Nagle Emil skręcił na południe i zszedł na łąkę porośniętą wysoką trawą i krzakami. Na tej łące z łatwością mógłby schować się człowiek, nawet tak wysoki jak Hrubek.
– O cholera – mruknął Heck, badając wzrokiem mroczne pustkowie. – Zaczyna się na całego.
Fennel zawołał Chłoptasia i drugiego policjanta.
– Posuwajcie się dalej szosą. Jeżeli będziemy was potrzebowali, wezwę was przez walkie-talkie. Miejcie wtedy broń w pogotowiu.
– On jest naprawdę duży – krzyknął pomocnik koronera. – Naprawdę nie ma z nim żartów.
Kohler wyprowadził swoje BMW ze szpitalnego parkingu i wjechał na drogę prowadzącą na szosę numer 236. Pomachał przyjaźnie ręką strażnikowi, który szedł szybko w stronę dzwoniącego przeraźliwie dzwonka alarmowego. Strażnik nie zareagował na pozdrowienie Kohlera.
Mimo że Kohler był lekarzem i miał prawo wypisywać recepty na wszystkie legalnie dostępne lekarstwa, Adler ustanowił zasadę, że ani jemu ani innym lekarzom nie wolno bez zezwolenia ordynować więcej niż pojedyncze dawki leków reglamentowanych – leków odurzających, uspokajających czy środków znieczulających. Zezwoleń udzielał sam Adler albo Grimes. Edykt ten został wydany po tym, jak pewien młody stażysta został przyłapany na sprzedawaniu – dla podreperowania własnego budżetu – xanaxu, miltownu i librium uczniom miejscowych szkół średnich. Kohler nie miał czasu na bajerowanie nocnej aptekarki i dlatego uznał, że w celu dobrania się do tego, co mu jest potrzebne, należy raczej posłużyć się stalowym zderzakiem niemieckiego samochodu.
Podjechawszy bliżej do szosy, zatrzymał samochód i przyjrzał się temu, co ukradł. Strzykawka różniła się od tych, które zwykle znajdują się w gabinetach lekarskich czy szpitalach. Była duża, miała cal średnicy i pięć cali długości, wykonano ją z grubego szkła i nierdzewnej stali. Towarzysząca jej igła, tkwiąca w plastikowej osłonce, miała dwa cale długości i była bardzo gruba. Mimo że nikt się do tego nie przyznawał, a już najmniej jej producent, była to strzykawka dla zwierząt. Jednak tego rodzaju strzykawki sprzedawano lekarzom jako „model ciężki, przeznaczony dla pacjentów nadmiernie pobudzonych".
Ponadto Kohler miał dwie duże buteleczki innovaru – środka znieczulającego, który – w przeciwieństwie do większości leków znieczulających wymagających wstrzyknięcia dożylnego – działał, kiedy go się wstrzyknęło domięśniowo. Ta właśnie cecha zadecydowała o tym, że wybór Kohlera padł na ten, a nie inny środek. Kohler znał się przede wszystkim na lekach psychiatrycznych, mało natomiast wiedział o innovarze. Zdawał sobie tylko sprawę, jakie są przeciwwskazania dla jego stosowania i jaka powinna być dawka tego środka na kilogram wagi ciała. Był też świadomy tego, że ma przy sobie ilość, która mogłaby zabić kilku ludzi.
Była też pewna rzecz, co do której nie miał pewności, ale której się domyślał: domyślał się mianowicie, że kradnąc lek reglamentowany z grupy drugiej, popełnił przestępstwo.
Kohler włożył strzykawkę i buteleczki do plecaka w kolorze rdzy, który nosił zamiast teczki, a potem otworzył małą, białą kopertę. W charakterze premii ukradł też kilka kapsułek chlorphenterminy. Dwie z nich włożył sobie teraz do ust. A potem włączył silnik i ruszył naprzód, mając nadzieję, że lek podziała wkrótce i że efekt jego działania będzie taki, jakiego on oczekuje. Kohler rzadko brał jakiekolwiek leki i jego organizm czasami reagował na nie w sposób nieoczekiwany. Możliwe więc było, że ten lek podobny do amfetaminy spowoduje u niego senność. Richard Kohler modlił się, żeby to się nie stało. Bo tej nocy bardzo pragnął myśleć jasno.
Tej nocy musiał być naprawdę przytomny.
No bo przecież będzie miał do czynienia z pacjentem nadmiernie pobudzonym.
