– Widzisz, Jonathan, to dlatego uważam, że byliście tam tylko we dwóch. Trzech dużych facetów przeciwko trójce małych dzieci, to nie byłby żaden problem: nie musielibyście nawet zdejmować im butów, moglibyście po prostu przytrzymać każde z dzieci, a Adamowi nigdy nie udałoby się wrócić do domu. Ale skoro było was tylko dwóch i staraliście się zapanować nad trójką…
– Panie Devlin – odezwałem się. Mój głos brzmiał dziwnie dudniąco. – Jeśli to pana tam nie było, jeśli to pan poszedł do kina, żeby dostarczyć wszystkim alibi, to musi nam pan powiedzieć. Jest ogromna różnica pomiędzy mordercą a współwinnym.
Jonathan rzucił mi przejmujące spojrzenie z gatunku: i ty, Brutusie.
– Chyba zwariowaliście, do cholery. – Oddychał ciężko przez nos. – Wy… pierdolicie jak potłuczeni. Nigdy nie tknęliśmy tych dzieciaków.
– Wiem, że to nie pan był prowodyrem, panie Devlin – rzekłem. – To Cathal Mills. Powiedział nam to. Cytuję: „Jonathan nawet za milion lat nie miałby jaj, żeby o tym pomyśleć". Jeśli był pan tylko współwinnym lub świadkiem, to proszę sobie samemu wyświadczyć przysługę i powiedzieć nam to teraz.
– To kupa gówna. Cathal nie przyznał się do żadnych morderstw, bo nigdy nie popełniliśmy żadnych morderstw. Nie mam pojęcia, co się stało tym dzieciakom, i nic mnie to nie obchodzi. Nie mam nic do powiedzenia na ich temat. Chciałbym tylko wiedzieć, kto zabił Katy.
– Katy. – Cassie uniosła brwi. – Okay, w porządku: jeszcze wrócimy do Petera i Jamie. Porozmawiajmy o Katy. – Ze zgrzytem odsunęła z powrotem krzesło – ramiona Jonathana drgnęły – i szybko podeszła do ściany. – Oto karta medyczna Katy. Cztery lata niewyjaśnionych dolegliwości gastrycznych trwających do wiosny tego roku, kiedy powiedziała swojej nauczycielce baletu, że to już koniec, i proszę, minęły. Nasz ekspert medyczny mówi, że nic nie wskazuje na to, by coś z nią było nie tak. Wie pan, czego to dowodzi? To świadczy, że ktoś truł Katy. Łatwe do przeprowadzenia: łyżeczka środka dezynfekującego do toalet tu, odrobina płynu do czyszczenia piekarnika tam, nawet słona woda. Takie rzeczy często się zdarzają.
Obserwowałem Jonathana. Rumieniec złości odpłynął mu z policzków, zrobił się blady, biały jak ściana. Drobny niepokój, który czułem, wyparował i znów zdałem sobie sprawę, że on wie.
– I nie był to żaden nieznajomy. Zainteresowany budową autostrady i żywiący do pana urazę. To był ktoś, kto codziennie miał kontakt z Katy, ktoś, komu ufała. Aż do wiosny tego roku, bo kiedy otrzymała drugą szansę na pójście do szkoły baletowej, to zaufanie zaczęło powoli wygasać. Odmówiła przyjmowania tych rzeczy. Prawdopodobnie groziła, że komuś powie. A zaledwie kilka miesięcy później – Cassie uderzyła w jedno z przygnębiających zdjęć pośmiertnych – Katy już nie żyła.
– Czy kryje pan żonę, panie Devlin? – spytałem łagodnie. Z trudem oddychałem. – Kiedy dziecko jest trute, zwykle robi to matka. Jeśli zwyczajnie usiłował pan utrzymać rodzinę razem, to możemy panu w tym pomóc. Możemy zapewnić pani Devlin pomoc, jakiej potrzebuje.
– Margaret kocha nasze dziewczynki. – W jego głosie słyszeliśmy napięcie. – Nigdy by nie…
– Nigdy co? – dopytywała się Cassie. – Nigdy by nie doprowadziła Katy do choroby czy nigdy by jej nie zabiła?
– Nigdy nie zrobiłaby niczego, co mogłoby ją zranić. Nigdy.
– W takim razie, kto nam zostaje? – spytała Cassie. Opierała się o ścianę, palcem jeździła po zdjęciu pośmiertnym i obserwowała go spokojnie. – Rosalind i Jessica mają solidne alibi na noc śmierci Katy. Kto zostaje?
– Nawet niech pani nie śmie sugerować, że zraniłem córkę – powiedział z niskim, ostrzegawczym pomrukiem. – Niech się pani nie waży.
– Mamy trójkę martwych dzieci, panie Devlin, wszystkie zamordowane w tym samym miejscu, niewykluczone, że zamordowano je, by ukryć inne zbrodnie. I mamy jednego człowieka w samym centrum każdej ze spraw. – Pana. Jeśli ma pan na to jakieś dobre wytłumaczenie, to musimy je teraz usłyszeć.
