– Chcę ci coś powiedzieć, Otto. Możesz wstać i wyjść. Zrozumiem to. Możesz też zostać i mnie wysłuchać. Jeśli tak i jeśli będziesz mógł mi pomóc, czekają cię całkiem duże pieniądze.
– Intrygujesz mnie. Mów dalej.
– Mam w Berlinie wspólnika, który kazał jednemu ze swoich ludzi zrobić rozeznanie na twój temat.
– Na mój temat? To mi pochlebia. – Jego mina wskazywała, że mówi serio.
– Urodziłeś się w Berlinie w 1886 roku, w wieku dwunastu lat przeprowadziłeś się do Kolonii, a trzy lata później wróciłeś po tym, jak wyrzucono cię ze szkoły.Webber spochmurniał.
– Odszedłem sam. To wydarzenie często przedstawia się w krzywym zwierciadle.
– Za kradzież produktów z kuchni i romans z pokojówką.
– To ona mnie uwiodła i…
– Byłeś siedem razy aresztowany i spędziłeś w Moabicie w sumie trzynaście miesięcy.
Webber spojrzał na niego rozpromieniony.
– Tyle aresztowań i takie krótkie wyroki. Świadczy to dobitnie o moich znakomitych kontaktach na najwyższych szczeblach.
– Brytyjczycy też za tobą nie przepadają z powodu zjełczałego oleju, który sprzedałeś w zeszłym roku kucharzowi z ich ambasady. Francuzi podobnie, ponieważ dostali od ciebie koninę, choć wmawiałeś im, że to jagnięcina. Ogłosili też, że już nigdy nie będą z tobą prowadzić żadnych interesów.
– Ach, ci Francuzi. – Webber parsknął pogardliwie. – Mówisz więc, że chcesz się upewnić, czy można mi ufać, i że istotnie jestem inteligentnym przestępcą, za jakiego się podaję, a nie jakimś głupcem jak na przykład szpieg narodowych socjalistów. Po prostu roztropnie postępujesz. Dlaczego miałbym się obrażać?
– Możesz się obrazić, kiedy usłyszysz, że mój wspólnik podjął pewne kroki, aby uświadomić niektórym ludziom w Berlinie, kim jesteś – ludziom z naszego rządu. Teraz możesz postanowić, że nie chcesz mieć ze mną nic wspólnego. Będę rozczarowany, ale zrozumiem. Jeżeli jednak zdecydujesz się nam pomóc, ale potem mnie zdradzisz, ci ludzie cię znajdą. I nie będzie to przyjemne spotkanie. Rozumiesz, o czym mówię?
Przekupstwo i groźby, podstawa zaufania w Berlinie, jak mówił Reggie Morgan.
Webber otarł twarz, spuścił wzrok i mruknął:
– Ja ci ratuję życie i tak mi się odwdzięczasz?
Paul westchnął. Polubił tego niesamowitego człowieka, lecz nie znał innego sposobu, by zdobyć informacje o Ernście. Nie miał jednak wyboru i musiał się zgodzić, żeby ludzie Morgana prześwietlili Webbera i zabezpieczyli się przed ewentualną zdradą z jego strony. Były to konieczne środki ostrożności w tak niebezpiecznym mieście jak Berlin.
– Czyli dokończymy piwo i rozejdziemy się każdy w swoją stronę. Po chwili jednak twarz Webbera rozjaśnił uśmiech.
– Przyznam, że nie czuję się tak obrażony jak powinienem, panie Schumann.
Paul osłupiał. Nigdy nie mówił Webberowi, jak się nazywa.
– Widzisz, też miałem wątpliwości co do twojej osoby. W „Klubie Aryjskim” przy naszym pierwszym spotkaniu, kiedy poszedłeś, jak by powiedziały moje dziewczęta, przypudrować nos, zwędziłem ci paszport i obejrzałem. Ach, nie wyglądałeś mi na narodowego socjalistę, ale, jak sam zauważyłeś, w naszym szalonym mieście ostrożności nigdy za wiele. Tak więc przeprowadziłem swoje małe dochodzenie. Mój człowiek nie znalazł żadnych związków, które by cię łączyły z Wilhelmstrasse. Nawiasem mówiąc, co sądzisz o moich umiejętnościach? Nie poczułeś, kiedy wyciągnąłem ci paszport?
– Nie poczułem – przyznał ze smutnym uśmiechem Paul.
– Chyba więc szanujemy się nawzajem do tego stopnia… – zaśmiał się drwiąco – że możemy przejść do interesów. Słucham, Johnie Dillinger. Opowiedz mi o swoich planach.
Paul odliczył sto marek z pieniędzy otrzymanych od Morgana i podsunął Webberowi, który pytająco uniósł brwi.
