Hrubek odwrócił się i zaczął się przyglądać błyszczącej ciężarówce stojącej na podjeździe. Tuż obok niej stał sportowy żółty motocykl. Hrubek przypomniał sobie mgliście, że kiedy był na studiach, zdarzyło mu się kilka razy jeździć na motocyklu. Przypomniał sobie też, jaki był wtedy zachwycony i przerażony. Motocykl, stojący teraz przed domem, wyglądał bardzo ładnie – był błyszczący i chyba miał dobre resory. Ale samochód zafascynował go wcześniej i ta fascynacja nie ustępowała.
Hrubek podszedł do domu i zajrzał do wnętrza przez boczne okno. Przyciskając usta do parapetu, poczuł gorzki smak farby. Zobaczył kuchnię. W kuchni była ona. Kobieta o pięknych włosach. Tak, ona naprawdę była piękna. Wydawała się teraz o wiele ładniejsza niż tam, na stacji benzynowej. Obcisłe niebieskie dżinsy, jedwabna bluzka… I włosy opadające kaskadą na ramiona – nie, nie powinna nosić kapeluszy, powinna mieć na głowie tylko te miękkie, jasne włosy. Córka miała cięższą budowę i ubrana była w grubą sportową bluzę z za długimi rękawami. Trzecia kobieta znajdująca się w kuchni miała ciemne włosy i twarz osoby pełnej temperamentu. Hrubekowi wcale się nie podobała. Kobiety na chwilę zniknęły mu z oczu. Drzwi kuchni otworzyły się. Matka i córka wynosiły z domu jakieś pudła.
– To ostatnia partia – powiedziała kobieta. – Niedługo wrócimy.
– Mamo, ja jestem już zmęczona – narzekała dziewczyna nerwowo, cienkim głosem.
– Zgłosiłaś się na ochotnika do pomocy.
– Oj, mamo.
Nie jęcz, ty głupia pindo – pomyślał Hrubek.
Usłyszał dzwonek. Spojrzał zmrużonymi oczami na ciemny podjazd. O, nie! Kluczyki! I jego ciężarówka! One miały zamiar nią odjechać. Zesztywniał, pragnąc równocześnie skoczyć jednym susem w stronę samochodu. Patrząc, jak kobiety ładują pudła do ciężarówki, kiwał się w tył i w przód i bardzo chciał móc zacząć działać.
– To cześć, Mattie.
– Cześć – krzyknęła ciemnowłosa kobieta i wróciła do kuchni.
Hrubek zobaczył przez okno, że odbiera telefon. Ładna kobieta ze swoją córką – jęczącą gówniarą – wsiadły do ciężarówki. Hrubek nie mógł się ruszyć, bo gdyby wyszedł z kryjówki, kobieta przy telefonie mogłaby wezwać pomoc. Zawarczał silnik samochodu. Podniecony Hrubek omal nie wyskoczył z ukrycia. Powstrzymał się jednak i zamknął oczy – zacisnął je tak, że zaczęła go boleć głowa. Odzyskał panowanie nad sobą. Przykucnął pod krzakiem ostrokrzewu o liściach ostrych jak noże.
Ciężarówka przejechała obok niego, zgrzytając na żwirze. Hrubek patrzył za nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu. Ani matka, ani córka nie usłyszały jego wściekłego pomruku.
Hrubek kopnął zderzak motocykla tak mocno, że rozległ się głuchy łoskot. Popatrzył przez chwilę na motocykl, a potem podszedł do kuchennego wejścia. Otworzył po cichu drzwi z siatki i zajrzał do kuchni przez małe okienko we właściwych drzwiach. Kobieta o ciemnych włosach i smagłej cerze wciąż rozmawiała przez telefon, gestykulując z ożywieniem i kręcąc głową. Na ten widok Hrubekowi przyszło do głowy, że na pewno będzie krzyczała. Na kuchence, na dużym ogniu stał czajnik. Woda zaczynała parować. Przekręcając po cichu gałkę i sprawdzając, czy drzwi nie są zamknięte na klucz, Hrubek pomyślał: „Robi sobie herbatę. To znaczy, że nie ma zamiaru wyjść i że nikt jej nigdzie w najbliższym czasie nie oczekuje".
Hrubek pogratulował sobie inteligencji i postanowił dalej działać inteligentnie. Zgodnie z tym postanowieniem nie otworzył drzwi i nie wszedł do kuchni, dopóki kobieta nie odwiesiła słuchawki i nie podeszła do znajdującej się daleko od telefonu kuchenki.
