Gdy Dylan podsunął mu talerz, Shepherd odłożył książkę. Wziął podane sztućce i zaczął jeść swe geometryczne danie z taką samą uwagą, z jaką czytał Dickensa.
– Tak jest przy każdym posiłku? – spytała Jilly.
– Prawie przy każdym. Do każdego jedzenia stosuje się inne reguły.
– Co by się stało, gdybyś nie robił takich korowodów?
– To nie są korowody. Po prostu… porządkowanie chaosu. Shep lubi porządek.
– A gdybyś postawił przed nim jedzenie tak, jak je podali, i powiedział „Jedz"?
– Nie tknąłby go – zapewnił ją Dylan.
– W końcu by zgłodniał.
– Nie. Przy każdym posiłku, dzień po dniu, odwracałby się od jedzenia, dopóki nie zemdlałby z powodu obniżonego poziomu cukru we krwi.
Przyglądając mu się z miną, z której Dylan wolał wyczytać współczucie zamiast litości, Jilly powiedziała:
– Chyba nieczęsto umawiasz się z dziewczynami, co? Odpowiedział jej wzruszeniem ramion.
– Chcę jeszcze jedno piwo – oświadczyła Jilly, gdy kelnerka przyniosła Dylanowi kolację.
– Prowadzę – rzekł, odmawiając drugiej kolejki.
– Zgadza się, ale jeśli masz prowadzić tak jak dzisiaj, jeszcze jedno piwo może tylko pomóc.
Może miała rację, może nie, w każdym razie Dylan postanowił ulec pokusie, choć było to zupełnie nie w jego stylu.
– Dwa – powiedział do kelnerki.
Kiedy zabrał się do kurczaka z goframi, anarchicznie lekceważąc kształt i rozmiar każdego kęsa, Jilly rzekła:
– Powiedzmy, że pojedziemy sto mil na północ, zaszyjemy się w jakimś bezpiecznym miejscu i pomyślimy. O czym właściwie mamy myśleć – poza tym, że pieprzyliśmy się na dobre?
– Nie bądź wciąż tak negatywnie nastawiona. Zjeżyła się bardziej niż druciana szczotka.
– Wcale nie jestem negatywnie nastawiona. – Ale nie jesteś też pogodna jak dalajlama.
– Jeżeli chcesz wiedzieć, to kiedyś byłam kompletnym zerem, zakompleksionym i zamkniętym w sobie dzieciakiem. Byłam roztrzęsiona i nieśmiała, czułam się sponiewierana przez życie jak nikomu niepotrzebny śmieć. Mogłam uczyć płochliwości mysz pod miotłą.
– To chyba było bardzo dawno temu.
– Nie postawiłbyś dolara przeciw milionowi na to, że kiedyś wyjdę na scenę, a wcześniej wstąpię do chóru. Ale miałam nadzieję, wielką nadzieję i marzyłam, że kiedyś zostanę kimś, że będę występować, i w końcu sama zniszczyłam w sobie to roztrzęsione dziecko i zaczęłam realizować marzenia.
Wysączając resztkę piwa, posłała Dylanowi piorunujące spojrzenie znad przechylonej butelki.
– Nie przeczę, że masz poczucie własnej wartości. Nigdy nie twierdziłem, że jest inaczej. Nie chodzi mi o twój negatywny stosunek do siebie, ale do reszty świata.
Popatrzyła na niego tak, jakby zamierzała uderzyć go pustą butelką, lecz potem odstawiła ją na stół i odsunęła na bok.
– Zgoda. Świat jest okrutny. 1 większość ludzi jest okrutna. Jeżeli uważasz to za negatywne nastawienie, dla mnie to tylko realizm.
– Wielu ludzi jest okrutnych, ale nie większość. Większość jest po prostu przerażona, samotna albo zagubiona. Nie wiedzą, po co się tu znaleźli, nie znają celu ani przyczyny, więc żyją na wpół martwi.
– A ty pewnie znasz cel i przyczynę.
– Mówisz, jakbyś uważała, że jestem zadowolony z siebie. – Wcale nie. Jestem po prostu ciekawa, po co twoim zdaniem żyjemy.
– Każdy sam musi znaleźć odpowiedź na własny użytek – odparł i naprawdę tak myślał. – A ty ją znajdziesz, bo chcesz. – Teraz mówisz jak ktoś bardzo zadowolony z siebie. – Wyglądała, jak gdyby jednak zamierzała walnąć go butelką. Shepherd wziął jeden z trzech kawałków masła i wpakował sobie do ust.
Jilly skrzywiła się, a Dylan wyjaśnił:
– Shep lubi chleb z masłem, ale nie razem. Ciesz się, że nie widzisz, jak je kanapkę z kiełbasą i majonezem.