– To jest, kurwa, nie do uwierzenia. – Devlin niebezpiecznie podnosił głos. – Katy… ktoś zabił moją córkę, a wy chcecie, żebym to ja wam dawał jakieś wytłumaczenie? To wasza cholerna robota. To wy powinniście dawać mi wyjaśnienia, a nie oskarżać o…
Zanim się zdążyłem zorientować, już stałem. Z trzaskiem odrzuciłem notes i oparłem się o stół, nachylając w stronę Devlina.
– Miejscowy człowiek, Jonathan, wiek trzydzieści pięć lub więcej, mieszka w Knocknaree od ponad dwudziestu lat. Facet bez solidnego alibi. Facet, który znał Petera i Jamie, codziennie widywał Katy i miał poważny motyw, żeby zabić ich wszystkich. Na kogo to według ciebie wskazuje? Wymień choć jednego mężczyznę, który pasuje do tego opisu, a daję słowo, że wyjdziesz przez te drzwi i już nigdy więcej nie będziemy ci zawracać głowy. Daj spokój, Jonathan. Wymień jednego. Choćby jednego.
– W takim razie aresztujcie mnie! – ryknął i wyciągnął w moją stronę ręce z zaciśniętymi pięściami. – No już, jeśli jesteście tak cholernie pewni, macie dowody, aresztujcie mnie! No już!
Nie wiem, czy udaje mi się wam to odpowiednio przekazać, zastanawiam się tylko, czy możecie sobie wyobrazić, jak bardzo chciałem to zrobić. Całe życie przelatywało mi przed oczami jak u umierającego człowieka – noce przepłakane w zimnym internacie i jazda zygzakiem na rowerze bez trzymanki, ciepłe od trzymania w kieszeni kanapki z masłem i cukrem, głosy detektywów bez końca brzmiące w moich uszach – i wiedziałem, że nie mamy wystarczających dowodów, sprawa się nie utrzyma, za dwanaście godzin wyjdzie przez te drzwi wolny jak ptak i winny. Nigdy w życiu niczego nie byłem tak pewien.
– Pieprzyć to – powiedziałem, podciągając rękawy koszuli. – Nie, Devlin. Nie. Siedziałeś tutaj i cały wieczór wciskałeś nam kit, mam tego dość.
– Aresztujcie mnie albo…
Pchnąłem go. Odskoczył do tyłu, z hukiem odsuwając krzesło, znalazł się w rogu i automatycznie wyciągnął przed siebie pięści. Cassie już mnie trzymała, chwyciła oburącz moją uniesioną rękę.
– Jezu, Ryan! Przestań!
Tyle już razy to robiliśmy. To nasza ostatnia deska ratunku, kiedy wiemy, że podejrzany jest winny, ale potrzebujemy przyznania się do winy, a on nie chce mówić. Powoli się rozluźniam, zdejmuję ręce Cassie, wciąż patrząc na podejrzanego, w końcu kręcę ramionami i ruszam szyją, a następnie siadam na krześle, niespokojnie bębniąc palcami, tymczasem ona wraca do przepytywania, rzuca mi od czasu do czasu niespokojne spojrzenia i czeka na znak, kolejny wybuch wściekłości. Kilka minut później zaczyna, sprawdza komórkę, mówi: „Cholera, muszę odebrać. Ryan… tylko się nie denerwuj, okay? Pamiętasz, co się stało ostatnim razem". – Zostawia nas samych. To działa; na ogół nie muszę się nawet znów podnosić. Robiliśmy to z dziesięć, dwanaście razy. Wszystko mieliśmy doskonale opracowane, jak kaskaderzy w filmie.
Tym razem jednak było inaczej, to działo się naprawdę, w porównaniu z tym wszystkie pozostałe razy były niczym, jedynie próbą, i dlatego jeszcze bardziej wkurzało mnie, że Cassie tego nie rozumie. Próbowałem wyrwać ramię z jej uścisku, ale była silniejsza, niż się spodziewałem, miała stalowe nadgarstki, a ja poczułem, że gdzieś w rękawie pruje mi się szew. Zatoczyliśmy się w niezgrabnej przepychance.
– Odczep się…
– Rob, nie…
Jej głos dotarł do mnie przez donośny ryk, który słyszałem w głowie. Widziałem tylko Jonathana przypartego do muru i czekającego zaledwie kilka metrów ode mnie. Wyciągnąłem do przodu rękę i poczułem, jak Cassie zatoczyła się do tyłu, kiedy wyślizgnąłem się jej z uścisku, ale pod nogi wpadło mi krzesło i zanim udało mi się je kopnąć w bok i dosięgnąć Jonathana, ona już się otrząsnęła, chwyciła mnie za drugie ramię i wykręciła je za moimi plecami jednym szybkim i precyzyjnym ruchem.
Читать дальше