– Czas na nas.
– Nie może mnie pan teraz opuścić – błagał Tumas. Ponownie otarł czoło i zapytał: – A jeśli zostanę w fabryce, czy będziecie mnie ochraniać?
– Masz moje słowo.
•
– Szantażowałeś go – powiedziała Elżbieta z wyrzutem, kiedy znaleźli się w samochodzie.
– Nie miałem wyboru. Tego człowieka chciała odebrać nam konkurencja. Za dużo wie. Na pewno by nas zdradził i ponieślibyśmy dotkliwe straty. Sama rozumiesz, że w obecnej sytuacji…
“Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim odkryję wszystkie tajemnice drzemiące w tym człowieku” – pomyślała Elżbieta.
Wieczorem Rhys zabrał Elżbietę do jednego z nocnych klubów. Usiedli przy stoliku, przy którym siedzieli jego przyjaciele.
Rhys przez dobrą godzinę zajęty był rozmową z jakąś uroczą Hiszpanką, zupełnie ignorując Elżbietę.
W pewnym momencie Elżbieta miała już tego dosyć. Przerwała im rozmowę, mówiąc do dziewczyny:
– Nie gniewaj się, kochanie, ale chciałabym zatańczyć z moim mężem.
Rhys spojrzał na nią zaskoczony i zaraz dodał:
– Elżbieta ma racje. Zaniedbywałem ją przez cały wieczór. – Wziął ją delikatnie pod rękę i zaprowadził na parkiet.
– Gniewasz się na mnie? – zapytał, przytulając ją w tańcu.
– Tak, trochę. – Uśmiechnęła się.
W głębi serca była zła na siebie. Przecież sama ustaliła pewne reguły, a teraz miała mu za złe, że nie chciał ich złamać.
– Przepraszam, Liz, za tych ludzi, ale prowadzimy z nimi interesy. Dobre stosunki z nimi mogą okazać się pomocne.
Elżbieta wyczuwała jakimś szóstym zmysłem, że nie jest mu obojętna. Obejmował ją wpół i przytulał do siebie w tańcu. Czuła jego ciepły oddech na twarzy. Pragnęła go z całych sił i jednocześnie duma nie pozwalała jej powiedzieć mu o tym. Zamknęła oczy, wsłuchując się w rytm muzyki.
– Wracajmy do hotelu – usłyszała nagle jego głos.
Objął ją mocniej i pocałował w usta.
Kiedy zamknęły się za nimi drzwi apartamentu, Rhys wziął Elżbietę w ramiona i zaniósł na łóżko. Zrzucali z siebie części garderoby, jakby brakowało im czasu.
Kilka sekund później leżeli obok siebie nadzy, obsypując się żarliwymi pocałunkami. Cały świat wirował Elżbiecie przed oczami. Czuła jego gorące, rozpalone żądzą usta na piersiach, brzuchu i udach. W którymś momencie nie wytrzymała napięcia i wpijając się palcami w jego ramię, szepnęła:
– Wejdź we mnie!
Ciężko sapała, czując napływającą falę rozkoszy.
“Pani Williams… Pani Elżbieta Williams…” – powtarzała bez końca w myślach.
– Przepraszam, pani Williams – powiedziała przez intercom Henrietta. – Przyszedł detektyw Hornung i chciałby z panią porozmawiać. Mówi, że to pilne.
Elżbieta zaskoczona spojrzała na Rhysa. Dopiero wczoraj przylecieli z Rio i byli w biurze zaledwie od kilkunastu minut. Rhys wzruszył ramionami i powiedział:
– Wpuść go, Henrietto. Ciekawe, co go do nas sprowadza?
Siedzieli w małym saloniku obok gabinetu. Hornung najpierw przyglądał się w milczeniu Elżbiecie, a następnie oznajmił coś, co wprawiło ją w osłupienie.
– Ktoś próbuje panią zabić!
– O czym pan, do diabła, mówi? – Rhys poderwał się z krzesła.
Max widząc bladą twarz Elżbiety, wyrzucał sobie, że postąpił z nią zbyt grubiańsko.
– Do tej pory dokonano dwóch zamachów na pani życie i będzie ich prawdopodobnie więcej – powiedział z naciskiem.
– Pan… pan się myli. – Elżbieta była zupełnie wytrącona z równowagi.
– Nie, droga pani. Ta winda, w której zginęła pani sekretarka, miała zabić panią. Podobnie jak tamten jeep na Sardynii.
– To był wypadek. Byłam obecna, kiedy mechanik dokonywał przeglądu wozu.
