– No dobrze, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytał kumpel Peabody'ego, „Webley ze Stanu”, jak określał go teraz w myśli Rhyme.
– Wiecie, do czego dochodzi czasami w naszej pracy, panowie? – zapytał kryminolog. – Mam na myśli pracę oficera dochodzeniowego. – Webley ze Stanu chciał coś powiedzieć, lecz Peabody uciszył go gestem dłoni. – Czasami tracimy z oczu szerszy obraz. Przyznaję, że ja tracę ten obraz częściej niż, powiedzmy, obecna tutaj Sachs. Mam w zwyczaju studiować każdy dowód rzeczowy i umieszczać go tam, gdzie jest jego miejsce. – Rhyme uśmiechnął się do Ducha. – Tak jakbym kładł kamyk na planszy wei-chi.
Przez głośniki podano komunikat, że zaczyna się odprawa pasażerów odlatujących liniami Northwest Airlines do Pekinu, z między lądowaniem w Los Angeles.
– Złożyliśmy całkiem zgrabnie naszą układankę – stwierdził Rhyme, wskazując głową Ducha. – W końcu został złapany. Mamy wystarczająco wiele dowodów, żeby go osądzić i skazać na śmierć. A oto, co się dzieje? Ptaszek wyfruwa na wolność.
– On wcale nie wychodzi na wolność – zaprzeczył Peabody. – Wraca do Chin, gdzie zostanie postawiony przed sądem.
– Zostaje wypuszczony z państwa, na terenie którego popełnił szereg poważnych przestępstw – poprawił go ostro Rhyme. – Szerszy obraz… Pomyślmy o tym. Jest wtorek, tuż przed świtem, na pokładzie frachtowca „Fuzhou Dragon”. Jesteście Duchem, poszukiwanym przestępcą… poszukiwanym za zbrodnie karane śmiercią… a straż przybrzeżna przejmie za pół godziny wasz przewożący imigrantów statek. Co byście zrobili?
Peabody westchnął. Webley ze Stanu mruknął coś pod nosem.
– Ja na przykład wziąłbym pieniądze, kazał kapitanowi zawrócić na pełne morze i uciekł na jednym z pontonów. Straż przybrzeżna i urząd imigracyjny zajęliby się oczywiście załogą i imigrantami, a ja zdążyłbym pokonać połowę drogi do Chin, zanim ktoś by się zorientował, że zniknąłem. Ale co zrobił Duch? – zapytał Rhyme i zerknął na Amelię Sachs.
– Duch zamknął imigrantów w ładowni – odpowiedziała – zatopił statek, a następnie ścigał rozbitków. Ryzykując przy tym, że sam zostanie złapany albo zginie.
– To byli świadkowie – oświadczył Peabody. – Musiał ich zabić.
– Ale po co? To jest pytanie, którego nikt nie chce zadać. O co mu chodziło? Pasażerowie mogliby co najwyżej zeznać, że zajmował się przemytem ludzi. Już wcześniej wydano przecież przeciw niemu tuzin nakazów aresztowania za to samo przestępstwo. Nie miało sensu zadawać sobie tyle trudu i mordować ich tylko dlatego, że byli świadkami. – Rhyme odczekał kilka sekund, by spotęgować efekt. – Ale zabicie ich jest jak najbardziej sensowne, jeśli pasażerowie od początku mieli stać się jego ofiarami.
Rhyme spostrzegł dwie zupełnie odmienne reakcje na to, co powiedział. Na twarzy Peabody'ego malowały się zaskoczenie i konsternacja. Za to Webley ze Stanu nie był wcale zdziwiony. Świetnie wiedział, do czego zmierza kryminolog.
– Ofiary – podjął Rhyme. – To kluczowe słowo. Sachs znalazła pewien list, gdy poszła popływać przy wraku „Fuzhou Dragona”.
Duch, który do tej pory nie spuszczał wzroku z Amelii, odwrócił się powoli w stronę Rhyme'a.
– Treść listu można streścić następująco: oto twoje pieniądze i lista ofiar, które zabierasz do Ameryki… Czy mamy już przed oczyma szerszy obraz, panowie? W liście nie ma mowy o „pasażerach”, „imigrantach” czy o „prosiakach”. I szerszy obraz staje się o wiele wyraźniejszy, kiedy przyjrzymy się, kim były te ofiary: wszystko to chińscy dysydenci i członkowie ich rodzin. Duch nie jest wyłącznie szmuglerem. Jest także profesjonalnym zabójcą. Wynajęto go, żeby ich zamordował.
– Ten człowiek oszalał – syknął Duch. – Chcę wejść na pokład samolotu.
– Od początku miał zamiar zatopić „Fuzhou Dragona” – podjął, ignorując go, Rhyme. – Ale kilka rzeczy poszło nie po jego myśli. Zlokalizowaliśmy frachtowiec i wysłaliśmy tam straż przybrzeżną. Musiał więc działać szybciej, niż to zaplanował. Kilku imigrantów uciekło. Poza tym ładunek wybuchowy okazał się zbyt silny i statek zatonął, nim Duch zdołał zabrać broń i pieniądze oraz odszukać swojego bangshou .
