Rozejrzał się po ciemnej kuchni w poszukiwaniu broni, lecz na wierzchu niczego nie zauważył.
Na progu w plamie ciemnożółtego światła Shepherd zawahał się, ale tylko na moment. Potem wyszedł z kuchni i skręcił w lewo, by stanąć przed stołem.
Gdy Dylan i Jilly weszli do jadalni za Shepem, zobaczyli siedzącego przy stole chłopca, który wyglądał na dziesięć lat. Chłopiec nie uniósł głowy, aby na nich spojrzeć, patrzył w skupieniu na leżący przed nim duży koszyk pełen uroczych szczeniaków rasy golden retriever. Kosz był prawie gotowy, lecz wielu szczeniakom brakowało części ciała i fragmentów łebków. Ręce chłopca, śmigały, biorąc z pudełka kolejne elementy układanki i uzupełniając nimi obrazek.
Jilly być może nie rozpoznała młodego miłośnika układanek, ale Dylan znał go doskonale. Był to Shepherd O'Conner.
Dylan pamiętał tę układankę, która miała tak szczególne znaczenie, że mógłby ją w miarę dokładnie namalować z pamięci. Teraz poznał też źródło ciemnożółtego
światła: aptekarską lampę, która zwykle stała na biurku w gabinecie. Lampa miała szklany abażur koloru ochry.
Gdy autyzm Shepherda objawiał się nadwrażliwością na ostre światło, chłopiec nie mógł pracować nad układanką w przytłumionym dzięki ściemniaczowi blasku górnej lampy. Nikt inny prawie nie słyszał cichego brzęczenia rezystora ograniczającego przepływ prądu, ale dla Shepa odgłos ten brzmiał przeraźliwie jak pisk wysokoobrotowej piły do kości, rozsadzając mu czaszkę. Dlatego korzystał z lampki na biurko z przyciemnionym abażurem, do której wkręcono żarówkę o mniejszej mocy.
Od dziesięciu lat Shepherd nie bawił się układanką w jadalni, ponieważ wolał korzystać ze stołu kuchennego. Łamigłówka przedstawiająca kosz ze szczeniakami była ostatnią, jaką skończył w tym pokoju.
– Shep jest dzielny – powiedział: dwudziestoletni Shep, lecz młodszy Shepherd przy stole nie uniósł wzroku.
Żadne z wydarzeń, jakie rozegrały się dotychczas, nie przejęło Dylana tak potwornym lękiem. W przeciwieństwie do przygód, które do tej pory przeżył, tym razem doskonale wiedział, co się stanie w ciągu najbliższych kilku minut. Czuł, jakby w stronę dobrze znanej grozy pchała go potężna fala, a on był wobec niej zupełnie bezsilny, jak człowiek w małej łódce zbliżający się nieuchronnie do Niagary.
– Dylan!
To był glos Jilly. Kiedy się do niej odwrócił, wskazała na podłogę.
W jadalni leżał perski dywan. Wzory wokół ich stóp przysłaniały migoczące czarne plamy, jak gdyby ich buty stały w kałużach atramentu. Powierzchnia czerni cały czas marszczyła się delikatnie. Kiedy Dylan poruszył jedną stopą, kałuża przesunęła się razem z nią, a część dywanu, która wyglądała na zalaną atramentem, ukazała się ponownie, nieskazitelnie czysta.
Niedaleko Dylana stało krzesło i kiedy go dotknął, zobaczył, jak pod jego ręką na obiciu rozlewa się kolejna atramentowa plama, większa od dłoni, ale odpowiadająca jej kształtem. Przesunął rękę w lewo i prawo, a czarny kleks przesuwał się razem z nią, nie pozostawiając żadnych śladów na tkaninie.
Dylan czuł dotyk krzesła, lecz gdy spróbował je chwycić, obicie nawet się nie wgniotło. Usiłował gwałtownym ruchem odsunąć je od stołu – i ręka przeszła przez krzesło, jak gdyby było tylko iluzją.
Albo jakby on był pozbawionym cielesności duchem. Widząc szok i rosnącą dezorientację Jilly, położył jej dłoń na ramieniu, aby pokazać, że atramentowe zjawisko nie zachodzi między nimi, lecz tylko wówczas gdy próbują zmienić coś w otoczeniu.
– Chłopiec przy stole – powiedział do niej – to Shepherd, kiedy miał dziesięć lat.
Chyba sama się tego domyśliła, bo wiadomość wcale jej nie zdziwiła.
– To nie jest… żadna wizja, którą mamy razem z Shepem. – Nie.
