Przyglądając się czytającej głośno Jilly, Dylan położył dłonie na okładce menu. Po doświadczeniu przy drzwiach wejściowych, tak jak się spodziewał – początkowo gwałtowna lawina wrażeń szybko zmieniła się w płynący spokojnie strumyk. Zauważył też, że świadomie potrafi stłumić do końca te osobliwe doznania.
Informując go 0 ostatniej pozycji w karcie dań, Jilly uniosła głowę, zobaczyła dłonie Dylana na plastikowej okładce i zorientowała się, że pozwolił jej czytać tylko po to, aby móc otwarcie się na nią gapić, bez obawy, że napotka jej spojrzenie. Sądząc po jej minie, miała mieszane odczucia co do wyniku obserwacji, lecz przynajmniej częściowo odpowiedziała uroczym, choć trochę niepewnym uśmiechem.
Zanim któreś z nich zdążyło się odezwać, do stolika wróciła kelnerka. Jilly poprosiła o butelkę sierra nevady. Dylan zamówił kolację dla Shepa i siebie z prośbą, aby danie dla Shepa przyniosła pięć minut przed jego talerzem.
Shepherd nadal czytał: „Wielkie nadzieje" leżały na stole, lampka była wyłączona. Zgarbiony nad książką, pochylał twarz dziesięć cali nad kartką, choć nie miał kłopotów ze wzrokiem. Gdy obok niego stała kelnerka, Shep śledził tekst i poruszał ustami, dając w ten sposób subtelnie do zrozumienia, że jest zajęty i niegrzecznością z jej strony byłoby zwrócenie się do niego.
Ponieważ obok nich nie siedzieli żadni goście, Dylan mógł swobodnie mówić o sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Jilly, słowa to twoja specjalność, prawda? – Chyba można tak powiedzieć.
– Co to znaczy „psychotropowy"? – Dlaczego o to pytasz`?
Frankenstein użył tego słowa. Mówił, że szpryca w strzykawce ma działanie psychotropowe.
Nie podnosząc oczu znad książki, Shep powiedział:
– Psychotropowy. Wpływający na procesy psychiczne, zachowanie lub percepcję. Psychotropowy.
– Dziękuję, Shep.
– Leki psychotropowe. Środki uspokajające, psycholeptyczne, przeciwdepresyjne. Leki psychotropowe.
Jilly pokręciła głową.
Nie sądzę, żeby ten dziwny eliksir był którymś z nich.
– Środki psychotropowe – objaśniał dalej Shep. – Opium, morfina, heroina, metadon. Barbiturany, meprobromat. Amfetamina, kokaina. Meskalina, marihuana, LSD, piwo Sierra Nevada. Środki psychotropowe.
– Piwo to nie narkotyk – poprawiła go Jilly. – Prawda? Wciąż śledząc wzrokiem linijki tekstu Dickensa, Shep zdawał się czytać na głos:
– Psychotropowe środki odurzające i pobudzające. Piwo, wino, whisky. Kofeina. Nikotyna. Psychotropowe środki odurzające i pobudzające.
Jilly wpatrywała się w niego, nie wiedząc, jak ma rozumieć tę wyliczankę.
– Przeoczone – rzekł Shep z goryczą. – Psychotropowe środki odurzające wziewne. Klej, rozpuszczalniki, olej przekładniowy. Psychotropowe środki odurzające wziewne. Przeoczone. Przepraszam.
– Gdyby to był narkotyk w tradycyjnym rozumieniu – odezwał się Dylan – sądzę, że Frankenstein użyłby tego słowa. Nie nazywałby go z uporem „szprycą", jak gdyby nie istniało inne określenie. Poza tym narkotyki z czasem przestają działać. A on wyraźnie dał mi do zrozumienia, że to gówno daje trwały efekt.
Zjawiła się kelnerka z piwem Sierra Nevada dla Jilly i Dylana oraz szklanką coca-coli bez lodu. Dylan rozpakował słomkę i włożył do napoju brata.
Shepherd pił tylko przez słomkę, ale nie obchodziło go, czy papierową, czy z plastiku. Lubił zimną colę, ale nie tolerował pływającego w niej lodu. Z jakiegoś powodu, znanego tylko samemu Shepherdowi, cola, słomka i lód w jednej szklance urażały go.
Unosząc oszronioną szklankę piwa, Dylan rzekł: – Za psychotropowe środki odurzające.
– Z wyjątkiem środków wziewnych – uściśliła Jilly.