– To absurd – parsknął Webley ze Stanu. – Pekin nie wynajmowałby nikogo, żeby zabijał dysydentów. To nie są lata sześćdziesiąte.
– Pekin by tego nie zrobił – odparł Rhyme – i chyba pan dobrze o tym wie, panie Webley. Udało nam się odkryć, kto przekazał Duchowi instrukcje i pieniądze. Facet nazywa się Ling Shui-bian.
Duch spojrzał z desperacją na stanowisko odprawy.
– Wysłałem do policji w Fuzhou e-maila z nazwiskiem i adresem Linga – podjął Rhyme. – W odpowiedzi napisali, że pod wskazanym adresem mieści się budynek rządowy. Ling jest zastępcą gubernatora odpowiedzialnym za rozwój handlu.
– Co to znaczy? – zapytał Peabody.
– Że to skorumpowany partyjny bonza – warknął Rhyme. – On i jego ludzie dostają milionowe łapówki od wszystkich firm działających na południowo-wschodnim wybrzeżu Chin. Jest prawdopodobnie w zmowie z gubernatorem, ale nie mam na to dowodów.
– Niemożliwe – mruknął Webley, ale uczynił to ze znacznie mniejszym przekonaniem.
– Bynajmniej – odparł Rhyme. – Sonny Li opowiedział mi coś niecoś na temat prowincji Fujian. Zawsze była bardziej niezależna, niż tego chciał rząd centralny. I są tam najaktywniejsi dysydenci. Pekin niejednokrotnie groził, że pognębi prowincję, znacjonalizuje z powrotem firmy, postawi u władzy swoich ludzi. Gdyby tak się stało, Ling i jego koleżkowie straciliby źródło dochodów. Co zatem zrobić, żeby Pekin był zadowolony? Zlikwidować najbardziej hałaśliwych. I czyż może być na to lepszy sposób, niż wynająć szmuglera?
– Najprawdopodobniej nikt by się nie dowiedział, że zginęli – wtrąciła Sachs. – Dołączyliby do listy innych zaginionych statków.
– Wysyła pan Ducha z powrotem, żeby zadowolić Linga i jego ludzi – powiedział Rhyme do Webleya. – Żeby mogli dalej prowadzić swoje interesy. Stany Zjednoczone nigdzie na świecie nie inwestują tak intensywnie jak w południowo-wschodnich Chinach.
– To śmieszne – odezwał się Duch. – Gdzie są dowody?
– Dowody? Przede wszystkim mamy list od Linga. Ale jeśli chcesz więcej… Pamiętasz, Haroldzie, sam mówiłeś, że w ciągu kilku ostatnich lat zaginęło wielu przemycanych przez Ducha imigrantów. Ofiary były w większości dysydentami z Fujian.
– To nieprawda – zaprzeczył szybko Duch.
– No i są pieniądze – mówił dalej Rhyme. – Opłata za przejazd. Pluskając się w Atlantyku, Sachs odnalazła sto dwadzieścia tysięcy amerykańskich dolarów i stare juany warte może dwadzieścia tysięcy. Zaprosiłem do siebie przyjaciela z urzędu imigracyjnego, żeby razem ze mną przyjrzał się pewnym dowodom…
– Kogo? – przerwał mu ostro Peabody. – Alana Coe?
– Przyjaciela. Określmy go w ten sposób.
Przyjacielem istotnie był Alan Coe, który wykradł tajne akta urzędu, co miało go prawdopodobnie kosztować utratę posady, a może nawet wyrok sądowy. To było owo ryzyko, o którym Rhyme wspominał wcześniej.
– Pierwszą rzeczą, która wzbudziła jego podejrzenia, były pieniądze. Powiedział mi, że zawierając umowę ze szmuglerem, imigranci nie mogą dawać zaliczki w dolarach, ponieważ w Chinach nie ma zbyt dużo tej waluty… w każdym razie w ilości wystarczającej, żeby opłacić tranzyt do Stanów. Zawsze płacą juanami. Wioząc dwudziestu pięciu imigrantów, Duch powinien mieć co najmniej pół miliona juanów… tyle powinni mu zapłacić z góry. Więc dlaczego na pokładzie było tak mało chińskich pieniędzy? Ponieważ Duch pobierał od nich niskie kwoty, chcąc, aby wszyscy dysydenci z listy wybrali się w podróż. Jego głównym dochodem była opłata za ich zabicie. Sto dwadzieścia tysięcy? To była zaliczka od Linga. Sprawdziłem numery seryjne. Według Rezerwy Federalnej, ostatnio widziano tę gotówkę, kiedy wpłynęła do Banku Południowych Chin w Singapurze. Z którego usług korzysta regularnie zarząd prowincji Fujian.
Читать дальше