Jakiekolwiek były jej motywy, uścisk nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Owen przez chwilę ją obejmował, a potem wstał i podszedł do okna. Ona też się podniosła i stanęła za nim.
– Dlaczego się nie przyznasz? – zapytała. – Masz zamiar na niego zapolować.
Patrzyła na jego plecy i na odbicie jego twarzy w szybie. Na tej twarzy powinien był się malować głęboki niepokój. Jednak tak nie było, Owen zdawał się być bardzo spokojny.
– Nie zrobię nic niezgodnego z prawem – powiedział.
– Tak? – zapytała. – A morderstwo? Ono jest z nim zgodne?
– Morderstwo? – powtórzył ściszonym, ochrypłym głosem, odwracając się gwałtownie i wskazując ruchem głowy schody. – Czy ty nigdy nie zastanawiasz się nad tym, co mówisz? Co by było, gdyby ona cię usłyszała?
– Portia na ciebie nie doniesie. A ja mam na myśli to, że nie można przecież kogoś tak po prostu wyśledzić, dopaść i…
– Zapominasz, co zaszło w Indian Leap – odrzekł ostro. – Czasami myślę, że ja się tym bardziej przejąłem niż ty.
Lis odwróciła się. Czuła się tak, jakby Owen ją spoliczkował.
– Lis… – Owen uspokoił się szybko, krzywiąc się na myśl o własnym wybuchu. – Przepraszam. Nie miałem na myśli… Słuchaj, to nie jest człowiek. To zwierzę. Wiesz, do czego on jest zdolny. Ty wiesz to lepiej niż ktokolwiek inny. Uciekł raz, może uciec i po raz drugi – kontynuował gładko swoją argumentację. – Kiedy był w Gloucester, też się oddalił na tyle, że mógł wysłać do ciebie ten list. Kiedy się tam znajdzie następnym razem, może znowu uciec. I przyjechać tutaj…
– Złapią go dziś w nocy. I wsadzą tym razem nie do szpitala, a do więzienia.
– Nie masz racji. Jeżeli on jest wciąż niepoczytalny, to wróci do szpitala. Takie są przepisy. Lis, przecież słuchasz wiadomości. I wiesz, że szpitale są opróżniane. Słyszysz o tym codziennie. Może być tak, że za rok albo za dwa oni go wypuszczą na ulicę. I ani się zorientujemy, jak on się tu pojawi. W ogrodzie. W sypialni.
W oczach Lis pojawiły się łzy. I w tejże samej chwili Lis zdała sobie sprawę, że przegrała. Zresztą wiedziała chyba, że przegra, już wtedy, kiedy usłyszała jego kroki na schodach piwnicy. Owen nie zawsze ma rację, pomyślała, ale zawsze jest pewny siebie. On po prostu załaduje broń do samochodu i pojedzie w tę burzliwą noc na polowanie na psychopatę, uważając to za rzecz najzupełniej naturalną.
– Chcę, żebyście obydwie z Portią pojechały do Gospody. Ułożyliśmy już wystarczająco dużo worków z piaskiem.
Lis pokręciła głową.
– Lis, nalegam.
– Nie! Woda podniosła się już o dwie stopy, a nie zaczęło jeszcze padać. A co z tym miejscem koło doku, gdzie wpada strumień? Musimy tam dodać worków, tak żeby wał był wyższy o dwie stopy.
– Ja już tam skończyłem robotę. Naprawdę, ułożyłem dużo worków. Wał ma trzy stopy wysokości. Jeżeli woda podniesie się wyżej, to i tak nie będziemy mogli niczego zrobić.
– Dobrze – powiedziała Lis lodowatym tonem. – Jedź, jeżeli chcesz. Baw się w żołnierza. A ja zostaję. Muszę zresztą okleić taśmą cieplarnię.
– Daj sobie z nią spokój. Jesteśmy ubezpieczeni od zniszczeń, które spowoduje wiatr.
– Mnie nie chodzi o pieniądze. Te róże to całe moje życie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się im stało.
Usiadła znowu na ławce. Zauważyła kiedyś, że stojąc, cieszy się mniejszym autorytetem u męża, który był od niej o stopę wyższy. A siedząc, paradoksalnie, czuła się prawie mu równa.
– Nic się nie stanie. Wyleci najwyżej parę szyb.
– Słyszałeś prognozę. Wiatr ma wiać z prędkością osiemdziesięciu
mil.
Owen usiadł obok niej i ścisnął mocno jej udo. Łokciem dotykał jej piersi. Ale ona nie poczuła się tym uspokojona, tylko zagrożona. Jego bliskość sprawiała, że nie potrafiła się bronić.
