo że budynek nie był jeszcze oficjalnie ambasadą, od frontu powiewała amerykańska flaga. Jej znajomy widok podziałał na Paula uspokajająco.
Przypomniał sobie trzech chłopców z Hitlerjugend w wiosce olimpijskiej.
A czarne… Hakenkreuz. To się nazywa swastyka… Ach, pan na pewno wie… Na pewno pan wie…
Morgan skręcił w aleję, potem w następną i wreszcie, obejrzawszy się za siebie, otworzył kluczem drzwi. Weszli do cichego, ciemnego budynku i minąwszy kilka korytarzy, dotarli do małych drzwi obok kuchni. Przekroczyli próg. Pokój tonął w półmroku i był skromnie urządzony: biurko, kilka krzeseł i duże radio, jakiego Paul nigdy nie widział. Morgan włączył aparat, który zaczął szumieć, gdy tylko rozgrzały się lampy.
– Słuchają wszystkich zagranicznych transmisji na falach krótkich – wyjaśnił Morgan. – Dlatego będziemy nadawać przez przekaźniki do Amsterdamu i Londynu, a potem zostaniemy połączeni linią telefoniczną ze Stanami. Trochę potrwa, zanim naziści ustalą częstotliwość – dodał, nakładając słuchawki. – Ale mogą mieć szczęście, dlatego trzeba zakładać, że podsłuchują. Pamiętaj, mogą słyszeć wszystko, co powiesz.
– W porządku.
– Trzeba się pospieszyć. Gotowy?
Paul skinął głową i wziął słuchawki podane mu przez Morgana, po czym włożył grubą wtyczkę do wskazanego gniazda. Wreszcie ożyło zielone światełko na przedniej ściance aparatu. Morgan wyjrzał przez okno na aleję, a potem zasunął zasłonę. Przysunął mikrofon blisko ust i wcisnął guzik.
– Proszę o połączenie transatlantyckie z naszym przyjacielem na południu. – Powtórzył komunikat, zwolnił przycisk nadawania i powiedział do Paula: – „Byk” Gordon to „nasz przyjaciel z południa”, czyli z Waszyngtonu. „Nasz przyjaciel z północy” to senator.
– Przyjąłem – odezwał się młody męski głos. Należał do Avery’ego. – Chwileczkę. Łączę.
– Cześć – powiedział Paul. Chwila milczenia.
– Hej – rzekł Avery. – Jak żyjesz?
– Och, po prostu świetnie. Miło cię słyszeć. – Paul nie mógł uwierzyć, że pożegnali się zaledwie wczoraj. Zdawało mu się, jakby upłynęło już wiele miesięcy. – Co u twojego partnera?
– Stara się nie szukać guza.
– Trudno uwierzyć. – Paul był ciekaw, czy Manielli jest tak samo złośliwy i wyszczekany wobec żołnierzy holenderskich jak wśród swoich.
– Słyszymy cię przez głośnik – odezwał się zirytowany głos Maniellego. – Mówię, żebyś wiedział.
Paul parsknął śmiechem.
Przez moment słychać było ciszę przerywaną zakłóceniami.
– Która godzina jest teraz w Waszyngtonie? – spytał Morgana Paul.
– Koło południa.
– Jest sobota. Gdzie może być Gordon?
– Tym nie musimy się martwić. Znajdą go. W słuchawkach usłyszeli kobiecy głos:
– Proszę chwilę zaczekać. Łączę.
Po chwili zabrzmiał sygnał telefoniczny i odezwał się głos innej kobiety:
– Słucham?
– Poproszę z mężem – powiedział Morgan. – Przepraszam, że panią niepokoję.
– Proszę zaczekać. – Jak gdyby wiedziała, że nie należy pytać, kto dzwoni.
– Halo? – rozległ się głos Gordona.
– To my – rzekł Morgan.
– Słucham.
– Sprawa się skomplikowała. Musimy zwrócić się z prośbą o informacje do osoby stąd.
Gordon milczał przez chwilę.
– Kto to jest? Ogólnie.
Morgan dał znak Paulowi, który powiedział:
– Zna kogoś, kto może nas zbliżyć do klienta.Morgan skinieniem głowy zaaprobował to sformułowanie i dodał:
– Mojemu dostawcy skończył się towar.
– Czy ten człowiek pracuje w drugiej firmie? – spytał komandor.
– Nie. Pracuje na własny rachunek.
– Jakie mamy inne możliwości?
– Możemy tylko bezczynnie czekać i mieć nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży – odparł Morgan.
– Ufacie mu?
Po chwili Paul odpowiedział:
– Tak. Jest jednym z nas.
– Z nas?
– To znaczy pracuje w mojej branży – wyjaśnił Paul. – Uzgodniliśmy między sobą, hm, pewien stopień zaufania.
– Czy w grę wchodzą pieniądze?
– Właśnie w tej sprawie dzwonimy – powiedział Morgan. – Chce dużo. Natychmiast.
Читать дальше