Owen Atcheson, prawie ogłuszony upadkiem i uderzeniem o stołową nogę, gramoląc się, odsunął się od drzwi. Nie mogąc znaleźć broni, chwycił leżącą w pobliżu butelkę z colą. Walnął nią mocno o podłogę, tak że została mu w dłoni tylko obtłuczona szyjka, którą trzymał jak nóż. Ukucnął – przygotowany na to, że zostanie zaatakowany. Napastnik nie ruszał się.
Owen odczekał jeszcze chwilę. W końcu wstał. Podniósł z podłogi pistolet. Nie słysząc niczyjego oddechu i nie dostrzegając żadnego ruchu, zapalił latarkę.
Nieporównany smak.
Owen kopnął drzwiczki starego automatu do sprzedawania pepsi. – Jezus Maria – wyrzucił z siebie.
Zamek w drzwiczkach od automatu został wyłamany – bez wątpienia przez Hrubeka – iw momencie gdy z hukiem przejeżdżała ciężarówka, te drzwiczki otworzyły się i zasłoniły otwór drzwi wejściowych. Owen był tak wściekły, że omal nie wpakował kuli w pępek ubranej tylko w bikini dziewczyny ze spłowiałego plakatu przyklejonego do drzwiczek. Włożył pistolet do kieszeni i wyszedł na zewnątrz.
O kilka stóp od budynku, od strony zachodniej, odnalazł ślady roweru, które potem skręcały w prywatną drogę dojazdową prowadzącą do jakiejś rezydencji. Z szosy Owen nie widział domu, a po długości drogi dojazdowej i rozmiarach posiadłości poznał, że właściciele tego domu są bogatymi ludźmi. Może byli to hodowcy koni. Owen spojrzał na ziemię i przekonał się, że Hrubek zszedł z drogi i posuwał się przez zarośla. Musiał iść cicho, bo zostawił ślady tam, gdzie ziemia była miękka. Owen poszedł po tych wyraźnych śladach. Nagle na zachodzie błysnęło.
Chcąc okrążyć Hrubeka i zajść go od przodu, Owen skierował się na zachód od drogi dojazdowej i wszedł na łąkę porośniętą płową trawą, a potem skręcił na południe. Widział teraz odległy o ćwierć mili, okazały dom. Mimo że było późno, w domu paliły się światła, dzięki czemu sprawiał on wrażenie przytulnego i bezpiecznego.
Jednak to wrażenie znikło, kiedy Owen zauważył jedną niepokojącą rzecz – szeroko otwarte drzwi od kuchni, przez które na żwirowany podjazd padało białe światło. Wyglądało to tak, jak gdyby ktoś szybko uciekł z tego domu.
Albo, pomyślał Owen, szybko do niego wszedł. I wciąż był w środku.
Ten, kto kocha kwiaty i literaturę, nie może wątpić w istnienie Boga. Chociaż to, o czym On nas poucza, nie jest znowu takie rewelacyjne. Widzimy codziennie cuda, to prawda. Ale z drugiej strony Bóg musi troszczyć się o wszechświat i dlatego nie ma za wiele czasu dla pasażerów zderzających się pociągów, dla dzieci czepiających się autobusów i ginących pod kołami i dla czyichś serdecznych przyjaciół mordowanych przez szaleńca w Parku Stanowym.
– Nie mogłam się pozbyć takich myśli – wyjaśniła Lis Kohlerowi. – Od morderstwa upłynęło już parę miesięcy, a ja wciąż powtarzałam to każdej osobie, z którą rozmawiałam. Jestem pewna, że ludzie uważali, że zwariowałam.
Kohler kiwnął uprzejmie głową na taką teologię i ściągnął brwi, robiąc współczującą minę. – Straciła pani równocześnie dwoje przyjaciół. To straszne. Ja nie wiedziałem o śmierci tej dziewczyny.
Lis milczała przez dłuższą chwilę. W końcu powiedziała:
– Nie, w reportażach z procesu nic o tym nie pisano. Uważano, że to był wypadek.
– Ciekawi mnie… – zaczął.
Lis spojrzała na niego wyczekująco.
– Czy słyszała pani wołanie o pomoc?
– Jak to?
– No, czy słyszała pani, że Claire wzywa pomocy? Zanim zobaczyła pani Michaela i zanim wbiegła pani do jaskini. Czy słyszała pani jej krzyk?
Lis nie odpowiadała, więc Kohler mówił dalej:
– Wydaje się, że skoro Michael ją gonił… Bo on ją gonił, prawda? Lis nie była w stanie zgadnąć, w jakim celu Kohler zadaje to pytanie.
Po chwili powiedziała:
Читать дальше