– Nie mam zamiaru dyskutować na ten temat – powiedział Owen spokojnie. – Nie chcę się o was martwić. Chcę, żebyście pojechały do Gospody. Kiedy go złapią…
– Chcesz powiedzieć: kiedy ty go złapiesz.
– Kiedy go złapią, zadzwonię do was. Wrócicie obie do domu i we trójkę skończymy robotę.
– Owen, on idzie w przeciwną stronę. Oczy Owena zabłysły.
– Lis, on przebiegł siedem mil w czterdzieści pięć minut. On coś knuje. Przecież to oczywiste. Dlaczego jesteś tak cholernie uparta? W okolicy znajduje się zabójca. Zabójca-psychotyk! Zna twoje nazwisko i adres.
Lis nie odezwała się słowem. Oddychała płytko. Owen przytulił twarz do jej włosów.
– Nie pamiętasz go? – szepnął. – Nie pamiętasz procesu?
Lis podniosła wzrok i przypadkiem zauważyła patrzącego złośliwie gargulca. Przypomniało jej się, jak Hrubek nucił: „Lis-bone, Lis-bone, moja Ewa od zdrady, moja śliczna Lis-bone…"
Kiedy tak siedzieli, nagle ktoś powiedział wesoło:
– Chyba za późno na ryby, co, Owen?
Portia stała w drzwiach, przyglądając się jego ubraniu. Owen odsunął się od żony, ale nie przestał na nią patrzeć.
– Zapakuję parę rzeczy – powiedziała Lis.
– Wybierasz się dokądś? – zapytała jej siostra.
– Do Gospody – poinformował ją Owen.
– Już? Myślałam, że to jest w programie później. Wtedy, kiedy pojawi się ten świr i będzie chciał gwałcić. O, przepraszam. Chyba to było nietaktowne.
– On odszedł dalej, niż wszyscy się spodziewali. Mam zamiar pogadać z szeryfem i dowiedzieć się, co tam się robi, żeby go złapać. A wy obie pojedziecie do Gospody przy drodze.
– On nie idzie w tę stronę? – zapytała Portia.
– Nie, idzie na wschód. – Lis spojrzała na siostrę. – Ale lepiej będzie spędzić noc w Gospodzie.
– Nie mam nic przeciwko temu.
Portia wzruszyła ramionami i poszła po plecak. Lis wstała. Owen ścisnął jej udo. Co to ma znaczyć? – zastanawiała się. Dziękuję? Wygrałem? Kocham cię? Daj mi broń, kobieto?
– To nie potrwa długo. Najwyżej kilka godzin. Chodź, zamknij za mną drzwi.
Weszli do kuchni i Owen pocałował ją. Pocałunek trwał dość długo, ale ona czuła, że jego myśli wędrują już po łąkach i drogach, po których włóczyła się jego ofiara. Owen włożył pistolet do kieszeni, a strzelbę zarzucił sobie na ramię. A potem wyszedł z domu.
Lis zamknęła drzwi na dwa zamki, patrząc, jak Owen wsiada do wozu. Potem podeszła do okna i spojrzała na garaż. Czarny cherokee cofnął się
i zatrzymał na chwilę. W samochodzie było ciemno i Lis była ciekawa, czy Owen macha jej ręką. Sama podniosła dłoń.
Owen wyjechał na podjazd. Oczywiście miał rację. Wiedział o Hrube-ku więcej niż wszyscy ci profesjonaliści – policjanci, szeryfowie, lekarze. A co więcej, Lis wiedziała to wszystko co on. Wiedziała, że Hrubek nie jest nieszkodliwy, że nie łazi jak oszołomione zwierzę, że coś knuje, że w jego uszkodzonym mózgu wykluwają się jakieś plany. Wiedziała to wszystko, chociaż nie były to fakty, a przypuszczenia.
Przycisnęła na chwilę policzek do okna. Po czym odsunęła się, spojrzała na nierówne szkło z bąbelkami powietrza i uświadomiła sobie coś, o czym nigdy przedtem nie myślała, a mianowicie, że szybki zostały zrobione dwa i pół wieku temu. Jak to się stało, zastanawiała się, że to delikatne szkło przetrwało nietknięte te wszystkie niespokojne lata? Kiedy znowu spojrzała na dziedziniec, światła samochodu już znikły. Jednak ona jeszcze przez dłuższą chwilę nie odrywała wzroku od ciemnego podjazdu, z którego wyjechał cherokee jej męża.
Читать дальше