Jak gdyby zaczęła kojarzyć wszystkie fakty, zanim Dylan odkrył przed nią tożsamość chłopca z układanką, powiedziała tonem stwierdzenia:
– Złożyliśmy się nie tylko do Kalifornii, ale do jakiejś przeszłości.
– Wcale nie jakiejś. – Serce w nim truchlało, lecz nie z powodu niebezpieczeństwa, był bowiem niemal pewien, że ze strony przeszłości nie grozi im żadna krzywda, tak jak oni nie mieli wpływu na nic wokół siebie; ogarnął go tylko niewypowiedziany żal i pogrążył się w znajomej otchłani smutku. – To nie jest jakaś przeszłość, ale jeden konkretny wieczór. Okropny wieczór.
Bardziej z myślą o Jilly niż po to, by się utwierdzić we własnym przekonaniu, Dylan podszedł do stołu i machnął ręką, chcąc strącić układankę na podłogę. Nie drgnął ani jeden kawałek obrazka.
Dziesięcioletni Shepherd, odgrodzony od reszty świata izolacją autyzmu i zupełnie pochłonięty układanką, mógłby nie zareagować na ich głosy, nawet gdyby je słyszał. Ale wzdrygnąłby się lub przynajmniej zaskoczony zamrugał na widok czyjejś ręki usiłującej zniszczyć jego pracę. Jednak w ogóle nie zareagował.
– Jesteśmy w zasadzie niewidzialni – rzekł Dylan. – My widzimy, ale nas nikt nie widzi. Słyszymy, ale nikt nas nie słyszy. Czujemy zapach ciasta. Czujemy podmuch ciepłego powietrza
z otworu ogrzewania i możemy nim oddychać, czujemy powierzchnię przedmiotów, ale nie mamy na nic wpływu.
– Chcesz przez to powiedzieć, że Shep tak chce?
Shepherd wciąż patrzył na młodszego siebie, jak dodaje łapki chromym szczeniakom, a ślepym – oczy.
– Zważywszy na to, co się stało tego wieczoru – odparł Dylan – to ostatnia rzecz, jakiej Shep mógłby chcieć. To nie on ustala zasady. Tak chyba chce Natura.
Widocznie Shepherd potrafił złożyć ich do przeszłości, lecz mogli ją tylko oglądać, jak gdyby zwiedzali muzeum.
– Przeszłość to przeszłość. Nie można jej odwrócić – rzekł Dylan, choć gorąco pragnął, by było inaczej.
– Wczoraj wieczorem – przypomniała mu Jilly – Shepherd nagle zaczął recytować synonimy odchodów – ale długo po tym, jak kazałam ci przestać przeklinać, bo mówiłeś jak mój stary.
– Nie powiedziałaś, że mówię jak twój stary.
– Właśnie dlatego przeszkadza mi wulgarny język. Stary umiał odzywać się tylko po chamsku. W każdym razie mówiłeś, że Shep ma inne poczucie czasu niż my.
– Shep ma poczucie prawie wszystkiego inne niż my.
– Mówiłeś, że dla niego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość nie są tak wyraźnie oddzielone jak dla nas.
– I proszę bardzo: dziewiętnasty lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, ponad dziesięć lat temu, zanim wszystko się zawaliło.
Z przyległego salonu przez otwarte drzwi dobiegły ich kłótliwe głosy, lecz niezbyt głośne.
Dylan i Jilly spojrzeli na drzwi, za którymi paliło się światło dużo jaśniejsze od blasku aptecznej lampki w jadalni. Młodszy Shep dalej uzupełniał obrazek ze szczeniakami, podczas gdy starszy Shep przyglądał mu się z niepokojem na twarzy.
W wojnie, jaką toczyły między sobą serce i umysł, strach Dylana walczył z przemożną ciekawością. Gdyby porcja koszmaru nie zdołała zaspokoić ciekawości, wówczas ciekawość mogłaby zwyciężyć. Albo gdyby Dylan mógł mieć wpływ na zakończenie tego wieczoru z przeszłości, potrafiłby przełamać to niemal paraliżujące oczekiwanie na zło. Skoro jednak nie mógł niczego zmienić – bo nie mógł – nie chciał być biernym świadkiem tego, czego nie widział dziesięć lat temu.
Głosy w salonie stały się głośniejsze, bardziej nabrzmiałe złością.
– Bracie, złóż nas stąd – zaczął namawiać starszego Shepherda Dylan. – Złóż nas do domu, ale do naszych czasów. Rozumiesz mnie, Shep? Złóż nas z przeszłości, szybko.
Читать дальше