– Co chciałbyś kupić?
– Potrzebuję informacji.
– Ach, informacji. Tak, tak. To czasem może kosztować sto marek, ale czasem znacznie więcej. Informacje o czym czy o kim?
Spojrzał prosto w ciemne oczy siedzącego naprzeciw niego mężczyzny.
– O Reinhardzie Ernście.
Webber wysunął dolną wargę, przechylając na bok głowę.
– Nareszcie wszystko zaczyna się układać. Przyjechałeś wystąpić w nowej i ciekawej dyscyplinie olimpijskiej. Polowaniu na grubego zwierza. I dokonałeś dobrego wyboru, przyjacielu.
– Dobrego?
– Tak, tak. Pułkownik przeprowadza tu wiele zmian. Wcale nie z korzyścią dla kraju. Przygotowuje nas do psot. Człowieczek jest głupcem, ale otacza się sprytnymi ludźmi, a Ernst jest jednym z najsprytniejszych. – Webber zapalił swoje wstrętne cygaro. Paul chesterfielda, tym razem łamiąc tylko dwie zapałki, zanim błysnął płomień.
Webber patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem.
– Przez trzy lata, aż do kapitulacji, służyłem cesarzowi. Och, wykazywałem się prawdziwym męstwem. Podczas walk z Brytyjczykami moja kompania przesunęła linię frontu o ponad sto metrów w ciągu zaledwie dwóch miesięcy. Za ten czyn zostaliśmy odznaczeni. To znaczy ci, którzy przeżyli. W niektórych wsiach są tablice pamiątkowe, na których napisano tylko „Poległym”. Nie było ich stać na tyle brązu, by uwiecznić nazwiska wszystkich zabitych. – Pokręcił głową. – Wy, Jankesi, mieliście maximy. Myśmy strzelali ze swoich karabinów maszynowych, takich samych jak maximy. Ukradliśmy wam projekt albo to wy ukradliście nam, nie pamiętam. Ale Brytyjczycy, ach, oni mieli vickersy. Chłodzone wodą. Prawdziwe maszynki do wykańczania ludzi. Niezłe żelastwo… Nie, nie chcemy nowej wojny; cokolwiek by mówił Człowieczek, żaden Niemiec nie chce wojny. To byłby koniec wszystkiego. A pułkownik właśnie nas do niej przygotowuje. – Webber wsunął do kieszeni sto marek i wydmuchał ohydny dym z erzacu cygara. – Co chcesz wiedzieć?
– Chcę znać jego rozkład dnia na Wilhelmstrasse. O której przychodzi do pracy, o której wychodzi, jaki ma samochód, gdzie parkuje, czy będzie tam jutro, w poniedziałek lub we wtorek, jaką trasą jeździ, jakie ma ulubione restauracje w okolicy.
– Wszystkiego można się dowiedzieć, jeżeli ma się dość czasu. I jajek.
– Jajek?
Webber klepnął się po kieszeni.
– Pieniędzy. Będę szczery, Johnie Dillinger. Nie rozmawiamy o opchnięciu komuś trzydniowego pstrąga z Landwehrkanal jako świeżutkiej ryby złowionej w Haweli. Przez tę sprawę będę się musiał na pewien czas wycofać. Mogą być poważne reperkusje, które każą mi zejść do podziemia. Będzie…
– Otto, podaj mi kwotę.
– Bardzo niebezpiecznie… A pieniądze… cóż to dla was, Amerykanów. Macie swojego Roosevelta. I forsy jak lodów – dorzucił po angielsku.
– Jak lodu – poprawił go Paul. – Ile?
– Tysiąc dolarów amerykańskich.
– Co?
– Nie chcę marek. Powiadają, że inflacja już się skończyła, ale nie wierzy w to nikt, kto przeżył te ciężkie czasy. Przecież w tysiąc dziewięćset dwudziestym ósmym roku litr benzyny kosztował pięćset tysięcy marek. A w…
Paul pokręcił głową.
– To mnóstwo pieniędzy.
– Wcale nie – jeżeli zdobędę informacje. A gwarantuję, że będziesz je miał. Zapłacisz mi połowę z góry.
Paul wskazał kieszeń Webbera, w której spoczywało sto marek.
– To jest twoja zaliczka. – Ale…
– Dostaniesz resztę, kiedy ci się uda. I jeżeli dostanę zgodę.
– Będę miał wydatki.
Paul dał mu pozostałą setkę.
– Proszę.
– To o wiele za mało, ale musi wystarczyć. – Nagle Webber spojrzał na Paula uważniej. – Jestem ogromnie ciekawy.
Читать дальше