Pracowite czasy.
Kilkadziesiąt różnych spraw mogło zaprzątać uwagę potężnego, spoconego mężczyzny, który w to późne sobotnie popołudnie siedział w swym odpowiednio przestronnym gabinecie w niedawno ukończonym gmachu Ministerstwa Lotnictwa przy Wilhelm-strasse 81-85. Budynek miał trzydzieści siedem tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i był większy od kancelarii i apartamentów Hitlera razem wziętych.
Hermann Góring mógłby na przykład podjąć przerwaną pracę nad tworzeniem ogromnego imperium przemysłowego, które obecnie projektował (i które naturalnie miało nosić jego imię). Mógłby sporządzić szkic okólnika do wiejskiej żandarmerii w całym kraju, aby przypomnieć o konieczności bezwzględnego egzekwowania ustawy o ochronie zwierząt, którą osobiście napisał, i surowym karaniu każdej osoby przyłapanej na polowaniu z psami na lisy.
Czekała go także pilna sprawa organizacji przyjęcia z okazji igrzysk, na które Góring budował w Ministerstwie Lotnictwa własną wioskę olimpijską (udało mu się podejrzeć plany imprezy u Goebbelsa i postanowił przeznaczyć na swoją galę kilkadziesiąt tysięcy marek więcej, aby przyćmić tego robaka). I oczywiście musiał się zastanowić nad nie mniej ważną kwestią, w co się ubrać na przyjęcie. Mógłby się nawet spotkać ze swymi asystentami, aby przedyskutować z nimi kolejny punkt misji, jaką powierzyła mu Trzecia Rzesza: misji budowy najlepszych sił powietrznych na świecie.
Lecz myśli czterdziestotrzyletniego Hermanna Góringa absorbowała teraz pewna wdowa, dwa razy starsza od niego rencistka, która mieszkała w małym domku pod Hamburgiem.Oczywiście nie wykonywał żadnej czarnej roboty śledczej związanej z osobą pani Ruby Kleinfeldt – sprawował przecież funkcje ministra bez teki, komisarza lotnictwa, głównodowodzącego sił powietrznych, premiera Prus, ministra lotnictwa i Wielkiego Łowczego Rzeszy. Na Wilhelmstrasse i w Hamburgu uwijało się kilkunastu jego totumfackich i funkcjonariuszy gestapo, grzebiąc w kartotekach i prowadząc niezliczone przesłuchania.
Sam Góring wyglądał przez okno swego wykwintnie urządzonego gabinetu, siedząc nad olbrzymim talerzem spaghetti, ulubionego dania Hitlera. Góring przyglądał się wczoraj, jak Fiihrer bez apetytu dziobał je widelcem. Widok potrawy wzbudził w Góringu ochotę na jedzenie, która wkrótce przerodziła się w wilczy głód; dziś pochłonął już trzy duże porcje.
Ciekawe, czego się o tobie dowiemy, powiedział w duchu do staruszki, która nie miała pojęcia o prowadzonym w jej sprawie intensywnym dochodzeniu. Śledztwo wydawało się absurdalnie marginalnym przedsięwzięciem w jego kalendarzu pełnym zadań o kluczowym znaczeniu. Niemniej miało równie zasadnicze znaczenie, ponieważ mogło doprowadzić do upadku Reinharda Ernsta.
Sednem życia Hermanna Góringa była wojaczka. Często wspominał szczęśliwe czasy wojny, gdy latał swoim białym dwupłatowym fokkerem D-7 nad Francją i Belgią, biorąc na cel każdego pilota aliantów, który przez głupotę znalazł się w pobliżu (oficjalnie ten błąd przypłaciło życiem dwudziestu dwóch, choć Góring był przekonany, że zabił ich znacznie więcej). Dziś zmienił się w kolosa, który nie zmieściłby się w kabinie swego dawnego samolotu, a jego zainteresowania obracały się wokół środków przeciwbólowych, jedzenia, pieniędzy, sztuki i władzy. Gdyby ktoś go jednak zapytał, kim czuje się w głębi duszy, Góring bez wahania odpowiedziałby: żołnierzem.
I to żołnierzem, który najlepiej wiedział, jak z powrotem uczynić z Niemców naród wojowników – należało dać wszystkim poznać swoją siłę. Nie negocjować, nie skradać się chyłkiem jak chłopak przemykający w stronę krzaków za stodołą, żeby ukradkiem zaciągnąć się dymem z ojcowskiej fajki – a tak zachowywał się pułkownik Reinhard Ernst.
W działaniach tego człowieka było coś kobiecego. W porównaniu z Ernstem nawet ten pedał Rohm, szef SA zabity przez Góringa i Hitlera podczas puczu dwa lata temu, wydawał się uosobieniem zawziętości. Potajemne i ostrożne kontakty z Kruppem, nerwowe przerzucanie środków z jednej stoczni do drugiej, zmuszanie obecnej „armii” do ćwiczeń z drewnianą bronią i artylerią w małych grupach, by nie przyciągać niczyjej uwagi. I mnóstwo innych nadmiernie przezornych taktyk.
