– Najpierw musimy zmienić tablice rejestracyjne-rzekł Dylan. – Kiedy ustalą, że cadillac był twój, zaczną cię szukać, sprawdza pokój za pokojem. 1 kiedy się dowiedzą, że dałaś nogę, a Shep i ja nie zostaliśmy na noc, chociaż zapłaciliśmy, mogą skojarzyć, że jesteśmy razem.
– Nie ma żadnego „mogą". Skojarzą na pewno.
– W książce meldunkowej motelu jest marka, model i numer rejestracyjny samochodu. Możemy przynajmniej zmienić tablice i chociaż trochę utrudnić im pościg.
Dylan zaparkował forda na cichej ulicy w dzielnicy mieszkaniowej, ze skrzynki z narzędziami wziął śrubokręty i szczypce, po czym wyruszył na poszukiwania tablic z Arizony. Na podjeździe przy wiejskim cedrowym domu o wyblakłych, podniszczonych ścianach, przed którym rosła zwiędła trawa, znalazł pikapa. Tablice odkręcił bez problemów.
Podczas kradzieży serce waliło mu jak szalone. Poczucie winy wydawało się niewspółmierne do czynu, ale twarz paliła go ze wstydu na myśl, że ktoś mógłby go przyłapać.
Z przywłaszczonymi tablicami Dylan okrążył miasto i zatrzymał się na pustym o tej porze parkingu przed szkołą. Kryjąc się w cieniu, zamienił swoje kalifornijskie numery na tablice z Arizony.
– Przy odrobinie szczęścia – powiedział: siadając za kierownicą-właściciel pikapa zauważy brak tablic dopiero jutro.
– Nie cierpię polegać na szczęściu – odrzekła Jilly. – Nie miałam go w życiu za dużo.
– Od dziś tylko frytki jadam – przypomniał im Shep.
Kilka minut później, parkując forda przed przylegającą do motelu restauracją, Dylan powiedział:
– Pokaż mi swój znaczek. Plakietkę z żabą.
Jilly odpięła od bluzki uśmiechniętego płaza, ale zawahała się przez chwilę.
– Po co`?
– Nie bój się. Na pewno nie zareaguję tak jak na tamten. To się już nie powtórzy.
– No dobrze, a jeżeli nie?- niepokoiła się. W odpowiedzi podał jej kluczyki.
Jilly niechętnie wymieniła znaczek za kluczyki.
Trzymając kciuk na obrazku z żabą i palec wskazujący z tylu znaczka, Dylan poczuł mrowienie śladu psychicznego więcej niż jednej osoby, może odciski babci Marjorie przykryte odciskami Jillian Jackson, ale żaden z nich nie wywoływał w nim impulsu, który kazał mu gnać do domu przy Alei Eukaliptusowej. Wrzucając znaczek do pojemnika na śmieci, rzekł:
– Nic. Albo prawie nic. Nie zareagowałem wtedy na sam znaczek. Wyczułem tylko… zbliżającą się śmierć Marjorie. Czy to w ogóle ma sens`?
– Tylko w Mieście Świrów, w którym chyba zamieszkaliśmy. – Chodźmy na tego twojego drinka – powiedział:
– Na dwa.
Kiedy szli przez parking do drzwi restauracji, Shep kroczył między nimi. Trzymał przed sobą „Wielkie nadzieje" i czytał w świetle lampki na baterie.
Dylan zastanawiał się wcześniej, czy nie zabrać mu książki, ale Shepherd mial tego wieczoru mnóstwo przeżyć. Jego porządek dnia został zakłócony, co zwykle budziło w nim głęboki niepokój. Na domiar złego w ciągu kilku godzin przeżył więcej niż przez ostatnie dziesięć lat, a Shepherd O'Conner zwykle nie potrafił sobie radzić z nadmiarem wrażeń.
Jego odporność na bodźce konwersacyjne przechodziła ciężką próbę na wystawach sztuki, gdy zbyt wielu nieznajomych zwracało się bezpośrednio do niego, choć nigdy żadnemu z nich nie odpowiadał. Błyskawice i grzmoty, a nawet zbyt głośny szum ulewy podczas burzy przekraczały granice jego tolerancji na hałas, co często groziło atakiem paniki.
Zważywszy na jego zwykle zachowanie wobec codziennych wrażeń, to rzeczywiście prawdziwy cud, że Shep nie wpadł w panikę w motelu, nie zwinął się ze strachu jak stonoga na widok płonącego cadillaca, a podczas brawurowej jazdy do domu Marjorie nie piszczał z przerażenia ani nie rwał sobie włosów z głowy.