Wjeżdżając na szosę i rozglądając się w ciemności, Kohler poczuł się przygnębiony i bezradny. Zastanawiał się, czy nie powinien przypadkiem pogodzić się z Adlerem i poprosić go o pomoc. W końcu dyrektor szpitala też usiłował za wszelką cenę ukryć fakt, że Michael uciekł, i odnaleźć go bez robienia szumu wokół całej sprawy. W końcu obaj mieli na uwadze ten sam cel, mimo że kierowali się zupełnie innymi motywami. Jednak Kohler doszedł do wniosku, że zwrócenie się do Adlera byłoby wielką głupotą. Takie posunięcie mogłoby mieć opłakane skutki, mogłoby osłabić jego pozycję w Marsden, a nawet zrujnować całą jego karierę. Chociaż… może te niepokoje spowodowane były w pewnym stopniu jakimiś objawami para-noidalnymi – łagodniejszą wersją tego, z czym Michael Hrubek zmagał się na co dzień. No tak, ale między nim, doktorem Kohlerem, i pacjentem Michaelem Hrubekiem była istotna różnica: Michael został uznany za schizofrenika paranoidalnego, bo zachowywał się tak, jakby jego wrogowie usiłowali spenetrować jego najskrytsze tajemnice, podczas gdy i sami ci wrogowie stanowili wytwór jego wyobraźni, i tajemnice były wymyślone.
A u mnie – pomyślał Kohler, dodając gazu – wszystko jest jak najprawdziwsze.
Emil zataczał koła i skręcał na boki jak koń tańczący wokół rozpraszającego się stada bydła. Śmigał w tę i z powrotem przez zarośla i trawę, dopóki nie natrafił znowu na trop.
Znalazł to miejsce, w którym Hrubek zwarł się z sanitariuszami, a potem wrócił na szosę. Teraz znowu skoczył w bok, zapuszczając się w zarośla, a labradory podążyły za nim.
Tropiciele przez kilka minut szli po łące, kierując się na wschód, oddalając się od szpitala i posuwając się równolegle do szosy numer 236.
W pewnym momencie, kiedy przechodzili przez wysoką, szeleszczącą trawę, Heck szarpnął linkę i powiedział:
– Siad!
Emil zatrzymał się natychmiast.
Heck czuł, że pies trzęsie się z podniecenia – linka zdawała się naładowana elektrycznością.
– Leżeć!
Pies niechętnie położył się. Suki nie chciały posłuchać podobnego rozkazu Charliego Fennela; ciągnęły wciąż za swoje linki. Charlie szarpnął te linki kilka razy i krzyknął na suki, żeby leżały, ale one nie reagowały. Heck zdołał zignorować krzyki Charliego i hałas, jaki robiły psy, i poszedł naprzód, oświetlając ziemię światłem długiej, czarnej latarki.
– Zobacz, co znalazłem. Oświetlił świeży ślad bosej stopy.
– A niech to szlag – szepnął Fennel – to trzydziestka, co do cala.
– No przecież wiemy, że on jest duży.
Heck dotknął wgłębienia pozostawionego przez ogromną stopę.
– On biegnie.
– No tak, masz rację. Biegnie. Aten doktor Adler mówił, że on będzie tylko tak łaził w kółko, taki ogłupiały…
– On się spieszy. Cholernie się spieszy. Chodź, musimy nadrobić stracony czas. Szukaj, Emil, szukaj!
Fennel wziął pozostałe dwa psy. Psy pobiegły naprzód po śladach. Jednak ku zdziwieniu obu tropicieli, Emil nie objął tym razem prowadzenia. Stanął na swoich muskularnych nogach, ale nie ruszył się z miejsca. Podniósł głowę, a nozdrza rozdęły mu się. Kręcił głową na wszystkie strony.
– No, chodźcie – krzyknął Fennel.
Heck milczał. Obserwował Emila, który rozglądał się na prawo i lewo i oglądał za siebie. Pies obrócił się głową na południe i podniósł ją jeszcze raz.
– Zaczekaj – zawołał Heck do Charliego. – I zgaś latarkę.
– Co?
– Zrób, co ci mówię!
Nastąpił cichy trzask i dwaj mężczyźni z trzema psami znaleźli się w ciemności. Heck uświadomił sobie coś, co z pewnością wiedział też Fennel – że są teraz wystawieni na cios. Szaleniec mógł czaić się o dziesięć stóp od nich z łyżką do opon albo stłuczoną butelką w dłoni.
Читать дальше