Skąd te wahania? Zdaniem Góringa stąd, że lojalność Ernsta wobec programu narodowych socjalistów była wątpliwa. Fiihrer i Góring nie byli naiwni. Wiedzieli, że nie cieszą się powszechnym poparciem. Pięścią i ogniem można zdobyć głosy wyborcze, ale nie można zdobyć serc. A w kraju było wiele serc głuchych na idee narodowego socjalizmu, wśród nich osoby z najwyższego dowództwa sił zbrojnych. Całkiem możliwe, że Ernst celowo gra na zwłokę, by pozbawić Hitlera i Góringa tego, na czym zależało im najbardziej: silnego wojska. Być może nawet sam miał ochotę wstąpić na tron, gdyby obaj władcy zostali usunięci.
Dzięki swemu spokojnemu głosowi, rozsądkowi, łagodności, dwóm cholernym Żelaznym Krzyżom i wielu innym odznaczeniom Ernst cieszył się ostatnio łaską Wilka (Góring lubił używać przydomku, jakim niektóre kobiety określały Hitlera, ponieważ czuł się wówczas bliższy Fuhrerowi – oczywiście minister używał tej poufałej formy wyłącznie w myślach).
Wystarczy przecież przypomnieć, jak zajadle pułkownik zaatakował wczoraj Góringa za pomysł pokazania myśliwca Me 109 podczas olimpiady! Minister lotnictwa przez pół nocy nie mógł zasnąć, tylko rozpamiętywał z wściekłością tę rozmowę i wciąż widział, jak Wilk zwraca niebieskie oczy na Ernsta i wyraża zgodę!
Znów poczuł falę gniewu.
– Boże drogi! – Góring strącił na podłogę talerz ze spaghetti, roztrzaskując go.
Do gabinetu wbiegł jeden z jego ordynansów, weteran wojny, utykający na jedną nogę.
– Słucham, panie ministrze?
– Posprzątaj to!
– Przyniosę wiad…
– Nie kazałem ci myć podłogi. Pozbieraj tylko te skorupy. Umyją wieczorem. – Spojrzał na swoją wymiętą koszulę i zauważył plamy z pomidorów. To rozwścieczyło go jeszcze bardziej. – Chcę czystą koszulę – warknął. – Talerze są za małe na porządne porcje. Powiedz kucharzowi, żeby znalazł większe. Fiihrer ma miśnieński serwis, zielono-biały. Chcę mieć taką porcelanę.
– Tak jest. – Ordynans pochylił się, by zebrać kawałki potłuczonego talerza.- Nie, najpierw przynieś mi koszulę.
– Tak jest, panie ministrze. – Człowiek posłusznie umknął na korytarz. Po chwili wrócił, niosąc ciemnozieloną koszulę na wieszaku.
– Nie tę. Mówiłem ci, kiedy przyniosłeś mi ją w zeszłym miesiącu, że wyglądam w niej jak Mussolini.
– Tamta była czarna, panie ministrze. Już ją wyrzuciłem. Ta jest zielona.
– Chcę białą. Daj mi białą koszulę! Jedwabną!
Ordynans wyszedł i znów się pojawił, już z właściwą koszulą. Po chwili do gabinetu wkroczył jeden ze starszych adiutantów Góringa.
Minister odłożył koszulę na bok. Miał świadomość swej tuszy i nigdy by się nie rozebrał w obecności podwładnego. Ogarnęła go nowa fala złości, tym razem z powodu szczupłej sylwetki Ernsta. Gdy ordynans zbierał porcelanowe skorupy, adiutant zameldował:
– Panie ministrze, chyba mam dobrą wiadomość. – Tak?
– Nasi agenci w Hamburgu znaleźli jakieś listy o pani Kleinfeldt. Ich treść wskazuje, że jest Żydówką.
– Wskazuje?
– Dowodzi, panie ministrze. Niezbicie dowodzi.
– Czystej krwi?
– Nie, półkrwi. Ale ze strony matki. Czyli rzecz jest bezsporna.
Przyjęte w zeszłym roku ustawy norymberskie o rasie i obywatelstwie odbierały Żydom obywatelstwo niemieckie, czyniąc ich „poddanymi”, a także zakazywały małżeństw i stosunków płciowych Aryjczyków z Żydami. Przepisy precyzyjnie definiowały również, kto jest Żydem w wypadku małżeństw mieszanych w dawnych pokoleniach. Mając dwoje żydowskich i dwoje nieżydowskich dziadków, pani Kleinfeldt była półkrwi Żydówką.
Читать дальше