– No nie! On był na oddziale przejściowym?
– Nie, nie. Wolno mu było tylko chodzić po terenie. Brał udział w terapii zajęciowej i w programie terapii przez pracę. Miał pracę na farmie. Doił krowy czy coś takiego.
Asystent popatrzył przez okno, za którym w ciemności leżało szpitalne, nie nastawione na zysk gospodarstwo rolne. Gospodarstwem tym kierowali wolontariusze, a pracowali w nim pacjenci. Rozciągało się ono na jakichś dziesięciu akrach pagórkowatego, kamienistego terenu.
– Dlaczego nie ma o tym nic w jego dokumentacji? Adler jeszcze raz stuknął w teczkę.
– Mnie się zdaje, że są jeszcze jakieś inne papiery, których my nie mamy. Nie wiem, co się z nimi stało. Dzieje się tutaj coś dziwnego…
– Czy to Zarząd zarekomendował Hrubeka do tego programu? Adler, będąc członkiem Zarządu szpitala, modlił się o pewną określoną odpowiedź na to pytanie.
– Nie – powiedział Grimes.
– Aha.
– Chyba to Dick Kohler jakoś go tam wkręcił.
– Wkręcił go? – rzucił gniewnie Adler. – Mój przyjacielu, mówiąc o tej sprawie, musimy bardzo liczyć się ze słowami. Miał pan na myśli, że go „wkręcił"? Tak? No, niech się pan zastanowi.
– Właściwie to ja nie wiem. Hrubek był zawsze pod ścisłym nadzorem. Nie jest jasne, kto to zatwierdził. W papierach nie ma szczegółowych informacji.
– Więc może tak naprawdę Hrubek nie został tam „wkręcony"? – myślał głośno Adler. – Może to jakiś inny idiota popełnił błąd.
Grimes zastanowił się, czy ma te słowa potraktować jako obraźliwe dla siebie.
Dyrektor szpitala oddychał powoli.
– Chwileczkę… Kohler nie jest członkiem naszego personelu… Ma tutaj gabinet?
Grimesa zdziwiło, że Adler tego nie wie.
– Tak, ma – powiedział. – W ramach umowy z Framington. Udostępniamy co trzeba lekarzom leczącym poszczególnych chorych.
– On nie jest takim lekarzem – warknął Adler.
– W pewnym sensie jest.
Pod nieobecność policjanta Grimes miał znacznie więcej odwagi.
– Chcę się dowiedzieć, co tu się, do diabła, dzieje. Chcę to wiedzieć najpóźniej za godzinę. Który stażysta jest teraz na Oddziale E?
– Nie jestem pewien. Chyba…
– To niech się pan dowie – warknął Adler. – Niech się pan dowie, kto to taki, i każe mu iść do domu. Niech sobie zrobi wolny wieczór.
– Aha. Zaraz. Ma iść do domu? Jest pan tego pewien?
– I niech mu pan powie, żeby z nikim nie rozmawiał… Interesuje mnie ta kobieta… – Adler znalazł jakiś kawałek papieru i podał go Gri-mesowi. – Czy Hrubek kiedyś o niej mówił? Czy ktokolwiek kiedyś o niej mówił?
Grimes przeczytał nazwisko.
– Pani Atcheson? Nie. Kim ona jest?
– Ona była w Indian Leap. Podczas procesu zeznawała na niekorzyść Hrubeka. Twierdzi, że dostała od niego list z pogróżkami. We wrześniu, wtedy kiedy nasz milusiński bawił się klockami w Gloucester. Szeryf mówi, że jej mąż uważa, że Hrubek ma zamiar na nią napaść.
– Ridgeton – zamyślił się Grimes. – To jest czterdzieści mil na zachód stąd. Nie, to żaden problem.
– Tak pan uważa? – Adler spojrzał na młodego lekarza zaczerwienionymi oczami. – To dobrze. Ulżyło mi. Ale proszę mi powiedzieć dlaczego, cytuję: „to żaden problem".
Grimes przełknął ślinę i powiedział:
– Bo większość schizofreników nie jest w stanie samodzielnie przebyć trzech mil. Więc nie ma co mówić o czterdziestu.
– Ach tak – powiedział Adler tonem zdziwaczałego profesora Oxfor-du. – A na jakiej podstawie tak nisko go pan ocenia?
Grimes poddał się. Zamilkł i zmierzwił sobie kędzierzawe włosy.
– A co, jeżeli on nie jest sam? – warknął Adler. – Co, jeżeli są jacyś współspiskowcy, świadomi swego uczestnictwa albo mimowolni? A po drugie: co, jeżeli Hrubek jest inny niż większość schizofreników? Co wtedy, doktorze? No, a teraz proszę się tym zająć. I dowiedzieć się, jak ten sukinsyn się wydostał.
