– Dwie kawy – poprosiła Jilly.
Próg przekroczyło dwoje staruszków. Mieli zapewne ponad osiemdziesiąt lat. Choć nie uginali się pod brzemieniem wieku i wyglądali dość czerstwo, na pewno nie byli mordercami.
– Mleko – wymamrotał Shep.
– Dwie kawy i mleko – powiedział do kelnerki Dylan. Szklanka, z której będzie pił mleko, jest zapewne okrągła; jednak samo mleko nie było okrągłe. Nie było kształtowe, lecz bezkształtne, a Shepherd nigdy nie miał żadnych uprzedzeń wobec jedzenia tylko z powodu formy naczynia, w którym je podawano. – Ciasto – powiedział Shep, gdy ze spuszczoną głową szedł za Dylanem między stolikami, a Jilly zamykała pochód. – Ciasto. Najpierw siku, potem ciasto. Najpierw siku, potem ciasto. Toalety znajdowały się w korytarzu z tyłu restauracji. Przed Dylanem szedł przysadzisty brodaty mężczyzna w bezrękawniku, który na ramionach, karku i łysej czaszce miał tyle kolorowych tatuaży, że mógłby występować jako cyrkowa atrakcja. Skierował się do męskiej toalety.
Gdy znaleźli się w korytarzu, ciągle w polu widzenia niektórych gości restauracji, Dylan rzekł do Jilly:
– Sprawdź damską.
Weszła do łazienki i wróciła, zanim drzwi zdążyły się za nią zamknąć.
– Nie ma nikogo.
Dylan ponaglił brata, żeby wszedł do damskiej toalety razem z Jilly, a sam zaraz za nimi wsunął się do środka.
Obie kabiny były otwarte. Zewnętrznych drzwi prowadzących z korytarza nie można było zamknąć na zamek. W każdej chwili mógł ktoś wejść.
Jedyne okno zostało zupełnie zamalowane, poza tym było za małe, by przez nie uciec.
– Słuchaj, bracie – powiedział Dylan. – Chciałbym, żebyś coś dla mnie zrobił.
– Ciasto.
– Shep, musisz złożyć nas stąd z powrotem do naszego pokoju w motelu.
– Przecież oni na pewno przyjdą do naszego pokoju – zaprotestowała Jilly.
– Jeszcze ich tam nie ma. Zostawiliśmy włączony komputer, na ekranie jest wywiad z Proctorem. Nie powinni tego widzieć. Nie wiem, dokąd mamy teraz jechać, ale gdziekolwiek by to było, jeżeli zorientują się, ile wiemy, łatwiej im będzie deptać nam po piętach, będą mogli przewidywać nasze ruchy.
– Ciasto kokosowe.
– Poza tym – dodał Dylan – w przyborach do golenia mam kopertę z pieniędzmi, prawie pięćset dolców, a tutaj tylko to, co w portfelu. – Ujął podbródek Shepa i uniósł mu głowę. – Shep, musisz to dla mnie zrobić.
Shep zamknął oczy.
– Nie sikamy w miejscach publicznych.
– Nie proszę cię, żebyś sikał. Po prostu złóż nas z powrotem do pokoju. Teraz, Shep. Jak najszybciej.
– Nie jemy goldfishów, nie sikamy, nie składamy. – Shep, to zupełnie co innego.
– Nie jemy goldfishów, nie sikamy, nie składamy.
– Tutaj ta zasada nie obowiązuje, bracie. Nie jesteśmy w miejscu publicznym.
Argument nie trafił Shepherdowi do przekonania. Wiedział przecież, że to jest „toaleta publiczna".
– Nie jemy goldfishów, nie sikamy, nie składamy.
– Posłuchaj, bracie, widziałeś dużo filmów, wiesz, jacy są źli ludzie.
– Sikać w miejscu publicznym.
– Wyobraź sobie jeszcze gorszych od tych najgorszych. Ludzi z bronią. Morderców takich jak na filmach. Szukają nas bardzo źli ludzie, Shep.
– Hannibal Lecter.
– Nie wiem. Może są tacy źli jak on. Nie wiem. Ale jeżeli mi
nie pomożesz, jeżeli nie złożysz nas tam, gdzie powiedziałem, to na pewno dojdzie do krwawych i oślizłych scen.
Oczy chłopaka pod powiekami poruszały się gwałtownie, co świadczyło o jego poruszeniu.
– Oślizłe i krwawe sceny są złe.
– Bardzo złe. I jeśli w tej chwili nie złożymy się z powrotem do pokoju motelowego, zdarzą się bardzo krwawe i oślizłe rzeczy. – Shep się boi.
– Nie bój się. – Shep się boi.