Na zimnym szkle wyczuł lekko drżące ślady energii: pozostawione zapewne przez obsługę w kuchni i na pewno kelnerkę. Kiedy zmusił się, by nie reagować na psychiczne odciski, mrowienie zniknęło. Odzyskiwał panowanie nad sobą.
Jilly stuknęła butelką o jego szklankę i łapczywie pociągnęła łyk.
– Nie ma dokąd jechać, zgadza się? – Oczywiście, że jest dokąd jechać. – Tak? A dokąd?
– No, na pewno nie do Phoenix. To nie byłoby rozsądne. Masz występ w Phoenix, więc na pewno będą cię tam szukać, żeby się dowiedzieć, dlaczego Frankenstein miał twój samochód, będą chcieli zbadać ci krew.
– Faceci w chevroletach.
Może inni faceci w innych samochodach, ale na pewno będą mieli związek z tamtymi.
– Kim w ogóle mogli być ci kretyni'? Szpiegami tajnych służb? Agentami niejawnego oddziału policji? Agresywnymi domokrążnymi sprzedawcami czasopism`?
– Chyba żadna z tych możliwości nie wchodzi w grę. Ale niekoniecznie musieli być źli.
– Wysadzili w powietrze mój samochód.
– Jak mógłbym zapomnieć. Ale wysadzili go tylko dlatego, że w środku siedział Frankenstein. A on na pewno był zły.
– To, że wysadzili w powietrze złego gościa, wcale nie znaczy, że sami są dobrzy – zauważyła Jilly. – Czasem źli goście wysadzają w powietrze innych złych gości.
– Bardzo często – zgodził się. – Ale żeby uniknąć wysadzania, musimy ominąć Phoenix.
– Ominąć i dokąd pojechać?
– Może powinniśmy się trzymać mniejszych autostrad, ruszyć na północ do jakiegoś pustego i dużego miejsca, od którego nie zaczęliby poszukiwań, może do Skamieniałego Lasu. Moglibyśmy tam być w ciągu kilku godzin.
– Mówisz, jakby to były wakacje. A ja mam na myśli cale swoje życie. Dokąd mam iść?
– Skupiasz się na zbyt dalekiej perspektywie obrazu. Nie rób tego – poradził. – Dopóki nie będziemy wiedzieć więcej o swojej sytuacji, bez sensu jest skupiać się na dalekiej perspektywie – poza tym to przygnębiające.
– To na czym mam się skupiać`? Na bliskiej perspektywie? – Właśnie tak.
Znów pociągnęła łyk piwa.
– A co jest w bliskiej perspektywie? – Przeżycie najbliższej nocy.
– Zdaje się, że bliska perspektywa jest tak samo przygnębiająca jak daleka.
– Ależ nie. Musimy się tylko zaszyć w jakimś bezpiecznym miejscu i pomyśleć.
Kelnerka przyniosła kolację Shepherda.
Dylan złożył zamówienie, kierując się gustem brata i łatwością, z jaką mógł dostosować danie do kulinarnych upodobań Shepa.
– Z punktu widzenia Shepa – powiedział – kształt jest ważniejszy od smaku. Lubi kwadraty i prostokąty, nie lubi kół i krągłości.
Na środku talerza leżały dwa owalne plastry klopsa w sosie. Nożem i widelcem Shepa Dylan odkroił brzegi obu plastrów, nadając im prostokątny kształt Następnie, odkładając skrawki na talerz z pieczywem, każdy kawałek pokroił na małe kwadraty swobodnie mieszczące się w ustach.
Gdy wziął sztućce, poczuł na metalu wibrowanie śladów psychicznych, ale znów zdołał je wyciszyć i potrafił nie zwracać na nie uwagi.
Frytki nie miały tępych końcówek, ale ukośne. Dylan szybko poodcinał końce, nadając każdej frytce kształt prostokąta. – Shep zje te kawałki – wyjaśnił, układając złociste okrawki obok odmienionych frytek – ale tylko oddzielnie.
Marchewka została już pokrojona w kostkę, nie stanowiła więc problemu. Dylan musiał jednak oddzielić od niej groszek, pognieść i uformować z masy kwadratowe kawałki mieszczące się na widelcu.
Zamiast bulki zamówił chleb. Trzy krawędzie każdej kromki były proste; czwarta półokrągła. Dylan odkroił półksiężyce skórek i odłożył na ścinki klopsa.
– Na szczęście z masła nie ulepili kulek. – Zdjął folię z trzech kawałków masła i postawił je na sztorc obok chleba. – Gotowe.
Читать дальше