– To nie był pani samochód.
– Nie rozumiem.
– To proste – kontynuował Max. – Jeep, w którym pani o mało nie zginęła, nigdy nie stał w garażu policyjnym. Znalazłem go na złomowisku w Olbi. Śruba w pojemniku na płyn hamulcowy była poluzowana i cała ciecz wyciekła. Dlatego właśnie hamulce nie działały. Przedni zderzak był wgnieciony. Pobrałem z niego próbki kory i kazałem ' zbadać w laboratorium. Pasowała jak ulał do tej, którą zdjąłem z drzewa na miejscu wypadku.
– Ja nadal nic nie rozumiem – odezwał się Rhys. – Przecież Elżbieta…
– Wszystkie jeepy są do siebie podobne. Na to właśnie liczył ten, kto to wszystko zaplanował. Niestety i tym razem nie powiodło mu się. Panią zabrano do szpitala, a jeepa morderca podmienił po drodze. Aby nie wzbudzać pani podejrzeń, cały incydent musiał wyglądać na wypadek.
– Wciąż pan mówi: “on”, “ten morderca”. Kogo ma pan na myśli? – zapytał Rhys.
– Komu mogłoby zależeć na mojej śmierci? Elżbieta powoli odzyskiwała równowagę.
– Tej samej osobie, która zabiła pani ojca. “To jakiś koszmar – pomyślała Elżbieta. – Kiedy to się w końcu skończy?”
– Pani ojciec został zamordowany – Max mówił dalej – przez człowieka, który podawał się za przewodnika. Poza tym Sam Roffe nie był sam w Chamonix.
– Nie był sam? – powtórzyła drżącym głosem. – Kto więc z nim był?
Hornung spojrzał na Rhysa.
– Pani mąż.
Elżbiecie wydawało się, że traci grunt pod nogami. “Czyżby Rhys…?”
– Liz – Rhys był blady – nie byłem przy Samie, gdy zginął.
– Ale był pan z nim w Chamonix – powiedział Max z naciskiem.
– Wyjechałem jednak, zanim Sam poszedł w góry – odparł Rhys, nie patrząc na Elżbietę.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – zapytała.
– Bo nie chciałem, aby ktokolwiek o tym wiedział. Od roku ktoś próbuje zniszczyć naszą korporację. Sam i ja zdecydowaliśmy poprosić o pomoc jedną z agencji detektywistycznych spoza korporacji.
Elżbieta, w miarę jak mówił, odczuwała coraz większą ulgę. Rhys od samego początku wiedział o istnieniu tajnego raportu. Powinna była mu zaufać, a zaoszczędziłaby sobie wielu cierpień.
Rhys zwrócił się do Hornunga:
– Sam Roffe dostał raport, który potwierdzał nasze przypuszczenia. Zaprosił mnie do Chamonix, aby przedyskutować plan działania. Postanowiliśmy też zachować wszystko w tajemnicy, póki nie dowiemy się, kto za tym wszystkim stoi. Ten ktoś dowiedział się jednak, że mamy przeciwko niemu dowody, i zabił Sama. Zniknął też raport.
– Czytałam ten raport – odezwała się Elżbieta.
Rhys spojrzał na nią wyraźnie zaskoczony.
– Dostałam go razem z rzeczami osobistymi ojca. Donosił o istnieniu sabotażysty wśród członków zarządu. Dlaczego ktoś, kto ma udziały w korporacji, chciałby ją zniszczyć?
– Ten ktoś, za cichą aprobatą pozostałych członków rodziny, chce zepsuć dobrą opinię firmy po to, aby banki zażądały od “Roffe & Sons” spłaty kredytów. Najpierw chciano zmusić pani ojca, aby zgodził się na sprzedaż akcji. Zginął, ponieważ stanowczo się temu sprzeciwiał. Teraz przyszła kolej na panią. Sama pani rozumie… – Max przerwał wpół zdania.
– Musi pan przydzielić mojej żonie policjantów do ochrony.
– Spokojna głowa, panie Williams. Nie spuszczamy z niej oka, odkąd pana poślubiła.
BERLIN, PONIEDZIAŁEK, 1 GRUDNIA, 10 RANO
Ból stawał się nie do zniesienia. Lekarz przepisał Waltherowi jakieś pigułki. On jednak bał się ich zażyć w obawie, że uśnie i Anna znów go zaatakuje, a potem będzie próbowała uciec.
– Musi pan jak najszybciej udać się do szpitala. Stracił pan dużo krwi – nalegał lekarz.
Читать дальше