Na wzburzonym morzu dzisiejszych doznań jego tratwą ratunkową stały się „Wielkie nadzieje" Dickensa. Ściskając kurczowo książkę, potrafił się przekonać, że jest bezpieczny, i mógł zapomnieć o brutalnym naruszeniu spokoju codzienności, pozostając głuchym i ślepym na nacierające na niego groźnie fale bodźców zewnętrznych.
Jednymi z oznak upośledzenia Shepa były niezręczne ruchy i słaba koordynacja fizyczna, ale mimo że szedł, nie przerywając czytania, wcale nie zaczął stawiać sztywnych kroków ani powłóczyć nogami. Dylan miał wrażenie, że gdyby jego brat napotkał po drodze schody, pokonałby wszystkie stopnie, ani na chwilę nie odkładając dzieła Dickensa.
Przed wejściem do restauracji nie czekały na nich żadne schodki, lecz kiedy Dylan dotknął drzwi, poczuł na dłoni i opuszkach palców przepływ energii psychicznej i omal nie puścił klamki.
Co`?- spytała czujnie Jilly.
Coś, do czego będę się musiał przyzwyczaić. – W nadnaturalnych śladach na klamce niewyraźnie wyczuwał wiele różnych osobowości, jak nałożone na siebie warstwy wyschłego potu mnóstwa dłoni.
Restauracja zdawała się cierpieć na rozdwojenie jaźni, jak gdyby wbrew prawom fizyki jedno wnętrze zajmowały równocześnie ekskluzywny lokal i tani bar, szczęśliwie nie powodując katastrofalnej eksplozji. Boksy obite czerwonym skóropodobnym materiałem i krzesła z takiego samego tworzywa z chromowanymi nogami nieszczęśliwie zestawiono ze stołami z prawdziwego mahoniu. Kosztowne żyrandole z ciętego szkła rzucały pryzmatyczne światło nie na puszysty dywan, ale na łatwo zmywalną podłogę z drewnopodobnego winylu. Kelnerzy i kelnerki byli ubrani w czarne garnitury, nakrochmalone białe koszule i eleganckie wąskie krawatki wiązane na kokardę; ich pomocnicy pałętali się między stolikami w zwykłych ubraniach, odróżniając się od innych tylko idiotycznymi spiczastymi czapeczkami z papieru i skwaszonymi minami.
Pora kolacji dawno już minęła, toteż w restauracji zajęta była tylko jedna trzecia stolików. Klienci siedzieli przyjemnie rozleniwieni przy deserach, trunkach i kawie, pogrążeni w przyciszonych, swobodnych rozmowach. Niewielu z nich zwróciło uwagę na Shepa, który idąc między Jilly a Dylanem, pozwolił kelnerce zaprowadzić się do boksu i ani na chwilę nie oderwał oczu od otwartej książki.
W restauracji Shep rzadko siadał przy oknie, ponieważ nie lubił, kiedy „patrzyli na niego ludzie w środku i ludzie z zewnątrz". Dylan poprosił o boks oddalony od okien i usiadł po jednej stronie stołu obok swojego brata, naprzeciw Jilly.
Jilly wyglądała na niezwykle wypoczętą, wziąwszy pod uwagę, co przeszła – i wyjątkowo spokojną jak na kobietę, której życie zostało postawione do góry nogami, a przyszłość stanowiła zagadkę, jaką można by jedynie oglądać, wróżąc z fusów w ciemnym pokoju. Jilly nie miała pospolitej urody, ale taką, która dobrze znosi upływ czasu i przetrzyma wiele prób, zachowując blask i kolor jak dobra tkanina po wielokrotnym praniu.
Gdy Dylan wziął menu, które położyła przed nim kelnerka, wzdrygnął się, jakby dotknął lodu, i natychmiast odłożył kartę na stół. Poprzedni klienci pozostawili na plastikowej okładce żywą warstewkę emocji, pragnień, żądz i tęsknot, która ukłuła go jak wyładowanie elektryczne o wiele silniejsze niż tamto na klamce.
Kiedy skręcili z międzystanowej na północ, powiedział Jilly o śladach psychicznych. Teraz dziewczyna pojęła w lot, dlaczego odłożył menu.
– Przeczytam ci – powiedziała.
Dylan stwierdził, że przygląda się Jilly z tak wielką przyjemnością, że kilka razy musiał się napomnieć w duchu, by uważnie słuchać recytowanej przez nią listy sałatek, zup, kanapek i przystawek. Widok jej twarzy przynosił mu ukojenie być może takie, jakie w „Wielkich nadziejach" znalazł Shep.
Читать дальше