Dylan w duchu nakazał sobie spokój, by nie stracić panowania nad sobą tak jak na wzgórzu w Kalifornii. Nigdy więcej nie wolno mu mówić do Shepa w taki sposób, nawet w najbardziej dramatycznej sytuacji. Nie pozostała mu żadna inna taktyka poza błaganiem.
– Na litość boską, proszę cię, bracie. – S-shep się b-boi.
Gdy Dylan zerknął na swojego timeksa, wskazówka sekundnika zdawała się wirować wokół tarczy.
Stając obok Shepa, Jilly powiedziała:
– Skarbie, wczoraj w nocy, kiedy ja leżałam w swoim łóżku, ty w swoim, a Dylan spal i chrapał, pamiętasz naszą krótką rozmowę?
Dylan nie miał pojęcia, o czym mówiła. Nie opowiadała mu o żadnej rozmowie z Shepem. Poza tym był pewien, że nie chrapał. – Skarbie, obudziłam się i usłyszałam, jak szepczesz, pamiętasz? Mówiłeś, że się boisz. I co ci wtedy powiedziałam?
Oczy Shepherda przestały drgać gorączkowo, ale chłopak milczał.
– Pamiętasz, kochanie? – Gdy otoczyła Shepa ramieniem, nie skulił się pod wpływem dotyku, nawet się nie wzdrygnął. – Skarbie, pamiętasz, powiedziałeś: „Shep się boi", a ja odparłam: „Shep jest dzielny".
Dylan usłyszał jakieś hałasy w korytarzu i zerknął na drzwi. Nikt nie wszedł, ale była pora lunchu i w restauracji tłoczyło się sporo ludzi; ich samotność nie mogła trwać długo.
– Bo jesteś dzielny, Shep – ciągnęła Jilly. – Jesteś jednym z najdzielniejszych ludzi, jakich znam. Świat to straszne miejsce. Wiem, że dla ciebie jest jeszcze straszniejszy niż dla nas. Tyle hałasu, tyle jasności i kolorów, tylu ludzi, obcych, którzy ciągle do ciebie mówią, i wszędzie zarazki, nic nie jest tak uporządkowane, jak powinno być, nic nie jest tak proste, jak byś chciał,
wszystko jest kształtowe i obrzydliwe. Możesz złożyć układankę tak, żeby wszystkie kawałki były na swoim miejscu, możesz czytać „Wielkie nadzieje" dwadzieścia lub sto razy i za każdym razem książka będzie dokładnie taka, jak się spodziewasz. Ale nie da się złożyć życia tak jak układanki, nie możesz sprawić, aby każdy dzień wyglądał tak samo – mimo to codziennie rano wstajesz i próbujesz. Dlatego jesteś bardzo dzielny, skarbie. Shepherd, gdybym była taka jak ty, nie sądzę, żeby było mnie stać na taką odwagę. Na pewno nie byłabym taka dzielna. Co dzień tak uparcie próbować – to najodważniejszy czyn, jakiego nie dokonał żaden bohater filmowy.
Słuchając Jilly, Dylan w końcu przestał popatrywać nerwowo na drzwi, przestał zerkać na zegarek i odkrył, że twarz i melodyjny głos tej kobiety bardziej przykuwają jego uwagę niż myśl o osaczających ich zawodowych mordercach.
– Kochanie, musisz być dzielny, wiem, że potrafisz. Nie wolno ci się bać złych ludzi ani oślizłych i krwawych rzeczy, po prostu zrób, co trzeba, tak jak wstajesz co dzień rano i idziesz pod prysznic, zrób, co trzeba, spróbuj sprawić, żeby świat był uporządkowany i prosty. Skarbie, musisz być dzielny i złożyć nas z powrotem do pokoju.
– Shep jest dzielny?
– Tak, Shep jest dzielny.
– Nie jemy goldfishów, nie sikamy, nie składamy – powiedział Shep, ale jego oczy pod zamkniętymi powiekami pozostały nieruchome, co oznaczało, że nawet kwestia niestosowności sikania w miejscu publicznym nie dręczy go tak bardzo jak jeszcze przed minutą.
– Właściwie składanie w miejscu publicznym to nie to samo co sikanie, skarbie – rzekła Jilly. – Bardziej przypomina plucie. Oczywiście, kulturalni ludzie tego nie robią. Choć nigdy nie sikasz w miejscu publicznym, czasem musisz splunąć, kiedy na przykład robak wpadnie ci do ust, i nic w tym złego. Ci źli ludzie przypominają robaka, który wpadł ci do ust, więc jeżeli się złożymy, żeby przed nimi uciec, to tak jakbyś wypluł tego robaka. Shep, zrób to, skarbie. Jak najszybciej.
Читать дальше