– Nie ma dla nas ratunku – powiedziała.
Dylan westchnął, pokręcił głową i nie odezwał się.
– Zejdź na ziemię, dobrze? Jeżeli zaczną do nas strzelać, według jakich reguł Shepa będziemy uchylać się od kul? Zawsze uchylać się w lewo, nigdy w prawo. Można kluczyć, ale nie można robić uników – chyba że jest dzień tygodnia, który ma w nazwie „t", wtedy można robić uniki, ale nie można kluczyć. Jak szybko Shep może biec, czytając, i co się stanie, kiedy spróbujesz mu zabrać książkę?
– Na pewno tak nie będzie – rzekł, Dylan, ale wiedział, że Jilly ma rację.
Nachyliła się nad stołem, ściszyła glos, ale wymawiała dobitnie każde słowo.
– Dlaczego nie? Słuchaj, musisz przyznać, że nawet gdybyśmy wdepnęli w to tylko my dwoje, mielibyśmy szanse jak ktoś zjeżdżający w szklanych butach po wysmarowanym tłuszczem zboczu. A ze stusześćdziesięciofuntowym żującym masło kamieniem młyńskim u szyi – jakie mamy szanse?
– Shep nie jest kamieniem młyńskim-powiedział z uporem Dylan.
Jilly zwróciła się do Shepherda:
– Skarbie, nie obraź się, ale jeśli chcemy mieć jakąś nadzieję na wyjście z tego cało wszyscy troje, musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Jeżeli będziemy się okłamywać, koniec z nami. Może nie potrafisz nic na to poradzić, że jesteś młyńskim kamieniem, ale może potrafisz, a jeśli potrafisz, musisz z nami współpracować.
– Shep i ja zawsze tworzyliśmy zgrany zespół – oznajmił Dylan.
– Zespół? Też mi zespól. Gdybyście startowali w wyścigu w workach, prędzej czy później worek znalazłby się na czyjejś głowie.
– Nie jest dla mnie ciężarem…
– Nawet tak nie mów – przerwała mu. – Nie waż się tak mówić, O'Conner, nie waż się, ty stuknięty, nabuzowany nadzieją i pozytywnym myśleniem durniu.
Nie jest dla mnie ciężarem, jest…
– …twoim bratem, genialnym idiotą-dokończyła za niego. Cierpliwie i spokojnie Dylan wyjaśnił:
– Nie. Genialny idiota jest psychicznie upośledzony i mimo niskiego ilorazu inteligencji ma wyjątkowy talent w jednej dziedzinie, na przykład umie błyskawicznie rozwiązywać skomplikowane zadania matematyczne albo grać na każdym instrumencie muzycznym, kiedy go tylko weźmie do ręki. Shep ma wysoki iloraz inteligencji i jest wyjątkowy pod niejednym względem. Cierpi tylko na… rodzaj autyzmu.
– Nie ma dla nas ratunku – powtórzyła.
Shepherd przeżuwał z entuzjazmem następną porcję masła, cały czas spoglądając w swój talerz z odległości dziesięciu cali, jak gdyby znalazł cel życia, a celem tym był klops.
Ilekroć otwierały się drzwi i wchodził kolejny gość, Dylan tężał. Niemożliwe, żeby tamci tak szybko ich namierzyli. A jednak…
Kelnerka przyniosła piwo, a Jilly, pokrzepiwszy się sporym łykiem zimnej sierra nevady, powiedziała:
– No więc, zaszyjemy się gdzieś w Skamieniałym Lesie i… jak mówiłeś? Ze pomyślimy?
– Pomyślimy – potwierdził Dylan.
– Niby o czym, z wyjątkiem rozwiązania zagadki, jak przeżyć?
– Może wykombinujemy, jak namierzyć Frankensteina. – Zapomniałeś, że nie żyje?
– Chodzi mi o to, kim byt, zanim go zabili.
– Nie znamy nawet nazwiska z wyjątkiem tego, które sami mu nadaliśmy.
– Ale wszystko wskazuje na to, że był naukowcem. Prowadził badania medyczne. Opracowywał środki psychotropowe, szpryce czy jak to nazwiemy, mamy więc słowo kluczowe. Naukowcy piszą referaty, artykuły do czasopism, prowadzą wykłady. Zostawiają trop.
– Sypią za sobą ziarenka intelektualne.
– Właśnie. Jeśli się postaram, może sobie przypomnę, co jeszcze mówił ten łajdak w pokoju motelowym, znajdę jeszcze jakieś słowa kluczowe. Znając słowa kluczowe, będziemy mogli zajrzeć do Internetu i wyszukać badaczy pracujących nad usprawnianiem funkcjonowania mózgu i podobnymi sprawami. – Nie jestem specem od techniki – rzekła Jilly. – A ty?
Читать дальше