Grimes, który stracił już część odwagi, powiedział tylko:
– Tak jest, panie dyrektorze. Powiedział to bardzo szybko.
– A jeżeli… Niech pan chwilę poczeka. Jeżeli… – Adler zrobił nieokreślony gest ręką, nie będąc w stanie nazwać po imieniu potencjalnej tragedii. – Jeżeli będą kłopoty…
– Jak to?
– Niech zadzwoni do mnie Lowe. Muszę z nim porozmawiać. Aha, i gdzie jest Kohler?
– Kohler? Powinien być na oddziale przejściowym. W niedziele tam nocuje.
– Myśli pan, że on będzie na wieczornym obchodzie?
– Nie. Dziś rano zjawił się w szpitalu już o wpół do piątej. I od tego czasu był bez przerwy na nogach. Jestem pewien, że teraz śpi.
– To dobrze.
– Mam do niego zadzwonić?
– Zadzwonić do niego? – Adler spojrzał na Grimesa ze zdumieniem. – Doprawdy, doktorze. On jest ostatnią osobą, która powinna się o tym dowiedzieć. Niech mu pan nic nie mówi. Ani słowa.
– Pomyślałem tylko…
– Nic pan nie pomyślał. Wcale pan nie myślał. Czy zawołałby pan baranka i powiedział mu: „Wiesz co? Jutro jest Wielkanoc"?
Para unosząca się z plastikowego kubka z kawą utworzyła elipsę na przedniej szybie.
Doktor Richard Kohler, rozparty na przednim siedzeniu swojego piętnastoletniego BMW, ziewnął szeroko i wziął kubek. Wypił trochę gorzkiego płynu, odstawił kubek na deskę rozdzielczą, trochę na prawo od miejsca, w którym stał poprzednio, i patrzył bezmyślnie, jak para tworzy nowy owal na szkle – zachodzący na ten poprzedni, który już zdążył prawie zniknąć.
Samochód znajdował się na parkingu dla personelu Stanowej Placówki Zdrowia Psychicznego w Marsden. Stał na wpół schowany za anemicznym świerkiem kanadyjskim, przodem do małego, jednokondygnacyjnego domku znajdującego się w pobliżu głównego budynku szpitala.
Pielęgniarka dyżurna z Oddziału E, zaprzyjaźniona z Kohlerem, który kiedyś umawiał się z nią na randki, zadzwoniła do oddziału przejściowego dwadzieścia minut temu. Powiedziała Kohlerowi o ucieczce Hrubeka i ostrzegła go, że Adler gra na zwłokę. Kohler obmył twarz lodowatą wodą, napełnił termos kawą, a potem, potykając się, pobiegł do samochodu i przyjechał tutaj. Wjechał na parking i postanowił zaczaić się w tym właśnie miejscu.
Spojrzał teraz w górę na gotycką fasadę szpitala i zobaczył kilka świateł. Jedno z nich z pewnością paliło się w gabinecie Adlera.
Co dowcipniejsi sanitariusze przezywali jego i Adlera nazwiskami dwóch skłóconych sąsiadów sprzed wieku – Hatfielda i McCoya, co dość dokładnie charakteryzowało stosunki panujące między nimi. Mimo to Kohler współczuł nieco dyrektorowi szpitala. Adler kierował placówką przez pięć lat i przez wszystkie te lata toczył boje o pieniądze i o jej istnienie. Większość stanowych szpitali psychiatrycznych została zamknięta i zastąpiona małymi placówkami leczniczymi podlegającymi lokalnym władzom. A przecież potrzebne były placówki dla psychicznie chorych niebezpiecznych dla otoczenia, a także dla pacjentów ubogich i bezdomnych.
Marsden było taką placówką.
Adler ciężko pracował, żeby zdobyć pieniądze ze stanowej kiesy, pilnował też, żeby nieszczęśnicy znajdujący się pod jego opieką byli traktowani dobrze i mieli się możliwie nieźle. Było to zajęcie niewdzięczne. Kohler z pewnością nie chciałby go wykonywać i gdyby mu powiedziano zawczasu, że będzie to robił, zrezygnowałby z medycyny.
Jednak poza współczuciem z powyższych powodów Kohler nie żywił dla Adlera żadnych innych pozytywnych uczuć. Bo wiedział, że Adler zarabia sto dwadzieścia tysięcy dolarów rocznie (w co wchodziły dodatki do poborów i składki ubezpieczenia na wypadek błędu w leczeniu) oraz że pracuje najwyżej czterdzieści godzin tygodniowo. Poza tym Adler nie śledził bieżącej literatury, nie brał udziału w rozwijających szkoleniach i rzadko rozmawiał z pacjentami. To ostatnie robił zresztą najchętniej, kiedy miał okazję przekazać pacjentom nieszczere pozdrowienia od polityków.
Читать дальше